|
|
|||||||||||||
|
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Progressive Rock
Ilość torrentów:
72
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Nasze przeżycia są jak sekwencje z filmu, którego kadry zostają w pamięci, wplatają się w pajęczynę wspomnień, są okruchem zwierciadła odbijającego fragmenty przeszłości. Myśli tworzą silny fundament dla czynów. Emocje wchodzą w symbiozę z uczuciami. Ale człowiek to skomplikowana istota, nie potrafi podążać przez życie prostymi ścieżkami, ulega swoim słabościom. Daje się pokonać podstępnym szeptom. Pozwala się uwieść pokusie niestałości. Odnajduje w sobie żądze odkrywcy. Co zwycięży w wielkim wyścigu życia, co rozkruszy wszelkie wątpliwości? Czy naprawdę wiemy, ile warte są ideały, uczucia i prawda? Cóż znaczą te słowa? Jak mocno regulują nurt relacji międzyludzkich? Mark Twain kiedyś powiedział: „Każdy człowiek jest jak Księżyc. Ma swoją drugą stronę, której nie pokazuje nikomu...”. To prawda. Tajemnica kusi sto razy bardziej, niż to co wiemy. Dlatego część „srebrnego globu naszych marzeń” musi być szczelnie ukryta. Relacje międzyludzkie są często bardzo zawikłane i to człowiek plącze owe nitki i rozrywa przędzę. Ale i tak, nawet najbardziej skomplikowane więzy są nam potrzebne. Dlaczego? Zacytuję słynnego pisarza Guy de Maupassant’a: „Spotkania z ludźmi czynią życie warte przeżycia...”. To jak postrzega ten problem Krzysztof Lepiarczyk jest zaszyfrowane w tekstach i muzyce na nowym albumie grupy Loonypark pt. „Strange Thoughts”. Cykl życia i fazy księżyca. Miłość i nadzieja, pożegnania i dar przebaczenia. To wszystko jest pretekstem do utkania pajęczyny dźwięków i odpowiedzią na tysiące pytań. Data premiery płyty przypada na 1 lipca tego roku. Zostanie wydana nakładem Lynx Music. Krzysztof Lepiarczyk sprawuje pieczę nad całością, jego są kompozycje i zasiada przy instrumentach klawiszowych. Przy mikrofonie znalazła się ponownie Sabina Godula-Zając, Piotr Lipka gra na basie, Grzegorz Fieber na perkusji, a na gitarze - Adrian Gwoździowski. Nagranie „The Shades Of Darkness” otwiera cykl dziewięciu utworów tworzących tę płytę. Potężne wejście wsparte mocną orkiestracją i wyrazistą perkusją przechodzi w spokojny wokal o nieco mrocznej aurze. Pomiędzy sekwencjami wokalnymi pojawiają się niezmiernie ciekawe partie klawiszy i gitary. Kropla elektronicznego szaleństwa i krótka solówka w wykonaniu Adriana ubarwiają całość. Krzysztof Lepiarczyk lubi zaskakiwać słuchacza tym, co będzie w następnym takcie. Jest niczym malarz - nieprzewidywalny w swoich fantazjach, oryginalny w formie. Taki był też na ostatnim albumie Loonypark - „The 7th Dew” czy też na „Deep Space Eight”. „Carnival Swirl” łączy ze sobą dwa światy - eteryczny, rozdzwoniony temat zwrotki z emocjami refrenu. Tancerka wspina się na opuszkach palców, obracając się w takt muzyki z pozytywki, po czym zamienia się w zmysłowego wampa w czarnym, obcisłym uniformie. Sabina Godula-Zając wyraża nastrój modulacją głosu, zmianą tempa i ekspresji. Klawesynowa stylizacja klawiszy przeistacza się w energiczny, rockowy akompaniament. Gitarowa solówka dodaje całości pikanterii. „What If” to dziewięciominutowa kompozycja ze świetną pracą sekcji rytmicznej, nadającej charakteru tej kompozycji. Gitarowe riffy wplatają się w rozbudowane frazy refrenu, który co chwila zmienia swoje oblicze niczym kameleon. Klawiszowe solówki Krzyszofa wklejone są w zgrabny kolaż wokalu i strunowych tonów. „Raw War” to jedna z najbardziej energetycznych i drapieżnych kompozycji. Wokal kojarzy się z zespołem Karnataka (i jego nową wokalistką Sertari). Sporo tu elektroniki, dialogów pomiędzy instrumentami, przytłumionych szaleństw gitary i eksplodujących bębnów. „Opium” to hipnoza wbudowana w pejzaż wymalowany uczuciami i kawałkami wspomnień. Spokojny i piękny to utwór - jeden z moich faworytów na tym albumie. Piękno tej kompozycji buduje brzmienie fortepianu, subtelne talerze i wyważony śpiew Sabiny. W połowie utworu wkracza dostojna gitara. Lecz to tylko furtka do drugiej części ozdobionej drżącym motywem klawiszy zapętlonych w sennej, nostalgicznej opowieści. Ten powtarzający się wątek zniewala jak opary opium. „Strange Thoughts” to kompozycja tytułowa i jedna z najpiękniejszych, jakie zostały uwiecznione na tej płycie. Melodyjny temat przewodni, barwne plamy brzmień zmieniających się podobnie do układów gwiazd i konstelacji, melancholia wkradająca się niczym złodziej w zaułki przedmieścia - to główne walory, ogromna siła tkwiąca w tej fenomenalnej kompozycji. Nie ma dymu bez ognia, ani albumu bez kawałka o znamionach predysponujących do kandydowania na listy przebojów. Tym razem jest to szalony „Eyes Wide Open”. Dawka elektroniki, kilka kropli subtelności, mała doza energii... Może to recepta na sukces? Zobaczymy. Jednak już następny utwór, „The Lightness Of The Wind”, pokazuje, że Krzysztof Lepiarczyk nie ulega modom i trendom. Idzie konsekwentnie swoją ścieżką, ma swój styl i ambicje ujęcia słuchacza w ryzy zaskakujących harmonii, nowych rozwiązań i estetycznej niepewności. Perkusja wytycza kierunek zmieniającym się dźwiękom. Nakłada na wokal i gitary jarzmo rytmu. Jest lontem zapalającym wiązkę dynamitu. Czterominutowy „The Flame” jest zakończeniem płyty pełnym romantyzmu i emocji z najbardziej zmysłowym wokalem na tym albumie. To utwór kołyszący, balladowy i piękny. Można się nim delektować niczym zapachem łąki pełnej wonnych kwiatów maciejki i hyzopu. To tęsknota zaklęta w dźwięki czyste niczym brylant i żar miłości zatopiony w lodzie smutku. Zespół Loonypark znów obdarował swoich fanów świetną płytą. Słucha się jej z wielką przyjemnością. Życie i problemy relacji pomiędzy dwojgiem ludzi były zawsze niezmiernie ważnym i trudnym tematem. Okazuje się jednak, że można go zamknąć w szkatule dźwięków niczym cenną perłę, obudować koronkowym rytmem, spleść z najszlachetniejszym kruszcem muzyki i zamienić w prawdziwy skarb. Olga Walkiewicz Śledzę poczynania Krzysztofa Lepiarczyka od lat recenzując na naszych łamach kolejne wydawnictwa, zarówno te podpisane jego nazwiskiem (już pięć albumów), jak i te pod szyldem Loonypark. W tym roku ukazał się siódmy album jego projektu, który przynosi chyba najbardziej przełomowe zmiany w stylistycznym obrazie formacji. Czy to udana wolta? O tym za chwilę. Loonypark stworzył swoją neoprogresywną niszę budując ją zwykle na nostalgicznych, zwykle melancholijnych i niespiesznych kompozycjach zaśpiewanych kobiecym, jednak niskim głosem Sabiny Goduli-Zając (za wyjątkiem płyty, Deep Space Eight, na której zastąpiła ją Magda Grodecka). Już jednak ostatni album, The 7th Dew, poczynił pewne kroki, w kierunku mocniejszego brzmienia. Zatem muzyka zawarta na Strange Thoughts wydaje się być efektem pewnej ewolucji. Wzmocnił ją niejako nowy gitarzysta Loonypark, Adrian Gwoździowski, który zastąpił Piotra Grodeckiego. Efektem tego jest najcięższa płyta w dyskografii Loonypark. Z dużą ilością mocnego, riffowego, wręcz metalowego grania. Usłyszeć to już można w otwierających płytę kompozycjach The Shades of a Darkness, Carnival Swirl i What If?. Albo w Eyes Wide Open, w której gitarowe figury najpierw są niezwykle surowe i brudne, a potem, jak na Loonypark, wręcz „rozkrzyczane”. To absolutna nowość dla stylu projektu. I to generalnie trzeba pochwalić, bo poszukiwanie i dążenie do zmian w swoim muzycznym wizerunku jest zawsze cenne i warte zauważenia. Podobnie jak wielowątkowość utworów, nawet tych o niezbyt długiej formie. Szkoda jednak, że tym razem nie przeniosło się to – przynajmniej w moim odczuciu – na większą atrakcyjność materiału. Wspomniany, prawie dziesięciominutowy The Shades of a Darkness już pod koniec nuży powtarzalnym, tworzącym pewien trans motywem. Żeby nie było, iż mam jakąś niechęć do „powtarzalności”. Na „zapętlonym”, klawiszowym motywie oparte jest Opium, fakt że spokojniejsze, ale jego transowość i hipnotyczność dodaje jakości. Czasami przeszkadza mi sklejenie, jakby nieprzystających do siebie, elementów. Jak subtelności i pewnej industrialności w Raw/waR. A co podoba mi się tu najbardziej? Świetny numer Carnival Swirl, z onirycznym, leniwym początkiem i energetycznym refrenem z „gospelowym” posmakiem, położonym na intensywnej i wyrazistej sekcji rytmicznej i zadziornej gitarze, skontrowanej w pewnym momencie luźnym, melodyjnym, gitarowym solo, już w innym tempie. Ponadto, ładnie się ten album kończy – uroczą balladą The Flame, nieco w stylu „starszego” Loonypark. Trochę nierówna to płyta. I nieco za długa, choć kierunek zmian słuszny. Mimo to polecam te „dziwne myśli” o – jak napisano w promocyjnym materiale - miłości, nadziei, dojrzałym przebaczaniu oraz pożegnaniach z przeszłością… Mariusz Danielak LOONYPARK a sound that goes a little below conventional prog by bringing very interesting prog metal spaces with the new guitarist. 'The Shades of a Darkness' nervous intro with expressive orchestration bringing Sabina's entry to languorous pop- rock; modern Adrian's electro and solo break for a sound reminiscent of MILLENIUM; the finale with a heady riff with Christopher releasing a languorous, hovering solo. "Carnival Swirl" harpsichord intro, ethereal verse, fresh cheerful chorus at the antipodes for a melodic title; the guitar solo shows the remarkable touch starting very high, sensitive; final oppressive drums and ethereal synth pads. "What If?" » with a half-heavy riff on those of the first JETHRO TULL, memory; Peter on bass sets the tone while Christopher amplifies the electro 80 side; halfway through the endless solo, all in softness, sensitivity, emotion; a soft finale with metronomic piano and soft air from the synths. "Raw/waR" spatial, symphonic intro, consensual verse before a nervous, heavy wave chorus! Sertari the new voice of KARNATAKA lends his strong voice, the variation is on a guitar slide then a sharp electronic solo. "Opium" repetitive piano intro then a few cymbals imprint a hypnotic tune; the saturating synth creates the oxymoron and pricks the ear; the new age air, alkaline, ah this latent atmosphere at 2'30''? A redundant air that embeds itself in the head like a drug. "Strange Thoughts" solemn intro where I find similarities with the work of Ryszard from MILLENIUM; softness and meditative reflection, a bit of FLEETWOOD MAC for the ballad side, a bit of ALAN PARSONS PROJECT, a bit of spleen and a very beautiful solo after Sabina's high vocal; simple, effective until the last second. "Eyes Wide Open" with the proven electro intro that denotes the heavy riff even more; dancing, riff on a very good groovy TOTO, a surprising SNIFF N THE TEARS; the break with Christopher who releases a stunning synth solo, melodic then nasty, stunning; go yet another with piano and keyboard in the background, the composition becomes progressive musical art, the most beautiful title that loses us in the meanders. Mid-tempo "The Lightness of the Wind" reminding me of RUSH, a romantic nursery rhyme ballad; inventive percussion brings the album's guitar solo, breathtaking Adrian; agreed melodic air without these lunar derivations which give a surprising power; a last twirling synth solo before "The Flame" when I start to tame the voice, well done, not so linear; on Céline DION in marshmallow, romance and delicacy; a slow ballad to wrap up at the time when we had the right, a title that comes to close this album much more complex than it seems. LOONYPARK offers a new musical concept with varied and numerous melodic titles and progressive drifts. alainPP ..::TRACK-LIST::.. 1. The Shades of a Darkness 9:36 2. Carnival Swirl 7:17 3. What If? 9:41 4. Raw / War 5:06 5. Opium 5:33 6. Strange Thoughts 6:06 7. Eyes Wide Open 6:27 8. The Lightness Of The Wind 5:43 9. The Flame 4:04 ..::OBSADA::.. Vocals, Lyrics By - Sabina Godula-Zając Guitar [Guitars], Mixed By - Adrian Gwoździowski Keyboards, Programmed By [Programming], Arranged By [Arrangements], Edited By, Music By, Producer [Produced By] - Krzysztof Lepiarczyk Bass - Piotr Lipka Drums - Grzegorz Fieber https://www.youtube.com/watch?v=z5FjXIXfiO4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-11-18 19:48:29
Rozmiar: 138.58 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Nasze przeżycia są jak sekwencje z filmu, którego kadry zostają w pamięci, wplatają się w pajęczynę wspomnień, są okruchem zwierciadła odbijającego fragmenty przeszłości. Myśli tworzą silny fundament dla czynów. Emocje wchodzą w symbiozę z uczuciami. Ale człowiek to skomplikowana istota, nie potrafi podążać przez życie prostymi ścieżkami, ulega swoim słabościom. Daje się pokonać podstępnym szeptom. Pozwala się uwieść pokusie niestałości. Odnajduje w sobie żądze odkrywcy. Co zwycięży w wielkim wyścigu życia, co rozkruszy wszelkie wątpliwości? Czy naprawdę wiemy, ile warte są ideały, uczucia i prawda? Cóż znaczą te słowa? Jak mocno regulują nurt relacji międzyludzkich? Mark Twain kiedyś powiedział: „Każdy człowiek jest jak Księżyc. Ma swoją drugą stronę, której nie pokazuje nikomu...”. To prawda. Tajemnica kusi sto razy bardziej, niż to co wiemy. Dlatego część „srebrnego globu naszych marzeń” musi być szczelnie ukryta. Relacje międzyludzkie są często bardzo zawikłane i to człowiek plącze owe nitki i rozrywa przędzę. Ale i tak, nawet najbardziej skomplikowane więzy są nam potrzebne. Dlaczego? Zacytuję słynnego pisarza Guy de Maupassant’a: „Spotkania z ludźmi czynią życie warte przeżycia...”. To jak postrzega ten problem Krzysztof Lepiarczyk jest zaszyfrowane w tekstach i muzyce na nowym albumie grupy Loonypark pt. „Strange Thoughts”. Cykl życia i fazy księżyca. Miłość i nadzieja, pożegnania i dar przebaczenia. To wszystko jest pretekstem do utkania pajęczyny dźwięków i odpowiedzią na tysiące pytań. Data premiery płyty przypada na 1 lipca tego roku. Zostanie wydana nakładem Lynx Music. Krzysztof Lepiarczyk sprawuje pieczę nad całością, jego są kompozycje i zasiada przy instrumentach klawiszowych. Przy mikrofonie znalazła się ponownie Sabina Godula-Zając, Piotr Lipka gra na basie, Grzegorz Fieber na perkusji, a na gitarze - Adrian Gwoździowski. Nagranie „The Shades Of Darkness” otwiera cykl dziewięciu utworów tworzących tę płytę. Potężne wejście wsparte mocną orkiestracją i wyrazistą perkusją przechodzi w spokojny wokal o nieco mrocznej aurze. Pomiędzy sekwencjami wokalnymi pojawiają się niezmiernie ciekawe partie klawiszy i gitary. Kropla elektronicznego szaleństwa i krótka solówka w wykonaniu Adriana ubarwiają całość. Krzysztof Lepiarczyk lubi zaskakiwać słuchacza tym, co będzie w następnym takcie. Jest niczym malarz - nieprzewidywalny w swoich fantazjach, oryginalny w formie. Taki był też na ostatnim albumie Loonypark - „The 7th Dew” czy też na „Deep Space Eight”. „Carnival Swirl” łączy ze sobą dwa światy - eteryczny, rozdzwoniony temat zwrotki z emocjami refrenu. Tancerka wspina się na opuszkach palców, obracając się w takt muzyki z pozytywki, po czym zamienia się w zmysłowego wampa w czarnym, obcisłym uniformie. Sabina Godula-Zając wyraża nastrój modulacją głosu, zmianą tempa i ekspresji. Klawesynowa stylizacja klawiszy przeistacza się w energiczny, rockowy akompaniament. Gitarowa solówka dodaje całości pikanterii. „What If” to dziewięciominutowa kompozycja ze świetną pracą sekcji rytmicznej, nadającej charakteru tej kompozycji. Gitarowe riffy wplatają się w rozbudowane frazy refrenu, który co chwila zmienia swoje oblicze niczym kameleon. Klawiszowe solówki Krzyszofa wklejone są w zgrabny kolaż wokalu i strunowych tonów. „Raw War” to jedna z najbardziej energetycznych i drapieżnych kompozycji. Wokal kojarzy się z zespołem Karnataka (i jego nową wokalistką Sertari). Sporo tu elektroniki, dialogów pomiędzy instrumentami, przytłumionych szaleństw gitary i eksplodujących bębnów. „Opium” to hipnoza wbudowana w pejzaż wymalowany uczuciami i kawałkami wspomnień. Spokojny i piękny to utwór - jeden z moich faworytów na tym albumie. Piękno tej kompozycji buduje brzmienie fortepianu, subtelne talerze i wyważony śpiew Sabiny. W połowie utworu wkracza dostojna gitara. Lecz to tylko furtka do drugiej części ozdobionej drżącym motywem klawiszy zapętlonych w sennej, nostalgicznej opowieści. Ten powtarzający się wątek zniewala jak opary opium. „Strange Thoughts” to kompozycja tytułowa i jedna z najpiękniejszych, jakie zostały uwiecznione na tej płycie. Melodyjny temat przewodni, barwne plamy brzmień zmieniających się podobnie do układów gwiazd i konstelacji, melancholia wkradająca się niczym złodziej w zaułki przedmieścia - to główne walory, ogromna siła tkwiąca w tej fenomenalnej kompozycji. Nie ma dymu bez ognia, ani albumu bez kawałka o znamionach predysponujących do kandydowania na listy przebojów. Tym razem jest to szalony „Eyes Wide Open”. Dawka elektroniki, kilka kropli subtelności, mała doza energii... Może to recepta na sukces? Zobaczymy. Jednak już następny utwór, „The Lightness Of The Wind”, pokazuje, że Krzysztof Lepiarczyk nie ulega modom i trendom. Idzie konsekwentnie swoją ścieżką, ma swój styl i ambicje ujęcia słuchacza w ryzy zaskakujących harmonii, nowych rozwiązań i estetycznej niepewności. Perkusja wytycza kierunek zmieniającym się dźwiękom. Nakłada na wokal i gitary jarzmo rytmu. Jest lontem zapalającym wiązkę dynamitu. Czterominutowy „The Flame” jest zakończeniem płyty pełnym romantyzmu i emocji z najbardziej zmysłowym wokalem na tym albumie. To utwór kołyszący, balladowy i piękny. Można się nim delektować niczym zapachem łąki pełnej wonnych kwiatów maciejki i hyzopu. To tęsknota zaklęta w dźwięki czyste niczym brylant i żar miłości zatopiony w lodzie smutku. Zespół Loonypark znów obdarował swoich fanów świetną płytą. Słucha się jej z wielką przyjemnością. Życie i problemy relacji pomiędzy dwojgiem ludzi były zawsze niezmiernie ważnym i trudnym tematem. Okazuje się jednak, że można go zamknąć w szkatule dźwięków niczym cenną perłę, obudować koronkowym rytmem, spleść z najszlachetniejszym kruszcem muzyki i zamienić w prawdziwy skarb. Olga Walkiewicz Śledzę poczynania Krzysztofa Lepiarczyka od lat recenzując na naszych łamach kolejne wydawnictwa, zarówno te podpisane jego nazwiskiem (już pięć albumów), jak i te pod szyldem Loonypark. W tym roku ukazał się siódmy album jego projektu, który przynosi chyba najbardziej przełomowe zmiany w stylistycznym obrazie formacji. Czy to udana wolta? O tym za chwilę. Loonypark stworzył swoją neoprogresywną niszę budując ją zwykle na nostalgicznych, zwykle melancholijnych i niespiesznych kompozycjach zaśpiewanych kobiecym, jednak niskim głosem Sabiny Goduli-Zając (za wyjątkiem płyty, Deep Space Eight, na której zastąpiła ją Magda Grodecka). Już jednak ostatni album, The 7th Dew, poczynił pewne kroki, w kierunku mocniejszego brzmienia. Zatem muzyka zawarta na Strange Thoughts wydaje się być efektem pewnej ewolucji. Wzmocnił ją niejako nowy gitarzysta Loonypark, Adrian Gwoździowski, który zastąpił Piotra Grodeckiego. Efektem tego jest najcięższa płyta w dyskografii Loonypark. Z dużą ilością mocnego, riffowego, wręcz metalowego grania. Usłyszeć to już można w otwierających płytę kompozycjach The Shades of a Darkness, Carnival Swirl i What If?. Albo w Eyes Wide Open, w której gitarowe figury najpierw są niezwykle surowe i brudne, a potem, jak na Loonypark, wręcz „rozkrzyczane”. To absolutna nowość dla stylu projektu. I to generalnie trzeba pochwalić, bo poszukiwanie i dążenie do zmian w swoim muzycznym wizerunku jest zawsze cenne i warte zauważenia. Podobnie jak wielowątkowość utworów, nawet tych o niezbyt długiej formie. Szkoda jednak, że tym razem nie przeniosło się to – przynajmniej w moim odczuciu – na większą atrakcyjność materiału. Wspomniany, prawie dziesięciominutowy The Shades of a Darkness już pod koniec nuży powtarzalnym, tworzącym pewien trans motywem. Żeby nie było, iż mam jakąś niechęć do „powtarzalności”. Na „zapętlonym”, klawiszowym motywie oparte jest Opium, fakt że spokojniejsze, ale jego transowość i hipnotyczność dodaje jakości. Czasami przeszkadza mi sklejenie, jakby nieprzystających do siebie, elementów. Jak subtelności i pewnej industrialności w Raw/waR. A co podoba mi się tu najbardziej? Świetny numer Carnival Swirl, z onirycznym, leniwym początkiem i energetycznym refrenem z „gospelowym” posmakiem, położonym na intensywnej i wyrazistej sekcji rytmicznej i zadziornej gitarze, skontrowanej w pewnym momencie luźnym, melodyjnym, gitarowym solo, już w innym tempie. Ponadto, ładnie się ten album kończy – uroczą balladą The Flame, nieco w stylu „starszego” Loonypark. Trochę nierówna to płyta. I nieco za długa, choć kierunek zmian słuszny. Mimo to polecam te „dziwne myśli” o – jak napisano w promocyjnym materiale - miłości, nadziei, dojrzałym przebaczaniu oraz pożegnaniach z przeszłością… Mariusz Danielak LOONYPARK a sound that goes a little below conventional prog by bringing very interesting prog metal spaces with the new guitarist. 'The Shades of a Darkness' nervous intro with expressive orchestration bringing Sabina's entry to languorous pop- rock; modern Adrian's electro and solo break for a sound reminiscent of MILLENIUM; the finale with a heady riff with Christopher releasing a languorous, hovering solo. "Carnival Swirl" harpsichord intro, ethereal verse, fresh cheerful chorus at the antipodes for a melodic title; the guitar solo shows the remarkable touch starting very high, sensitive; final oppressive drums and ethereal synth pads. "What If?" » with a half-heavy riff on those of the first JETHRO TULL, memory; Peter on bass sets the tone while Christopher amplifies the electro 80 side; halfway through the endless solo, all in softness, sensitivity, emotion; a soft finale with metronomic piano and soft air from the synths. "Raw/waR" spatial, symphonic intro, consensual verse before a nervous, heavy wave chorus! Sertari the new voice of KARNATAKA lends his strong voice, the variation is on a guitar slide then a sharp electronic solo. "Opium" repetitive piano intro then a few cymbals imprint a hypnotic tune; the saturating synth creates the oxymoron and pricks the ear; the new age air, alkaline, ah this latent atmosphere at 2'30''? A redundant air that embeds itself in the head like a drug. "Strange Thoughts" solemn intro where I find similarities with the work of Ryszard from MILLENIUM; softness and meditative reflection, a bit of FLEETWOOD MAC for the ballad side, a bit of ALAN PARSONS PROJECT, a bit of spleen and a very beautiful solo after Sabina's high vocal; simple, effective until the last second. "Eyes Wide Open" with the proven electro intro that denotes the heavy riff even more; dancing, riff on a very good groovy TOTO, a surprising SNIFF N THE TEARS; the break with Christopher who releases a stunning synth solo, melodic then nasty, stunning; go yet another with piano and keyboard in the background, the composition becomes progressive musical art, the most beautiful title that loses us in the meanders. Mid-tempo "The Lightness of the Wind" reminding me of RUSH, a romantic nursery rhyme ballad; inventive percussion brings the album's guitar solo, breathtaking Adrian; agreed melodic air without these lunar derivations which give a surprising power; a last twirling synth solo before "The Flame" when I start to tame the voice, well done, not so linear; on Céline DION in marshmallow, romance and delicacy; a slow ballad to wrap up at the time when we had the right, a title that comes to close this album much more complex than it seems. LOONYPARK offers a new musical concept with varied and numerous melodic titles and progressive drifts. alainPP ..::TRACK-LIST::.. 1. The Shades of a Darkness 9:36 2. Carnival Swirl 7:17 3. What If? 9:41 4. Raw / War 5:06 5. Opium 5:33 6. Strange Thoughts 6:06 7. Eyes Wide Open 6:27 8. The Lightness Of The Wind 5:43 9. The Flame 4:04 ..::OBSADA::.. Vocals, Lyrics By - Sabina Godula-Zając Guitar [Guitars], Mixed By - Adrian Gwoździowski Keyboards, Programmed By [Programming], Arranged By [Arrangements], Edited By, Music By, Producer [Produced By] - Krzysztof Lepiarczyk Bass - Piotr Lipka Drums - Grzegorz Fieber https://www.youtube.com/watch?v=z5FjXIXfiO4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-11-18 19:45:18
Rozmiar: 388.13 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Wydany w atrakcyjnej okładce, dwupłytowy CD zawierający fantastycznie brzmiący i doskonale zagrany 115-minutowy koncert z lipca 1977 roku - profesjonalnie zarejestrowany podczas tournee promującego wydany pół roku wcześniej LP "Wind & Wuthering". To była druga trasa z Philem Collinsem w roli wokalisty i niestety ostatnia ze Steve'em Hackettem na gitarze! Na drugim zestawie bębnów (w miejsce Billa Bruforda) grał już były perkusista Zappy i Weather Report - Chester Thompson. Prawdopodobnie był to najlepiej brzmiący koncert z całej trasy z 1977 roku. Dźwięk jest nieco bardziej naturalny niż na YouTube! Wszyscy muzycy są perfekcyjnie słyszalni i moim zdaniem całość brzmi nie gorzej niż oficjalny "Seconds Out"! Dodatkowo na koniec drugiego CD dołączono trzy tytuły zagrane na tej samej trasie! Wielką zaletą tego 138-minutowego wydawnictwa są unikalne, zdecydowanie progresywne nagrania ze wspomnianego wyżej "Wind & Wuthering", a także znany z rzadkiej EP, "Inside And Out"! JL ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Squonk 7:17 2. One For The Wine 11:26 3. Robbery, Assault And Battery 6:32 4. Inside And Out 8:02 5. Firth Of Fifth 9:01 6. The Carpet Crawlers 7:12 7. In That Quiet Earth 4:46 8. Afterglow 4:23 9. I Know What I Like 9:46 CD 2: 1. Eleventh Earl Of Mar 8:10 2. Supper's Ready 25:43 3. Dance On A Volcano 4:56 4. Los Endos 6:09 5. The Lamb Lies Down On Broadway 4:44 6. The Musical Box (Closing Section) 3:19 Bonus Tracks: 6. Myrtle The Mermaid 1:11 7. Your Own Special Way 6:36 8. All In A Mouse's Night 7:30 9. The Knife 3:48 ..::OBSADA::.. Bass, Guitar, Pedalboard [Bass Pedal], Backing Vocals - Mike Rutherford Drums, Percussion - Chester Thompson Guitar, Pedalboard [Bass Pedal] - Steve Hackett Keyboards, Guitar, Backing Vocals - Tony Banks Lead Vocals, Drums, Percussion - Phil Collins https://www.youtube.com/watch?v=nsgB4bqhkLM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-11-16 11:44:16
Rozmiar: 325.02 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Wydany w atrakcyjnej okładce, dwupłytowy CD zawierający fantastycznie brzmiący i doskonale zagrany 115-minutowy koncert z lipca 1977 roku - profesjonalnie zarejestrowany podczas tournee promującego wydany pół roku wcześniej LP "Wind & Wuthering". To była druga trasa z Philem Collinsem w roli wokalisty i niestety ostatnia ze Steve'em Hackettem na gitarze! Na drugim zestawie bębnów (w miejsce Billa Bruforda) grał już były perkusista Zappy i Weather Report - Chester Thompson. Prawdopodobnie był to najlepiej brzmiący koncert z całej trasy z 1977 roku. Dźwięk jest nieco bardziej naturalny niż na YouTube! Wszyscy muzycy są perfekcyjnie słyszalni i moim zdaniem całość brzmi nie gorzej niż oficjalny "Seconds Out"! Dodatkowo na koniec drugiego CD dołączono trzy tytuły zagrane na tej samej trasie! Wielką zaletą tego 138-minutowego wydawnictwa są unikalne, zdecydowanie progresywne nagrania ze wspomnianego wyżej "Wind & Wuthering", a także znany z rzadkiej EP, "Inside And Out"! JL ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Squonk 7:17 2. One For The Wine 11:26 3. Robbery, Assault And Battery 6:32 4. Inside And Out 8:02 5. Firth Of Fifth 9:01 6. The Carpet Crawlers 7:12 7. In That Quiet Earth 4:46 8. Afterglow 4:23 9. I Know What I Like 9:46 CD 2: 1. Eleventh Earl Of Mar 8:10 2. Supper's Ready 25:43 3. Dance On A Volcano 4:56 4. Los Endos 6:09 5. The Lamb Lies Down On Broadway 4:44 6. The Musical Box (Closing Section) 3:19 Bonus Tracks: 6. Myrtle The Mermaid 1:11 7. Your Own Special Way 6:36 8. All In A Mouse's Night 7:30 9. The Knife 3:48 ..::OBSADA::.. Bass, Guitar, Pedalboard [Bass Pedal], Backing Vocals - Mike Rutherford Drums, Percussion - Chester Thompson Guitar, Pedalboard [Bass Pedal] - Steve Hackett Keyboards, Guitar, Backing Vocals - Tony Banks Lead Vocals, Drums, Percussion - Phil Collins https://www.youtube.com/watch?v=nsgB4bqhkLM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-11-16 11:39:25
Rozmiar: 956.67 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. The only album from the French progressive quartet (including one British member) appeared on the market in 1972, and featured English lyrics sung by Ian David Jelfs former guitarist of the UK prog rock formation Circus (of Mel Collins fame). This rare album balances between Caravan, Traffic and Brian Augger's Trinity, with dominant and powerful Hammond organ sounds, tight rhythm section, jazzy guitar licks (similar to Allan Holdsworth and Robert Fripp) ..::TRACK-LIST::.. 1. Let It Get Higher 3:38 2. Summer Song 3:33 3. Ba'Albeck Stone 3:37 4. Out In The Open 3:47 5. Green Star 3:19 6. Tiahnanaco Road 3:07 7. Aledebarente 4:52 8. Mesopotamie Natale 5:38 9. Proxima 2:40 ..::OBSADA::.. Guitar, Lead Vocals - Ian Jelfs Organ, Keyboards, Vocals, Percussion - Michel Coeuriot Bass Guitar, Percussion, Design - Gilles Papiri Drums, Percussion - Philippe Combelle https://www.youtube.com/watch?v=CmRS-VwcjYM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-11-11 10:51:00
Rozmiar: 80.92 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. The only album from the French progressive quartet (including one British member) appeared on the market in 1972, and featured English lyrics sung by Ian David Jelfs former guitarist of the UK prog rock formation Circus (of Mel Collins fame). This rare album balances between Caravan, Traffic and Brian Augger's Trinity, with dominant and powerful Hammond organ sounds, tight rhythm section, jazzy guitar licks (similar to Allan Holdsworth and Robert Fripp) ..::TRACK-LIST::.. 1. Let It Get Higher 3:38 2. Summer Song 3:33 3. Ba'Albeck Stone 3:37 4. Out In The Open 3:47 5. Green Star 3:19 6. Tiahnanaco Road 3:07 7. Aledebarente 4:52 8. Mesopotamie Natale 5:38 9. Proxima 2:40 ..::OBSADA::.. Guitar, Lead Vocals - Ian Jelfs Organ, Keyboards, Vocals, Percussion - Michel Coeuriot Bass Guitar, Percussion, Design - Gilles Papiri Drums, Percussion - Philippe Combelle https://www.youtube.com/watch?v=CmRS-VwcjYM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-11-11 10:46:44
Rozmiar: 233.65 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Muzyczny wir późnych lat 60-tch i wczesnych 70-tych był wielką loterią dla wielu zespołów. Przy odrobinie szczęścia, lub dobrych kontaktach mogły one w pełni rozkwitnąć i zdobyć sławę podczas gdy innym, równie utalentowanym, zabrakło albo wytrzymałości by walczyć z przeciwnościami, albo spasowały gdy oczekiwany sukces nie nadchodził. HARD MEAT z pewnością należał do tej drugiej kategorii, choć jeśli posłuchać ich płyt dojdziemy do wniosku, że nie musieli obawiać się konkurencji, a niezrozumiały brak sukcesu jest jednym z największych rozczarowań tamtych lat. Przynajmniej dla mnie. Zespół powstał pod koniec 1968 roku w Birmingham z inicjatywy braci Dolan: gitarzysty i wokalisty Michaela i młodszego o rok Steve’a grającego na basie. Obaj byli już doświadczonymi muzykami udzielając się wcześniej w różnych miejscowych kapelach takich jak The Ebony Combo, Jimmy Powell And The Fifth Dimension, czy Cock-a-Hoops. W końcu doszli do wniosku, że czas zrobić coś na własny rachunek. Kiedy dołączył do nich perkusista Mick Carless stało się jasne, że to jest ten moment. Chwilę później muzycy przenieśli się do Kornwalii i szybko przekształcili się w niezwykle mocne acid rockowe trio Hard Meat. Wybór nazwy był dość dziwny i… problematyczny, o czym mogli się przekonać na starcie swej kariery. Chcąc się wypromować muzycy wysłali do różnych stacji radiowych swoje demo dołączając do nich… kawałki świeżego mięsa mające (w domyśle) nawiązywać do nazwy zespołu. Taki żart. Nie wiadomo kto wpadł na ten pomysł. Pomysł, przyznam dość szalony, który pewnie by wypalił, gdyby nie pech, a raczej niefortunny zbieg okoliczności. Pomysłodawcy nie przewidzieli bowiem… strajku pocztowców, który opóźnił dostawy przesyłek o dobre kilkanaście dni. Proszę sobie teraz wyobrazić miny adresatów, którzy w środku paczki znajdowali cuchnące na kilometr kawałki zepsutego mięsa i kasetę demo z Bogu ducha niewinnym napisem Hard Meat… Szlifując repertuar w angielskich klubach trio szybko stało się znane dzięki występom otwierającym koncerty znanym w kraju artystom i zespołom takim jak Chuck Berry, Jimi Hendrix, Cream, Jethro Tull… Podczas jednego z takich wieczorów wpadli w oko producentowi muzycznemu, Sandy’emu Robertonowi, który został ich mentorem. On też przedstawił zespół Chrisowi Blackwellowi, z wytwórni Island Records. Panowie od razu załapali nić porozumienia, a jego efekt to szybko wydany singiel „Rain”/ „Burning Up Years”. Strona „A” to wczesny, psychodeliczny klasyk The Beatles (jeden z najbardziej niedocenianych utworów Wielkiej Czwórki) w wersji Hard Meat bardzo spowolniony, choć równie lizergiczny jak oryginał. Z kolei Burnig Up…” to zespołowa kompozycja z fajnym basowym intro, wybuchową gitarą prowadzącą i smyczkami z charakterystycznymi dla zespołu zmianami tempa i głośności. Mała płytka miała być zapowiedzią albumu. Niestety, z niewiadomych do dziś powodów longplay nigdy nie ujrzał światła dziennego. Zawiedzeni muzycy poszli do konkurencji podpisując kontrakt z wytwórnią Warner Brothers, która na przestrzeni jednego roku, wydał im dwa albumy. Pierwszy z nich, „Hard Meat”, trafił do sklepów wczesną wiosną 1970 roku. Debiut to proto-heavy rock dryfujący w kierunku Grand Funk (na przykład) wzmocniony długimi, porywającymi solówkami ze skłonnościami do improwizowania, z posmakiem wczesnej psychodelii z bogatą orkiestracją, doskonałymi harmoniami, niemal akustycznymi folk rockowymi balladami. Jego złożoność i subtelność zostałyby zapewne później uznane za rock progresywny. Mimo dość zróżnicowanego brzmienia każda z zamieszczonych tu kompozycji napędzana jest miłym glosem Michaela Dolana, a jego zaskakująco doskonała gra na gitarze wspomagana perkusją Micka Carlessa w stylu Keitha Moona bardzo, ale to bardzo mi się podoba. To dojrzała płyta, której być może pomogły doświadczenia wyniesione z Island sprzed kilku miesięcy. Wśród siedmiu zamieszczonych tu utworów dwa to covery z czego szalony „Most Likely You Go Your Way (And I’ll Go Mine)” Dylana z zabójczą melodią i jednym z najlepszych wokali Michaela niezbyt daleko odbiega od oryginału. O wiele bardziej interesującą bestią jest „Run, Shaker Life” Issachara Batesa. Żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku jeden z najbardziej płodnych amerykańskich poetów należał do chrześcijańskiej sekty Shakers, stąd ten nieco dziwny tytuł. Być może ktoś kojarzy tę piosenkę z wykonania Richie Havensa, która znalazła się na jego płycie „Something Else Again” z 1968 roku tyle, że wersja Hard Meat jest kompletnie inna. Trio przekształciło ją w niezwykle porywającą, psychodeliczną, dziesięciominutową epopeję wspartą rodzajem szybkiego funkowego rytmu, który Deep Purple skutecznie wykorzystał kilka lat później w „You Fool No One”… Z autorskich kompozycji jedynie „Universal Joint” utknął w psychodelii poprzedniej dekady i na tle pozostałych utworów brzmi nieco przestarzale (mnie to nie przeszkadza, bo jestem fanem takich klimatów), za to pozostałe to już zupełnie inna bajka. Te cztery numery są na różne sposoby proto-progowe. Być może zaskakujące jest to, że sporo tu gitar akustycznych, a sposób w jaki Michael Dolan sprytnie przeplata je z gitarami elektrycznymi jest jednym ze znaków rozpoznawczych brzmienia grupy. Otwierający się ładną akustyczną gitarą „Through A Window” szybko przechodzi w atrakcyjną melodię przypominającą mieszankę angielskiego folk rocka z najbardziej progresywnym Hendrixem. Dużo się tu dzieje (uwielbiam tę wiolonczelę wydobywającą się spod spodu) tym bardziej, że wszystko to napędzane jest szaleńczym bębnieniem, gitarą i słodkim wokalem. Nawiasem mówiąc zawsze byłem ciekawy, dlaczego zespół użył tej piosenki jako tytułu swojego drugiego albumu… Jedyną piosenką, która zbliża się do tego, co dziś nazwalibyśmy riffem jest „Space Between” zbudowana na czymś, co brzmi jak rytm rdzennych Amerykanów z domieszką lizergicznych wpływów, choć całość utrzymana w stonowanym stylu oparta jest na basie i brzmi prawie jak proto-Hawkwind. Powolny „Yesterday, Today And Tomorrow” to jeden z najważniejszych elementów tego setu będący wspaniałą mieszanką psychodelicznych gitar z powściągliwą solówką z użyciem wah wah, melodyjnych, balladowych wokali przypominających „Legend Of A Mind” The Moody Blues, oraz fajnymi zmianami tempa. Utwór pojawił się później jako strona „B” drugiego singla grupy. Kolejna atrakcja to wspaniała ballada „Time Shows No Face” mająca w sobie coś z klimatu piosenki „Cymbaline” Pink Floyd, z gościnnym udziałem Iana Whitemana z Mighty Baby wykonującym piękne jazzowe solo na flecie. Niezwykle nośny, bardzo komercyjny (w dobrym tego słowa znaczeniu) numer i być może stracona szansa na singiel. Niezwykłą rzeczą w tych nagraniach jest to, że się one nie zestarzały – płyta jako całość brzmi świeżo i fascynująco, czego nie zawsze można powiedzieć o wielu klasykach wydanych w 1970 roku. Druga płyta, „Through A Window”, wyprodukowana tak jak i debiut przez Sandy Robertona, ukazała się w październiku tego samego roku. Tym razem materiał nie był aż tak ciężki, ale zespół nadrobił to bardziej zróżnicowanym brzmieniem zapraszając do studia dodatkowych muzyków: Petera Westbrooka (flet) i Phila Jumpa (instrumenty klawiszowe). Michael Dolan rozszerzył swoją ofertę o 6-cio i 12-to strunowe gitary akustyczne, oraz harmonijkę, zaś w perkusyjnym zestawie Micka Carlessa pojawiły się kastaniety, konga i inne „przeszkadzajki”. I żaden z nagranych tu utworów nie ma ani jednej zbędnej, czy zmarnowanej nutki. Podobnie jak poprzednik tak i ten album obok własnych kompozycji zawierał trzy covery, z których „Love” Boba Whale’a dzięki wesołym harmoniom, chwytliwemu gitarowemu refrenowi i szerokiemu wykorzystaniu organów przypominających wczesny Uriah Heep wydaje się być najbardziej interesujący. Nie mniej moje serce skradł numer Grahama Bonda, „I Want You”, będący tak naprawdę blues rockowym jamem, w którym cała trójka prezentuje fenomenalną formę. I o ile Michael zagrał tu jedną z najbardziej imponujących swoich solówek, to cichym bohaterem w tym kawałku jest Steve i jego melodyjna linia basu. Być może na tle tej dwójki akustyczna ballada „From The Prison” Jerry’ego Merricka (tak, tak – to jest ta piosenka, którą Richie Havens otworzył festiwal w Woodstock 15 sierpnia 1969 roku) pozornie wydawać się może nudna, ale ja zawsze mam ciarki gdy jej słucham. Niesamowita melodia pozwala odkryć wspaniały głos Michael i nie muszę chyba dodawać, że ta wersją podoba mi się bardziej niż wykonanie Havensa. Płyta zaczyna się od zaraźliwego, niemal progresywnego utworu „On The Road”, który jest doskonałym przykładem talentów muzyków pokazując jednocześnie ruch w kierunku bardziej standardowego brzmienia napędzanego gitarą elektryczną, chociaż jak się przekonamy pozostałe kompozycje kontynuują akustyczny trend znany z debiutu. Zbudowany na ładnej gitarowej figurze numer wbija się w głowę, a nieco jazzowa sekcja ciągnąca w stronę zespołowej improwizacji jest na tyle interesująca, że chce się tego słuchać dłużej… Powolny „New Day” z nutkami fletu tworzy senną atmosferę i jest jednym z najważniejszych utworów na płycie. Początek brzmi niemal jak wstęp do „Dogs” Pink Floyd, za to w środku mamy świetną jazzową część z kapitalną solówką na gitarze akustycznej… „Smile As You Go Under” i „A Song Of Summer” to nieco bardziej optymistyczne i radosne utwory, z których pierwszy był urokliwą rockową balladą , zaś drugi folk-progresywnym numerem. Oba nagrania ozdobione zostały (po raz kolejny) fajną elektryczną gitarą. Instrumentalny „Freewheel” w zasadzie jest efektowną solówką zagraną na gitarze akustycznej wspomaganą przez chwytliwą partię basu polany sekretnym sosem w postaci finezyjnej gry na bębnach. Album zamyka „The Ballad Of Marmalade Emma And Teddy Grimes”, w której zespół zmierzył się z prawdziwą legendą – dwojgiem znanych włóczęgów z Colchester (miejscowy browar poświęcił nawet piwo Emmi), których historią przez jakiś czas żyła cała Anglia. Szczerze powiedziawszy melodia bardziej pasuje mi do repertuaru grupy The Band, ale była na tyle komercyjna, że została wydana na singlu (ostatnim) w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Cóż, widać, że zespół usilnie potrzebował przeboju, który pozwoliłby mu dalej funkcjonować na rynku. Stało się inaczej i trio rozwiązało się kilka miesięcy później. Z perspektywy czasu patrząc na okładkę tego albumu chciałoby się rzec, że na osłodę zespół zostawił nam wysokie okno, z którego z pewną nutką nostalgii możemy w każdej chwili podziwiać jego muzykę. I na tym powinienem zakończyć tę historię, gdyby nie to, że w 2022 roku wytwórnia Esoteric wypuściła box „The Space Between The Recordings 1969-1970” zawierający oczyszczone, doskonale brzmiące trzy płyty CD zawierające, obok wymienionych dwóch tytułów, dodatkowy dysk z niewydanym albumem dla Island. Na początek mamy nagrania singlowe z „Rain „ i „Run, Shaker Life” (skróconym do czterech minut) na czele, oraz rarytas w postaci „czarnego” protest songu „Strange Fruit” rozsławionego przez nieodżałowaną Billie Holiday. Wersja przyzwoita, ale Michael nie ma głosu Billie… Oryginalny materiał brzmi trochę szorstko. Na przykład „Walking Down Up Street” rozwija się w ciekawy sposób, ale aranżacja dętych moim zdaniem jest zbyt wysunięta na pierwszy plan. Sześciominutowy „Burning Up The Years” (strona „B” singla „Rain”) to najciekawszy kawałek z silnym proto-progresywnym klimatem, a prowadzona przez pianino ballada „Don’t Chase Your Tail” z piękną melodią, jest najbardziej dojrzałym utworem i być może kolejną niewykorzystaną szansą na singiel. Ogólnie rzecz biorąc, ta płyta jest intrygującym wglądem w genezę pierwotnego materiału zespołu, nawet jeśli decyzja o jego niewydaniu w 1969 roku była słuszna. Do boxu dołączono 20-stronicową książeczkę z wieloma archiwalnymi zdjęciami i obszernym esejem Steve’a Pilkingtona, który przedstawia historię członków zespołu przed, w trakcie i po Hard Meat. To z niego dowiedziałem się, że cała trójka od dobrych kilku lat gra swoje niesamowite koncerty hen wysoko, w Największej Orkiestrze Świata… To wydawnictwo jest też w dużej mierze świadectwem różnorodności i wielkości wczesnego, brytyjskiego rocka progresywnego. Warto ją mieć na półce! Zibi ..::TRACK-LIST::.. CD 3 - The Unreleased Album (1969): 1. Rain (The Beatles cover) 2. Most Likely You Go Your Way, I'll Go Mine (Bob Dylan cover) 3. Liquid Boats 4. Walking Down Up Street 5. Erection 6. Strange Fruit (written-Abel Meeropol) 7. Run Shaker Life 8. Burning Up Years 9. Don't Chase Your Tail Tracks 2-7, 9 previously unreleased. https://www.youtube.com/watch?v=XQmGyX7aN_c SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-11-02 09:13:48
Rozmiar: 92.75 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Muzyczny wir późnych lat 60-tch i wczesnych 70-tych był wielką loterią dla wielu zespołów. Przy odrobinie szczęścia, lub dobrych kontaktach mogły one w pełni rozkwitnąć i zdobyć sławę podczas gdy innym, równie utalentowanym, zabrakło albo wytrzymałości by walczyć z przeciwnościami, albo spasowały gdy oczekiwany sukces nie nadchodził. HARD MEAT z pewnością należał do tej drugiej kategorii, choć jeśli posłuchać ich płyt dojdziemy do wniosku, że nie musieli obawiać się konkurencji, a niezrozumiały brak sukcesu jest jednym z największych rozczarowań tamtych lat. Przynajmniej dla mnie. Zespół powstał pod koniec 1968 roku w Birmingham z inicjatywy braci Dolan: gitarzysty i wokalisty Michaela i młodszego o rok Steve’a grającego na basie. Obaj byli już doświadczonymi muzykami udzielając się wcześniej w różnych miejscowych kapelach takich jak The Ebony Combo, Jimmy Powell And The Fifth Dimension, czy Cock-a-Hoops. W końcu doszli do wniosku, że czas zrobić coś na własny rachunek. Kiedy dołączył do nich perkusista Mick Carless stało się jasne, że to jest ten moment. Chwilę później muzycy przenieśli się do Kornwalii i szybko przekształcili się w niezwykle mocne acid rockowe trio Hard Meat. Wybór nazwy był dość dziwny i… problematyczny, o czym mogli się przekonać na starcie swej kariery. Chcąc się wypromować muzycy wysłali do różnych stacji radiowych swoje demo dołączając do nich… kawałki świeżego mięsa mające (w domyśle) nawiązywać do nazwy zespołu. Taki żart. Nie wiadomo kto wpadł na ten pomysł. Pomysł, przyznam dość szalony, który pewnie by wypalił, gdyby nie pech, a raczej niefortunny zbieg okoliczności. Pomysłodawcy nie przewidzieli bowiem… strajku pocztowców, który opóźnił dostawy przesyłek o dobre kilkanaście dni. Proszę sobie teraz wyobrazić miny adresatów, którzy w środku paczki znajdowali cuchnące na kilometr kawałki zepsutego mięsa i kasetę demo z Bogu ducha niewinnym napisem Hard Meat… Szlifując repertuar w angielskich klubach trio szybko stało się znane dzięki występom otwierającym koncerty znanym w kraju artystom i zespołom takim jak Chuck Berry, Jimi Hendrix, Cream, Jethro Tull… Podczas jednego z takich wieczorów wpadli w oko producentowi muzycznemu, Sandy’emu Robertonowi, który został ich mentorem. On też przedstawił zespół Chrisowi Blackwellowi, z wytwórni Island Records. Panowie od razu załapali nić porozumienia, a jego efekt to szybko wydany singiel „Rain”/ „Burning Up Years”. Strona „A” to wczesny, psychodeliczny klasyk The Beatles (jeden z najbardziej niedocenianych utworów Wielkiej Czwórki) w wersji Hard Meat bardzo spowolniony, choć równie lizergiczny jak oryginał. Z kolei Burnig Up…” to zespołowa kompozycja z fajnym basowym intro, wybuchową gitarą prowadzącą i smyczkami z charakterystycznymi dla zespołu zmianami tempa i głośności. Mała płytka miała być zapowiedzią albumu. Niestety, z niewiadomych do dziś powodów longplay nigdy nie ujrzał światła dziennego. Zawiedzeni muzycy poszli do konkurencji podpisując kontrakt z wytwórnią Warner Brothers, która na przestrzeni jednego roku, wydał im dwa albumy. Pierwszy z nich, „Hard Meat”, trafił do sklepów wczesną wiosną 1970 roku. Debiut to proto-heavy rock dryfujący w kierunku Grand Funk (na przykład) wzmocniony długimi, porywającymi solówkami ze skłonnościami do improwizowania, z posmakiem wczesnej psychodelii z bogatą orkiestracją, doskonałymi harmoniami, niemal akustycznymi folk rockowymi balladami. Jego złożoność i subtelność zostałyby zapewne później uznane za rock progresywny. Mimo dość zróżnicowanego brzmienia każda z zamieszczonych tu kompozycji napędzana jest miłym glosem Michaela Dolana, a jego zaskakująco doskonała gra na gitarze wspomagana perkusją Micka Carlessa w stylu Keitha Moona bardzo, ale to bardzo mi się podoba. To dojrzała płyta, której być może pomogły doświadczenia wyniesione z Island sprzed kilku miesięcy. Wśród siedmiu zamieszczonych tu utworów dwa to covery z czego szalony „Most Likely You Go Your Way (And I’ll Go Mine)” Dylana z zabójczą melodią i jednym z najlepszych wokali Michaela niezbyt daleko odbiega od oryginału. O wiele bardziej interesującą bestią jest „Run, Shaker Life” Issachara Batesa. Żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku jeden z najbardziej płodnych amerykańskich poetów należał do chrześcijańskiej sekty Shakers, stąd ten nieco dziwny tytuł. Być może ktoś kojarzy tę piosenkę z wykonania Richie Havensa, która znalazła się na jego płycie „Something Else Again” z 1968 roku tyle, że wersja Hard Meat jest kompletnie inna. Trio przekształciło ją w niezwykle porywającą, psychodeliczną, dziesięciominutową epopeję wspartą rodzajem szybkiego funkowego rytmu, który Deep Purple skutecznie wykorzystał kilka lat później w „You Fool No One”… Z autorskich kompozycji jedynie „Universal Joint” utknął w psychodelii poprzedniej dekady i na tle pozostałych utworów brzmi nieco przestarzale (mnie to nie przeszkadza, bo jestem fanem takich klimatów), za to pozostałe to już zupełnie inna bajka. Te cztery numery są na różne sposoby proto-progowe. Być może zaskakujące jest to, że sporo tu gitar akustycznych, a sposób w jaki Michael Dolan sprytnie przeplata je z gitarami elektrycznymi jest jednym ze znaków rozpoznawczych brzmienia grupy. Otwierający się ładną akustyczną gitarą „Through A Window” szybko przechodzi w atrakcyjną melodię przypominającą mieszankę angielskiego folk rocka z najbardziej progresywnym Hendrixem. Dużo się tu dzieje (uwielbiam tę wiolonczelę wydobywającą się spod spodu) tym bardziej, że wszystko to napędzane jest szaleńczym bębnieniem, gitarą i słodkim wokalem. Nawiasem mówiąc zawsze byłem ciekawy, dlaczego zespół użył tej piosenki jako tytułu swojego drugiego albumu… Jedyną piosenką, która zbliża się do tego, co dziś nazwalibyśmy riffem jest „Space Between” zbudowana na czymś, co brzmi jak rytm rdzennych Amerykanów z domieszką lizergicznych wpływów, choć całość utrzymana w stonowanym stylu oparta jest na basie i brzmi prawie jak proto-Hawkwind. Powolny „Yesterday, Today And Tomorrow” to jeden z najważniejszych elementów tego setu będący wspaniałą mieszanką psychodelicznych gitar z powściągliwą solówką z użyciem wah wah, melodyjnych, balladowych wokali przypominających „Legend Of A Mind” The Moody Blues, oraz fajnymi zmianami tempa. Utwór pojawił się później jako strona „B” drugiego singla grupy. Kolejna atrakcja to wspaniała ballada „Time Shows No Face” mająca w sobie coś z klimatu piosenki „Cymbaline” Pink Floyd, z gościnnym udziałem Iana Whitemana z Mighty Baby wykonującym piękne jazzowe solo na flecie. Niezwykle nośny, bardzo komercyjny (w dobrym tego słowa znaczeniu) numer i być może stracona szansa na singiel. Niezwykłą rzeczą w tych nagraniach jest to, że się one nie zestarzały – płyta jako całość brzmi świeżo i fascynująco, czego nie zawsze można powiedzieć o wielu klasykach wydanych w 1970 roku. Druga płyta, „Through A Window”, wyprodukowana tak jak i debiut przez Sandy Robertona, ukazała się w październiku tego samego roku. Tym razem materiał nie był aż tak ciężki, ale zespół nadrobił to bardziej zróżnicowanym brzmieniem zapraszając do studia dodatkowych muzyków: Petera Westbrooka (flet) i Phila Jumpa (instrumenty klawiszowe). Michael Dolan rozszerzył swoją ofertę o 6-cio i 12-to strunowe gitary akustyczne, oraz harmonijkę, zaś w perkusyjnym zestawie Micka Carlessa pojawiły się kastaniety, konga i inne „przeszkadzajki”. I żaden z nagranych tu utworów nie ma ani jednej zbędnej, czy zmarnowanej nutki. Podobnie jak poprzednik tak i ten album obok własnych kompozycji zawierał trzy covery, z których „Love” Boba Whale’a dzięki wesołym harmoniom, chwytliwemu gitarowemu refrenowi i szerokiemu wykorzystaniu organów przypominających wczesny Uriah Heep wydaje się być najbardziej interesujący. Nie mniej moje serce skradł numer Grahama Bonda, „I Want You”, będący tak naprawdę blues rockowym jamem, w którym cała trójka prezentuje fenomenalną formę. I o ile Michael zagrał tu jedną z najbardziej imponujących swoich solówek, to cichym bohaterem w tym kawałku jest Steve i jego melodyjna linia basu. Być może na tle tej dwójki akustyczna ballada „From The Prison” Jerry’ego Merricka (tak, tak – to jest ta piosenka, którą Richie Havens otworzył festiwal w Woodstock 15 sierpnia 1969 roku) pozornie wydawać się może nudna, ale ja zawsze mam ciarki gdy jej słucham. Niesamowita melodia pozwala odkryć wspaniały głos Michael i nie muszę chyba dodawać, że ta wersją podoba mi się bardziej niż wykonanie Havensa. Płyta zaczyna się od zaraźliwego, niemal progresywnego utworu „On The Road”, który jest doskonałym przykładem talentów muzyków pokazując jednocześnie ruch w kierunku bardziej standardowego brzmienia napędzanego gitarą elektryczną, chociaż jak się przekonamy pozostałe kompozycje kontynuują akustyczny trend znany z debiutu. Zbudowany na ładnej gitarowej figurze numer wbija się w głowę, a nieco jazzowa sekcja ciągnąca w stronę zespołowej improwizacji jest na tyle interesująca, że chce się tego słuchać dłużej… Powolny „New Day” z nutkami fletu tworzy senną atmosferę i jest jednym z najważniejszych utworów na płycie. Początek brzmi niemal jak wstęp do „Dogs” Pink Floyd, za to w środku mamy świetną jazzową część z kapitalną solówką na gitarze akustycznej… „Smile As You Go Under” i „A Song Of Summer” to nieco bardziej optymistyczne i radosne utwory, z których pierwszy był urokliwą rockową balladą , zaś drugi folk-progresywnym numerem. Oba nagrania ozdobione zostały (po raz kolejny) fajną elektryczną gitarą. Instrumentalny „Freewheel” w zasadzie jest efektowną solówką zagraną na gitarze akustycznej wspomaganą przez chwytliwą partię basu polany sekretnym sosem w postaci finezyjnej gry na bębnach. Album zamyka „The Ballad Of Marmalade Emma And Teddy Grimes”, w której zespół zmierzył się z prawdziwą legendą – dwojgiem znanych włóczęgów z Colchester (miejscowy browar poświęcił nawet piwo Emmi), których historią przez jakiś czas żyła cała Anglia. Szczerze powiedziawszy melodia bardziej pasuje mi do repertuaru grupy The Band, ale była na tyle komercyjna, że została wydana na singlu (ostatnim) w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Cóż, widać, że zespół usilnie potrzebował przeboju, który pozwoliłby mu dalej funkcjonować na rynku. Stało się inaczej i trio rozwiązało się kilka miesięcy później. Z perspektywy czasu patrząc na okładkę tego albumu chciałoby się rzec, że na osłodę zespół zostawił nam wysokie okno, z którego z pewną nutką nostalgii możemy w każdej chwili podziwiać jego muzykę. I na tym powinienem zakończyć tę historię, gdyby nie to, że w 2022 roku wytwórnia Esoteric wypuściła box „The Space Between The Recordings 1969-1970” zawierający oczyszczone, doskonale brzmiące trzy płyty CD zawierające, obok wymienionych dwóch tytułów, dodatkowy dysk z niewydanym albumem dla Island. Na początek mamy nagrania singlowe z „Rain „ i „Run, Shaker Life” (skróconym do czterech minut) na czele, oraz rarytas w postaci „czarnego” protest songu „Strange Fruit” rozsławionego przez nieodżałowaną Billie Holiday. Wersja przyzwoita, ale Michael nie ma głosu Billie… Oryginalny materiał brzmi trochę szorstko. Na przykład „Walking Down Up Street” rozwija się w ciekawy sposób, ale aranżacja dętych moim zdaniem jest zbyt wysunięta na pierwszy plan. Sześciominutowy „Burning Up The Years” (strona „B” singla „Rain”) to najciekawszy kawałek z silnym proto-progresywnym klimatem, a prowadzona przez pianino ballada „Don’t Chase Your Tail” z piękną melodią, jest najbardziej dojrzałym utworem i być może kolejną niewykorzystaną szansą na singiel. Ogólnie rzecz biorąc, ta płyta jest intrygującym wglądem w genezę pierwotnego materiału zespołu, nawet jeśli decyzja o jego niewydaniu w 1969 roku była słuszna. Do boxu dołączono 20-stronicową książeczkę z wieloma archiwalnymi zdjęciami i obszernym esejem Steve’a Pilkingtona, który przedstawia historię członków zespołu przed, w trakcie i po Hard Meat. To z niego dowiedziałem się, że cała trójka od dobrych kilku lat gra swoje niesamowite koncerty hen wysoko, w Największej Orkiestrze Świata… To wydawnictwo jest też w dużej mierze świadectwem różnorodności i wielkości wczesnego, brytyjskiego rocka progresywnego. Warto ją mieć na półce! Zibi ..::TRACK-LIST::.. CD 3 - The Unreleased Album (1969): 1. Rain (The Beatles cover) 2. Most Likely You Go Your Way, I'll Go Mine (Bob Dylan cover) 3. Liquid Boats 4. Walking Down Up Street 5. Erection 6. Strange Fruit (written-Abel Meeropol) 7. Run Shaker Life 8. Burning Up Years 9. Don't Chase Your Tail Tracks 2-7, 9 previously unreleased. https://www.youtube.com/watch?v=XQmGyX7aN_c SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-11-02 09:10:11
Rozmiar: 238.61 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Ten nagrany w 1975 roku, jedyny album zapomnianej brytyjskiej grupy, bez wątpienia należy, obok LP Refugee i debiutu Druid, do 3-4 najlepszych progresywnych płyt z Wysp z połowy lat 70-tych! Zainspirowany przede wszystkim twórczością wczesnych Genesis, a poza tym Camel, Fruupp i Yes, ten bardzo utalentowany zespół brzmiał bardziej jak w 1973 niż w 1975. Na uwagę zasługują przede wszystkim majestatyczne, rozbudowane, epickie formy, ale też chwytliwa, nieco beatlesowska melodyka (a także nawiązania do muzyki pop), a także perfekcyjna, bardzo bogata produkcja. Niektóre fragmenty brzmią tak dobrze, że aż trudno w to uwierzyć! Żaden miłośnik progresywnych brzmień nie może przejść obok tego CD obojętnie! Ta edycja brzmi doskonale i bardzo przestrzennie. JL Gdybym prowadził tu jeszcze jakiś cykl, to ten album musiałbym umieścić w szufladzie Ocalić Od Zapomnienia. Bo rzeczywiście to chyba kompletnie nieznany zespół (przynajmniej w naszym kraju). Powstał z Wielkiej Brytanii i niestety istniał bardzo krótko, a w swojej karierze wydał tylko ten jeden album. Sam wiele lat temu natknąłem się na Strange Days przez przypadek, buszując w jakimś sklepie w winylami. Po latach dokupiłem kompakt, który jak się okazało... ...jest po prostu piratem. To jedna z tych szwedzkich firm, która przywraca do życia zapomniane albumy, jednocześnie nie posiadając praw do tego. Przynajmniej tak wykalkulowałem przeglądając nieskończoność Internetu. Szkoda tylko, że niektóre sklepy reklamują te wydawnictwa jako oryginalne i pełnowartościowe. Co robić. Podobno grupa miała swoje pięć minut w kręgach studenckich, tak w Anglii, ale i w Holandii. Właściwie niewiele wiem na temat historii tego zespołu, ich powstania czy przyczyn rozwiązania. Ale chyba nie zawsze jest to takie ważne, przecież to muzyka ma być najważniejsza. Zaznaczę tylko, że w nagraniu tego krążka brali udział Graham Ward (śpiew, gitara), Eddie McNeil (perkusja), Eddie Spence (instrumenty klawiszowe) oraz Phil Walman (gitara basowa). Na płycie znalazło się sześć utworów z czego najkrótszy trwa nieco ponad cztery minuty, a najdłuższy niemal osiem i pół. Całość ich muzyki opiera się na organowo-gitarowym graniu, które wyraźnie wybija się na pierwszy plan. Całość otwiera utwór tytułowy. To bardzo sympatyczny, melodyjny utwór utrzymany raczej w popowych klimatach. Noga chodzi, basik pulsuje, plus nie najgorszy wokal i bardzo ładny fortepian. Sympatycznie. W kolejnym Be Nice To Joe Soap jest już bardziej progresywnie. Świetny wstęp zagrany na organach, do których dołącza gitara z perkusją. Później ta gitara Warda całkiem nieźle sobie poczyna i rządzi przez ponad dwie minuty. Następnie pałeczkę przejmują klawisze. Pierwszy wokal pojawia się dopiero w okolicach czwartej minuty. Wtedy utwór robi się skoczny i pogodny. Całość? Zmiany tempa i nastrojów. Oryginalnie stronę pierwszą zamykał The Journey. Dziesięciominutowy, który jako żywo kojarzy mi się z dokonaniami grupy Supertramp. Naprawdę bardzo podobny i ktoś mniej osłuchany z pewnością mógłby się nabrać, że to jeden z nieodkrytych utworów Hodgsona. Druga strona to także trzy pozycje. Szybki, żywiołowy Monday Morning z organowym wstępem i ciekawym gitarowym solo. Fajne, chwilowe zwolnienie po minucie. Dwa ostatnie utwory są chyba najbardziej wartościowe na całej płycie. A Unanimous Decision, który pomalutku się rozpędza. Dobre i ciekawe zmiany tempa, sporo organowego grania. Balladowe klimaty przeplatają się z szybszymi, ostrzejszymi fragmentami, w których gitara pokazuje na co ją stać. Bardzo ciekawy progresywny kawałek. Całość zamyka 18 Tons. Tu budowa jest podobna i dobrze znana z wcześniejszych utworów. Organowy (tu bardzo delikatny) wstęp i taki sam śpiew. Po nieco dwóch minutach ten spokojny głos przechodzi niemal w krzyk, a cały utwór nabiera tempa. No i jest tu też znakomita solówka gitarowa, taka delikatnie w stylu Latimera. Nie oszukujmy się, Strange Days to zespół jakich wtedy było wiele, a ich muzyka nie jest kamieniem milowym w historii muzyki i tak naprawdę niczym szczególnym się nie wyróżnia. To po prostu jedna z tych zapomnianych grup, grająca w stylu Genesis z początków ich kariery, ale przypominająca też wspomniany już Supertramp, troszkę Fruupp i może The Strawbs. I wielka szkoda, że skończyło się tylko na jednym albumie, bo potencjał był i mogło być z tego coś dobrego w przyszłości. Mimo wszystko warto posłuchać, przede wszystkim po to by takie zespoły ocalić od zapomnienia. SzyMon ..::TRACK-LIST::.. 1. 9 Parts To The Wind 4:28 2. Be Nice To Joe Soap 6:45 3. The Journey 10:02 4. Monday Morning 8:24 5. A Unanimous Decision 8:24 6. 18 Tons 7:29 ..::OBSADA::.. Graham Ward - vocals, lead guitar Eddie McNeil - drums, percussion Phil Walman - vocals, bass Eddie Spence - keyboards https://www.youtube.com/watch?v=CDOma8pauFg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-11-01 19:48:41
Rozmiar: 95.44 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Ten nagrany w 1975 roku, jedyny album zapomnianej brytyjskiej grupy, bez wątpienia należy, obok LP Refugee i debiutu Druid, do 3-4 najlepszych progresywnych płyt z Wysp z połowy lat 70-tych! Zainspirowany przede wszystkim twórczością wczesnych Genesis, a poza tym Camel, Fruupp i Yes, ten bardzo utalentowany zespół brzmiał bardziej jak w 1973 niż w 1975. Na uwagę zasługują przede wszystkim majestatyczne, rozbudowane, epickie formy, ale też chwytliwa, nieco beatlesowska melodyka (a także nawiązania do muzyki pop), a także perfekcyjna, bardzo bogata produkcja. Niektóre fragmenty brzmią tak dobrze, że aż trudno w to uwierzyć! Żaden miłośnik progresywnych brzmień nie może przejść obok tego CD obojętnie! Ta edycja brzmi doskonale i bardzo przestrzennie. JL Gdybym prowadził tu jeszcze jakiś cykl, to ten album musiałbym umieścić w szufladzie Ocalić Od Zapomnienia. Bo rzeczywiście to chyba kompletnie nieznany zespół (przynajmniej w naszym kraju). Powstał z Wielkiej Brytanii i niestety istniał bardzo krótko, a w swojej karierze wydał tylko ten jeden album. Sam wiele lat temu natknąłem się na Strange Days przez przypadek, buszując w jakimś sklepie w winylami. Po latach dokupiłem kompakt, który jak się okazało... ...jest po prostu piratem. To jedna z tych szwedzkich firm, która przywraca do życia zapomniane albumy, jednocześnie nie posiadając praw do tego. Przynajmniej tak wykalkulowałem przeglądając nieskończoność Internetu. Szkoda tylko, że niektóre sklepy reklamują te wydawnictwa jako oryginalne i pełnowartościowe. Co robić. Podobno grupa miała swoje pięć minut w kręgach studenckich, tak w Anglii, ale i w Holandii. Właściwie niewiele wiem na temat historii tego zespołu, ich powstania czy przyczyn rozwiązania. Ale chyba nie zawsze jest to takie ważne, przecież to muzyka ma być najważniejsza. Zaznaczę tylko, że w nagraniu tego krążka brali udział Graham Ward (śpiew, gitara), Eddie McNeil (perkusja), Eddie Spence (instrumenty klawiszowe) oraz Phil Walman (gitara basowa). Na płycie znalazło się sześć utworów z czego najkrótszy trwa nieco ponad cztery minuty, a najdłuższy niemal osiem i pół. Całość ich muzyki opiera się na organowo-gitarowym graniu, które wyraźnie wybija się na pierwszy plan. Całość otwiera utwór tytułowy. To bardzo sympatyczny, melodyjny utwór utrzymany raczej w popowych klimatach. Noga chodzi, basik pulsuje, plus nie najgorszy wokal i bardzo ładny fortepian. Sympatycznie. W kolejnym Be Nice To Joe Soap jest już bardziej progresywnie. Świetny wstęp zagrany na organach, do których dołącza gitara z perkusją. Później ta gitara Warda całkiem nieźle sobie poczyna i rządzi przez ponad dwie minuty. Następnie pałeczkę przejmują klawisze. Pierwszy wokal pojawia się dopiero w okolicach czwartej minuty. Wtedy utwór robi się skoczny i pogodny. Całość? Zmiany tempa i nastrojów. Oryginalnie stronę pierwszą zamykał The Journey. Dziesięciominutowy, który jako żywo kojarzy mi się z dokonaniami grupy Supertramp. Naprawdę bardzo podobny i ktoś mniej osłuchany z pewnością mógłby się nabrać, że to jeden z nieodkrytych utworów Hodgsona. Druga strona to także trzy pozycje. Szybki, żywiołowy Monday Morning z organowym wstępem i ciekawym gitarowym solo. Fajne, chwilowe zwolnienie po minucie. Dwa ostatnie utwory są chyba najbardziej wartościowe na całej płycie. A Unanimous Decision, który pomalutku się rozpędza. Dobre i ciekawe zmiany tempa, sporo organowego grania. Balladowe klimaty przeplatają się z szybszymi, ostrzejszymi fragmentami, w których gitara pokazuje na co ją stać. Bardzo ciekawy progresywny kawałek. Całość zamyka 18 Tons. Tu budowa jest podobna i dobrze znana z wcześniejszych utworów. Organowy (tu bardzo delikatny) wstęp i taki sam śpiew. Po nieco dwóch minutach ten spokojny głos przechodzi niemal w krzyk, a cały utwór nabiera tempa. No i jest tu też znakomita solówka gitarowa, taka delikatnie w stylu Latimera. Nie oszukujmy się, Strange Days to zespół jakich wtedy było wiele, a ich muzyka nie jest kamieniem milowym w historii muzyki i tak naprawdę niczym szczególnym się nie wyróżnia. To po prostu jedna z tych zapomnianych grup, grająca w stylu Genesis z początków ich kariery, ale przypominająca też wspomniany już Supertramp, troszkę Fruupp i może The Strawbs. I wielka szkoda, że skończyło się tylko na jednym albumie, bo potencjał był i mogło być z tego coś dobrego w przyszłości. Mimo wszystko warto posłuchać, przede wszystkim po to by takie zespoły ocalić od zapomnienia. SzyMon ..::TRACK-LIST::.. 1. 9 Parts To The Wind 4:28 2. Be Nice To Joe Soap 6:45 3. The Journey 10:02 4. Monday Morning 8:24 5. A Unanimous Decision 8:24 6. 18 Tons 7:29 ..::OBSADA::.. Graham Ward - vocals, lead guitar Eddie McNeil - drums, percussion Phil Walman - vocals, bass Eddie Spence - keyboards https://www.youtube.com/watch?v=CDOma8pauFg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-11-01 19:44:48
Rozmiar: 286.24 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Rzadki, limitowany, dwupłytowy CD zawierający trwający 127 minut, kapitalny występ z Bostonu, z 7 czerwca 1977 roku - obok występu z Oakland (maj 1977) najlepiej brzmiący koncert z trasy promującej LP "Animals". Podobnie jak podczas poprzedniej trasy ("Wish You Were Here" z 1975) nikt związany z Pink Floyd nie zarejestrował wówczas profesjonalnie żadnego koncertu. I znów kilka występów zostało nagranych jakimś cudem 'znienacka' z publiczności, a koncert z Bostonu jest naprawdę wyjątkowy! Zawartość muzyczna również jest po prostu powalająca! Grający z towarzyszeniem drugiego gitarzysty Snowy'ego White'a (potem w Thin Lizzy, znanego również z solowego przeboju "Bird Of Paradise"), zespół wykonał całe LP "Wish You Were Here" (mocno rozszerzony, m.in. o drugą część suity "Shine On", trwającą ponad 21 minut!), całe "Animals" (również zmieniony/rozszerzony w porównaniu z wersją studyjną) + dwa fragmenty z "Dark Side Of The Moon". Zarejestrowany wśród publiczności, na 'prawie' profesjonalnym sprzęcie koncert brzmi lepiej niż część oficjalnych nagrań ze stołu mikserskiego. JL ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Sheep 2. Pigs On The Wing 1 3. Dogs 4. Pigs On The Wing 2 5. Pigs (Three Different Ones) 6. Shine On You Crazy Diamond Part 1-5 7. Welcome To The Machine CD 2: 1. Have A Cigar 2. Wish You Were Here 3. Shine On You Crazy Diamond Part 6-9 4. Money 5. Us And Them Live at Boston Gardens, Boston, Massachusetts, USA 27th June 1977 ..::OBSADA::.. David Gilmour - guitars, vocals Roger Waters - bass, vocals, guitars Richard Wright - keyboards, vocals Nick Mason -drums Additional musicians: Snowy White - guitar, bass, backing vocals Dick Parry - saxophone https://www.youtube.com/watch?v=DTYqvA-sEmY SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-30 17:26:04
Rozmiar: 296.02 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Rzadki, limitowany, dwupłytowy CD zawierający trwający 127 minut, kapitalny występ z Bostonu, z 7 czerwca 1977 roku - obok występu z Oakland (maj 1977) najlepiej brzmiący koncert z trasy promującej LP "Animals". Podobnie jak podczas poprzedniej trasy ("Wish You Were Here" z 1975) nikt związany z Pink Floyd nie zarejestrował wówczas profesjonalnie żadnego koncertu. I znów kilka występów zostało nagranych jakimś cudem 'znienacka' z publiczności, a koncert z Bostonu jest naprawdę wyjątkowy! Zawartość muzyczna również jest po prostu powalająca! Grający z towarzyszeniem drugiego gitarzysty Snowy'ego White'a (potem w Thin Lizzy, znanego również z solowego przeboju "Bird Of Paradise"), zespół wykonał całe LP "Wish You Were Here" (mocno rozszerzony, m.in. o drugą część suity "Shine On", trwającą ponad 21 minut!), całe "Animals" (również zmieniony/rozszerzony w porównaniu z wersją studyjną) + dwa fragmenty z "Dark Side Of The Moon". Zarejestrowany wśród publiczności, na 'prawie' profesjonalnym sprzęcie koncert brzmi lepiej niż część oficjalnych nagrań ze stołu mikserskiego. JL ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Sheep 2. Pigs On The Wing 1 3. Dogs 4. Pigs On The Wing 2 5. Pigs (Three Different Ones) 6. Shine On You Crazy Diamond Part 1-5 7. Welcome To The Machine CD 2: 1. Have A Cigar 2. Wish You Were Here 3. Shine On You Crazy Diamond Part 6-9 4. Money 5. Us And Them Live at Boston Gardens, Boston, Massachusetts, USA 27th June 1977 ..::OBSADA::.. David Gilmour - guitars, vocals Roger Waters - bass, vocals, guitars Richard Wright - keyboards, vocals Nick Mason -drums Additional musicians: Snowy White - guitar, bass, backing vocals Dick Parry - saxophone https://www.youtube.com/watch?v=DTYqvA-sEmY SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-30 17:21:44
Rozmiar: 916.03 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Po trzyletniej przerwie przenaczonej na solowe harce (no może tak nie do końca, wszak album Art Therapy ukazał się równo z Perpetual), powraca sztandarowy projekt Krzysztofa Lepiarczyka, Loonypark. I od razu wyrażę spory szacun dla autora, bo gdy tylko odpaliłem Deep Space Eight natychmiast usłyszałem charakterystyczne dźwięki dla tego projektu, jakże jednak inne w swoim wyrazie od dwóch, zresztą także sobie odmiennych, solowych albumów Lepiarczyka. Jednym słowem Loonypark ma swój styl wypracowany na czterech wydanych do tej pory płytach i to najlepsza rzecz jaka może się przydarzyć artyście. Na Deep Space Eight słuchamy zatem ośmiu premierowych kompozycji, które możemy wpasować w szeroko rozumiany neoprogresywny rock z ciepłymi klawiszowymi tłami, nienachalną gitarą, żeńskim wokalem i ogólnym nastrojem niespieszności i melancholii. To jednak bardzo powierzchowna uwaga, bo gdy wejdziemy w szczegóły, nowe wydawnictwo Loonypark przynosi pewne zmiany. Pierwszą z nich jest szata graficzna, którą po raz pierwszy nie zdobi praca Leszka Kostuja, lecz dzieło Rafała Barnasia, też bardzo intrygujące. Po krótkiej rozmowie z Lepiarczykiem, jaką odbyłem niedawno, zauważyłem jak dużą wagę przywiązuje on do tego elementu swojej nowej płyty. Drugą zmianą jest nowa wokalistka, Magda Grodecka (znana już z albumu Art Therapy), która zastąpiła śpiewającą do tej pory na wszystkich wydawnictwach Sabinę Godulę-Zając. I tu ciekawostka, mimo tej roszady, wszystkie teksty na płytę napisała właśnie była wokalistka Loonypark. A skoro o nich mowa. Zwykle smutne i zamyślone, dobrze wpasowują się się swoją poetyką w muzykę, Trzy kwadranse muzyki przynoszą osiem, głównie 5 – 6 minutowych kompozycji, utrzymanych w dosyć jednorodnej rytmice, są jednak i rzeczy szybsze. Jak pędzący do przodu Time Lines, delikatnie mroczny, w pewnych momentach wokalnych nawet nieznacznie gotycki. Fragmentami żywy jest też We Are Alone? ze skradającym się gitarowym riffem. Absolutnie przebojowy, z piękną, pogodną figurą pianina, wydaje się Little Girl. Ciekawą elektroniką zwieńczony jest Believe, jednak najwięcej inności przynosi kończący całość, najdłuższy w zestawie, prawie siedmiominutowy Odyssey. Jego transowy początek, gdyby odrzucić z niego gitarowe solo, brzmi jak... koncertowe Depeche Mode z żywymi bębnami. Ostatnia część utworu to z kolei marszowy rytm, nad którym dominują ostre szarpnięcia gitar. To chyba najciekawszy utwór na płycie i dobre jej zwieńczenie. Polecam jednak cały album, tym bardziej że brzmi on ciepło, przestronnie i selektywnie. Mariusz Danielak Nie wiem, co wydarzyło się między albumem „Perpetual” (2016) i „Deep Space Eight” (2019), ale w składzie Loonypark nastąpiła poważna zmiana, ponieważ wokalistka Sabina Godula-Zając nie jest już bezpośrednio zaangażowana w zespole (chociaż napisała teksty do wszystkich piosenek) i została zastąpiona przez Magdę Grodecką. Magda ma zupełnie inne podejście, a także wyższy głos oraz lżejszy styl wokalny. Oznacza to, że jej śpiew jest teraz bardziej wyeksponowany, a sama muzyka stanowi tło pod jej wyrazistą ekspresję. I chociaż Magda jest świetną piosenkarką, zastanawiam się, co Loonypark stara się tutaj osiągnąć, ponieważ ogólnie muzyka wydaje się teraz o wiele bardziej uproszczona, niż się spodziewałem po tym zespole, biorąc pod uwagę, że jest to już jego piąta płyta i moim zdaniem powinien on iść do przodu, a nie uporczywie wracać do tego, co wypracował już wcześniej. Jak zawsze fortepian Krzysztofa Lepiarczyka ma w brzmieniu Loonypark do odegrania ważną rolę, ale chciałbym, aby też gitarzysta Piotr Grodecki mógł nieco bardziej rozwinąć skrzydła. Album „Deep Space Eight” dowodzi, że zespół zwraca się raczej w stronę melodyjnego rocka, mocno inspirowanego AOR, tylko od czasu do czasu nawiązując do pogrockowych klimatów. Moim zdaniem album cierpi z tego powodu. I chociaż wokale są porywające i bardzo mi się podobają (wierzę, że w przyszłości usłyszymy o Magdzie więcej w tej czy innej formule), są jednak chwile na tym albumie, kiedy po prostu się nudzę. Zespół Loonypark musi poważnie przemyśleć dokąd chce zmierzać ze swoją muzyką. O ile „Unbroken Spirit” był naprawdę świetnym albumem, już „Perpetual” nie był tak dobry, a z kolei „Deep Space Eight” wydaje się od niego jeszcze słabszy, pora więc na odpowiednie decyzje i wykonanie jakiegoś odważnego kroku. Tylko czy to zrobią? Artur Chachlowski Okładkę nowej studyjnej płyty, krakowskiej formacji Loonypark zdobi jak zwykle, wyjątkowa oprawa graficzna, tym razem autorstwa Rafała Barnasia. Swoim klimatem różni się nieco, od poprzednich prac, sztandarowego grafika zespołu – Leszka Kostuja. Czy znalazło to również przełożenie w samej muzyce? Tym bardziej, że to nie jedyne novum w zespole. Najistotniejsza jest chyba zmiana personalna. Miejsce za mikrofonem Sabiny Goduli- Zając, przejęła teraz Magda Grodecka. Za teksty odpowiedzialna jest jednak nadal była wokalistka zespołu. Zmiana za mikrofonem nie wpłynęła jednak w jakiś wyrazisty sposób, na muzyczną aurę nowego materiału. To nadal bardzo klimatyczny prog rock, może nawet bardziej klimatyczny, niż na poprzednich płytach. Prym nadal wiodą tutaj przestrzenne, klawiszowe tła Krzysztofa Lepiarczyka i przyjemne gitarowe solówki Piotra Grodeckiego. Album rozpoczyna dostojne „We Don’t Wanna Die”, z fajnymi gitarowymi solówkami, których nie brakuje praktycznie w żadnej z kompozycji. Wiele muzycznego ciepła przynosi chociażby kolejna kompozycja „ The Space Between Us”. Trochę trasowości zawiera w sobie „Time Lines”. „Believe”, urzeka swoim onirycznym klimatem. Odrobinę przebojowości przynosi bardziej figlarne „Little Girl”. „Are We Alone?”, to z kolei najbardziej energiczny fragment. Kontrastuje z nim, delikatniejszy „Afraid of Tomorrow”. Wieńczący płytę „Oddysey”, ma natomiast na wstępie coś z ducha new romantic. W końcówce natomiast, dzięki gitarom, poczuć można ciepłą, wręcz śródziemnomorską, południową aurę. Czas urlopowych wojaży dopiero się zacznie. Niebanalna, aczkolwiek bardzo przyjemna, ożywcza porcja muzyki Loonypark, wydana oczywiście pod egidą krakowskiego LYNXA, powinna skutecznie umilić takowe chwile, wszystkim sympatykom rodzimych, progresywnych brzmień. Marek Toma ..::TRACK-LIST::.. 1. We Don't Wanna Die 5:27 2. The Space Beetwen Us 4:39 3. Time Lines 5:09 4. Believe 5:18 5. Little Girl 5:24 6. Are We Alone? 4:45 7. Afraid Of Tomorow 6:09 8. Odyssey 6:57 ..::OBSADA::.. Vocals - Magda Grodecka Guitar – Piotr Grodecki Keyboards, Music By, Engineer [Sound], Producer [Produced By] - Krzysztof Lepiarczyk Bass - Piotr Lipka Drums - Grzegorz Fieber Lyrics By - Sabina Godula-Zając https://www.youtube.com/watch?v=z531xUE-9EA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-29 17:52:25
Rozmiar: 101.17 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Po trzyletniej przerwie przenaczonej na solowe harce (no może tak nie do końca, wszak album Art Therapy ukazał się równo z Perpetual), powraca sztandarowy projekt Krzysztofa Lepiarczyka, Loonypark. I od razu wyrażę spory szacun dla autora, bo gdy tylko odpaliłem Deep Space Eight natychmiast usłyszałem charakterystyczne dźwięki dla tego projektu, jakże jednak inne w swoim wyrazie od dwóch, zresztą także sobie odmiennych, solowych albumów Lepiarczyka. Jednym słowem Loonypark ma swój styl wypracowany na czterech wydanych do tej pory płytach i to najlepsza rzecz jaka może się przydarzyć artyście. Na Deep Space Eight słuchamy zatem ośmiu premierowych kompozycji, które możemy wpasować w szeroko rozumiany neoprogresywny rock z ciepłymi klawiszowymi tłami, nienachalną gitarą, żeńskim wokalem i ogólnym nastrojem niespieszności i melancholii. To jednak bardzo powierzchowna uwaga, bo gdy wejdziemy w szczegóły, nowe wydawnictwo Loonypark przynosi pewne zmiany. Pierwszą z nich jest szata graficzna, którą po raz pierwszy nie zdobi praca Leszka Kostuja, lecz dzieło Rafała Barnasia, też bardzo intrygujące. Po krótkiej rozmowie z Lepiarczykiem, jaką odbyłem niedawno, zauważyłem jak dużą wagę przywiązuje on do tego elementu swojej nowej płyty. Drugą zmianą jest nowa wokalistka, Magda Grodecka (znana już z albumu Art Therapy), która zastąpiła śpiewającą do tej pory na wszystkich wydawnictwach Sabinę Godulę-Zając. I tu ciekawostka, mimo tej roszady, wszystkie teksty na płytę napisała właśnie była wokalistka Loonypark. A skoro o nich mowa. Zwykle smutne i zamyślone, dobrze wpasowują się się swoją poetyką w muzykę, Trzy kwadranse muzyki przynoszą osiem, głównie 5 – 6 minutowych kompozycji, utrzymanych w dosyć jednorodnej rytmice, są jednak i rzeczy szybsze. Jak pędzący do przodu Time Lines, delikatnie mroczny, w pewnych momentach wokalnych nawet nieznacznie gotycki. Fragmentami żywy jest też We Are Alone? ze skradającym się gitarowym riffem. Absolutnie przebojowy, z piękną, pogodną figurą pianina, wydaje się Little Girl. Ciekawą elektroniką zwieńczony jest Believe, jednak najwięcej inności przynosi kończący całość, najdłuższy w zestawie, prawie siedmiominutowy Odyssey. Jego transowy początek, gdyby odrzucić z niego gitarowe solo, brzmi jak... koncertowe Depeche Mode z żywymi bębnami. Ostatnia część utworu to z kolei marszowy rytm, nad którym dominują ostre szarpnięcia gitar. To chyba najciekawszy utwór na płycie i dobre jej zwieńczenie. Polecam jednak cały album, tym bardziej że brzmi on ciepło, przestronnie i selektywnie. Mariusz Danielak Nie wiem, co wydarzyło się między albumem „Perpetual” (2016) i „Deep Space Eight” (2019), ale w składzie Loonypark nastąpiła poważna zmiana, ponieważ wokalistka Sabina Godula-Zając nie jest już bezpośrednio zaangażowana w zespole (chociaż napisała teksty do wszystkich piosenek) i została zastąpiona przez Magdę Grodecką. Magda ma zupełnie inne podejście, a także wyższy głos oraz lżejszy styl wokalny. Oznacza to, że jej śpiew jest teraz bardziej wyeksponowany, a sama muzyka stanowi tło pod jej wyrazistą ekspresję. I chociaż Magda jest świetną piosenkarką, zastanawiam się, co Loonypark stara się tutaj osiągnąć, ponieważ ogólnie muzyka wydaje się teraz o wiele bardziej uproszczona, niż się spodziewałem po tym zespole, biorąc pod uwagę, że jest to już jego piąta płyta i moim zdaniem powinien on iść do przodu, a nie uporczywie wracać do tego, co wypracował już wcześniej. Jak zawsze fortepian Krzysztofa Lepiarczyka ma w brzmieniu Loonypark do odegrania ważną rolę, ale chciałbym, aby też gitarzysta Piotr Grodecki mógł nieco bardziej rozwinąć skrzydła. Album „Deep Space Eight” dowodzi, że zespół zwraca się raczej w stronę melodyjnego rocka, mocno inspirowanego AOR, tylko od czasu do czasu nawiązując do pogrockowych klimatów. Moim zdaniem album cierpi z tego powodu. I chociaż wokale są porywające i bardzo mi się podobają (wierzę, że w przyszłości usłyszymy o Magdzie więcej w tej czy innej formule), są jednak chwile na tym albumie, kiedy po prostu się nudzę. Zespół Loonypark musi poważnie przemyśleć dokąd chce zmierzać ze swoją muzyką. O ile „Unbroken Spirit” był naprawdę świetnym albumem, już „Perpetual” nie był tak dobry, a z kolei „Deep Space Eight” wydaje się od niego jeszcze słabszy, pora więc na odpowiednie decyzje i wykonanie jakiegoś odważnego kroku. Tylko czy to zrobią? Artur Chachlowski Okładkę nowej studyjnej płyty, krakowskiej formacji Loonypark zdobi jak zwykle, wyjątkowa oprawa graficzna, tym razem autorstwa Rafała Barnasia. Swoim klimatem różni się nieco, od poprzednich prac, sztandarowego grafika zespołu – Leszka Kostuja. Czy znalazło to również przełożenie w samej muzyce? Tym bardziej, że to nie jedyne novum w zespole. Najistotniejsza jest chyba zmiana personalna. Miejsce za mikrofonem Sabiny Goduli- Zając, przejęła teraz Magda Grodecka. Za teksty odpowiedzialna jest jednak nadal była wokalistka zespołu. Zmiana za mikrofonem nie wpłynęła jednak w jakiś wyrazisty sposób, na muzyczną aurę nowego materiału. To nadal bardzo klimatyczny prog rock, może nawet bardziej klimatyczny, niż na poprzednich płytach. Prym nadal wiodą tutaj przestrzenne, klawiszowe tła Krzysztofa Lepiarczyka i przyjemne gitarowe solówki Piotra Grodeckiego. Album rozpoczyna dostojne „We Don’t Wanna Die”, z fajnymi gitarowymi solówkami, których nie brakuje praktycznie w żadnej z kompozycji. Wiele muzycznego ciepła przynosi chociażby kolejna kompozycja „ The Space Between Us”. Trochę trasowości zawiera w sobie „Time Lines”. „Believe”, urzeka swoim onirycznym klimatem. Odrobinę przebojowości przynosi bardziej figlarne „Little Girl”. „Are We Alone?”, to z kolei najbardziej energiczny fragment. Kontrastuje z nim, delikatniejszy „Afraid of Tomorrow”. Wieńczący płytę „Oddysey”, ma natomiast na wstępie coś z ducha new romantic. W końcówce natomiast, dzięki gitarom, poczuć można ciepłą, wręcz śródziemnomorską, południową aurę. Czas urlopowych wojaży dopiero się zacznie. Niebanalna, aczkolwiek bardzo przyjemna, ożywcza porcja muzyki Loonypark, wydana oczywiście pod egidą krakowskiego LYNXA, powinna skutecznie umilić takowe chwile, wszystkim sympatykom rodzimych, progresywnych brzmień. Marek Toma ..::TRACK-LIST::.. 1. We Don't Wanna Die 5:27 2. The Space Beetwen Us 4:39 3. Time Lines 5:09 4. Believe 5:18 5. Little Girl 5:24 6. Are We Alone? 4:45 7. Afraid Of Tomorow 6:09 8. Odyssey 6:57 ..::OBSADA::.. Vocals - Magda Grodecka Guitar – Piotr Grodecki Keyboards, Music By, Engineer [Sound], Producer [Produced By] - Krzysztof Lepiarczyk Bass - Piotr Lipka Drums - Grzegorz Fieber Lyrics By - Sabina Godula-Zając https://www.youtube.com/watch?v=z531xUE-9EA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-29 17:48:37
Rozmiar: 304.55 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Zremasterowana edycja w digipaku, nagranego pod koniec 1972 roku debiutanckiego albumu zawierającego koncertowy, zdecydowanie progresywny i autentycznie świetny materiał nawiązujący do dokonań Yes, Wishbone Ash i mniej znanej, ale doskonałej grupy Wild Turkey. Sześć nagrań średnio trwających po 7 minut. Na klawiszach grał Tony Kaye (ex-Yes i Flash). Rewelacyjna, doskonale brzmiąca jakość koncertowego dźwięku, no i piękna okładka autorstwa Rogera Deana! JL Tony Kaye po odejściu z Yes przyłączył się w 1971 roku do Petera Banksa, który utworzył przyzwoitą, progresywną grupę Flash. Długo w niej nie pograł. Grupa nagrała trzy albumy, ale rozczarowany Kaye oczekujący czegoś bardziej ambitnego odszedł z niej już po nagraniu pierwszej płyty. Rok później, wczesną jesienią 1972, stanął na czele BADGER – własnego zespołu, do którego zaangażował basistę Davida Fostera, niegdyś autora tekstów dla Yes (mającego za sobą także współpracę z Jonem Andersonem w The Warriors) i perkusistę Roya Dyke’a (ex-Ashton, Gardner And Dyke). Ten ostatni polecił im znakomitego gitarzystę i wokalistę Briana Parrisha – co bardziej obeznani w temacie mogą go skojarzyć z całkiem fajnej, choć nieco zapomnianej płyty „Parrish & Gurvitz” (1971) duetu Parrish & Gurvitz wyprodukowanej przez George’a Martina… Z jakiegoś dziwnego powodu BADGER zdecydował się nagrać swój debiutancki album nie w studio, ale na… koncercie. Ryzykowne, choć na swój sposób praktyczne. Ryzykowne, gdyż wyruszając w trasę jako support dla Yes nie byli pewni jak zareaguje na nich publiczność. Praktyczne, bo to znacznie obniżało koszty nagrań, a poza tym grzechem było nie skorzystać z estradowej aparatury ustawionej pod zespół Andersona i spółki, który rejestrował swoje występy, a ich efekt usłyszeliśmy na wydanym w 1973 roku trzypłytowym albumie „Yessongs”. Był to też z ich strony pewien akt odwagi, który ostatecznie opłacił się. Porównując jakość dźwięku obu wydawnictw, płyta BADGER ma ją zdecydowanie lepszą! Nagrania, o których mowa zostały zarejestrowane w londyńskim Rainbow Theatre 15 i 16 grudnia 1972 roku. Współproducentem płyty był Jon Anderson, co uciszyło wszelkie plotki o rzekomym konflikcie między wokalistą Yes, a pianistą. Przypomnę, że Tony Kaye, współzałożyciel grupy, wystąpił na jej trzech pierwszych albumach i to jego utwór „Yours Is No Disgrace” otwierał krążek „The Yes Album” (1971) – ostatni przed jego odejściem. Tak się bowiem zdarzyło, że po koncercie w Crystal Palace w sierpniu 1971 roku Kaye został „poproszony” o opuszczenie grupy. Muzyczny konserwatyzm klawiszowca przytaczany był jako główny powód wydalenia go z zespołu. Grupa chciała ewoluować, włączyć do swojego brzmienia melotron i syntezatory, podczas gdy Kaye odmawiał grania na czymkolwiek innym niż fortepian i organy Hammonda… Wracając do tematu – płyta „One Live Badger” wydana przez Atlantic ukazała się dokładnie 16 lipca 1973 roku. Autorem okładki z borsuczą parą w zimowej scenerii był Roger Dean, stający się podówczas nadwornym grafikiem Yes. On też wymyślił kartonową postać borsuka (ang. badger) ukazującą się po jej rozłożeniu. Szkoda, że w późniejszych wydaniach już go nie było. Okładki Deana wielu kojarzy z zespołami art rockowymi i być może dlatego „One Live Bagder” tak szybko zaszufladkowano do rocka progresywnego. Czy słusznie? Mamy tu do czynienia z naprawdę oryginalnym dziełem, które przywodzi na myśl rodzaj tripowej mieszanki Pink Floyd i Yes z nutą Cream, oraz (tak na dokładkę) starego bluesa z posypką Howlin’ Wolfa. Zespół jako całość wydaje się być bardziej zwarty niż obrona Chelsea za czasów Jose Mourinho. Fakt, Tony Kaye wypełnia każdy z sześciu numerów eklektyczną pracą klawiszy: fortepianu, organów Hammonda, moogów, oraz… syntezatorów i melotronu (a jednak!), ale mocna para Parrish/ Foster potrafiła stworzyć niepowtarzalny klimat w „Fountaine”, czy bluesowy groove w funkowym i ciężkim „Wheel Of Fortune”. Roy Dyke gra solidne, ciężkie rytmy, ale nie ma tu tylu sekcji nieparzystych, jak można by się spodziewać po zespole tak blisko związanym z Yes – jego gra podporządkowana jest melodii. Zauważmy też, że muzycy improwizując na scenie nie wymyślają niczego at hoc; fantazja ponosi ich dopiero podczas grania świetnych wirtuozowskich solówek. Piękno tej płyty polega też na odkrywaniu ukrytych, pojawiających się nagle niespodzianek powodując jakże przyjemny zawrót głowy. Z sześciu nagrań tylko jedno trwa trzy i pół minuty – pozostałe nie schodzą poniżej siedmiu. Tym najkrótszym, znajdujący się pod sam koniec krążka jest nieco lżejszy od reszty, ale całkiem przyzwoity „The Preacher” z ciężkim gitarowym wypadem Parrisha. Całość otwiera „Wheels Of Fortune” i od razu niespodzianka. Tony Kaye włączając swój melotron wprowadza bardzo przyjemny, funkowy rytm, do którego dołącza się Parrish ze swoją rockową gitarą grając świetną solówkę na tle ciężkiej perkusji by po chwili, razem z basistą, stworzyć niepowtarzalny bluesowy groove. W środkowej części popis lidera zespołu na Hammondzie. Czuć, że to jego ulubiony instrument! I już żałuję, że nie zachował się materiał filmowy z tego koncertu. Jest taki moment na „Wheel Of Fortune”, w którym bębny ostro walą, Parish i Foster grają swoje partie, zaś Kaye potrząsa grzechotką, gra kilka nut na melotronie obsługując w tym samym czasie Hammonda. Fajnie byłoby to zobaczyć... Wysokiej jakości heavy prog rocka zespół funduje nam w „Fountaine” serwując przy okazji fantastyczne dialogi gitarowo-syntezatorowych solówek. Szczególnie ta końcowa i bardzo ciekawa w wykonaniu klawiszowca robi wielkie wrażenie. Jest tak świetna, że mogłaby by być punktem kulminacyjnym koncertu. Przy „Wind Of Change” zawsze zamykam oczy i wyobrażam sobie, że jestem na widowni. Widzę Dyke’a jak bez oznak jakiegokolwiek zmęczenia wystukuje wściekły rytm; słyszę improwizowane, melodyjne solo na gitarze i basie będące ucztą dla wszystkich zmysłów, patrzę jak po chwilowej przerwie Kaye wraca do akcji ze swoim Hammondem C3 wciskając z całych sił pedały miażdżąc wszystko na scenie. Wow! Dlaczego nie ma tego gdzieś na wideo?! „River” objawia się jako ciężki, blues rockowy numer w stylu Ten Years After i wcale nie dlatego, że zapożyczono tu kilka sekund z ichniego „Hear Me Calling”. Po raz kolejny słyszymy tu naprawdę świetną gitarową solówkę podpartą doskonałą sekcją rytmiczną. Po wspomnianym już wcześniej krótkim „The Preacher” zbliżamy się do energetycznego finału. „On The Way Home” okazuje się być jednym z najlepszych utworów w historii zespołu i brzmi, jakby został napisany specjalnie na zakończenie tego koncertu. Pierwsza część waha się pomiędzy ciężkim riffem a cudowną, zapadającą w pamięć melodią przeradzającą się w improwizowany jam z organową orgią i szalejącym Kaye’em przejmującym totalną kontrolę do ostatniego dźwięku. Cudo! Nie da się zaprzeczyć, że ten album wypełniony wirtuozowskimi solówkami, tajemniczymi tekstami i szalonymi jamami łączy pustkę między progresywnym, a klasycznym rockiem. To obowiązkowa pozycja, która zadowoli prog rockowych fanów – tych od Yes po Dream Theater. Nie mówiąc już o miłośnikach borsuków. Zibi That the nucleus of Yes got rid of Peter Banks on guitar to make space for Steve Howe was not really a beautyful gesture , but to get rid of Tony Kaye was even worse ( they will invite him back during the eighties and those mediocre albums - feeling guilty Mr Anderson?) especially for the second most pompous KB player around (behind Keith) , Rick Wakeman . Of course this paid of incredibly well, as Fragile outsold all previous albums together, but the Yes Album is still my Yes fave album and Tony Kaye was really excellent. So Kaye will first join Banks in a group called Flash (unlike most proghead , I never really enjoyed that openly commercial semi-hard-prog . Commercial ? look at the covers to see how hard they tried ) and after one album Kaye , obviously not pleased with this band , left to form the much better Badger. Most people think Highly of this album and I do too but just barely making the fourth star ( your life will not be affected if you own it or not or even if you never hear this while you are alive , you will not have missed that much) . But I do give this album four star because Kaye really got a bum deal from Yes and to a lesser Extent frm Flash , and here he shows what he can do. Releasing your first album as a live is rather odd choice , but why not ? It was probably cheaper than a full-blown studio album. I think the drummer was from Ashton Gardner and Dyke who made a few good almost prog albums . If Kaye does not develop by himself the masterful songwriting from Yes (Anderson getting too much credit IMO for the composer part as he developped the idea and heard jingles and all the other four musicians ) but it is clear with this album that He held his share of the creation in his former group. This was of course very raw sounding and I would've like to hear the studio versions, but alas this never came to be as some of the members left after this and the following album sounds nothing like this , especially with Lomax singing. Give it a try , but I tell you there are better bands still to be discovered before this one. Worth a spin . Sean Trane ..::TRACK-LIST::.. 1. Wheel of Fortune 7:04 2. Fountain 7:12 3. Wind of Change 7:00 4. River 7:00 5. The Preacher 3:35 6. On the Way Home 7:10 ..::OBSADA::.. Brian Parrish - electric guitar, lead vocals (1,4-6) Tony Kaye - keyboards, Mellotron Dave Foster - bass, lead vocals (2,3) Roy Dyke - drums Recorded at the Rainbow Theatre, London, 15/16 December, 1972 Produced by Geoffrey Haslam, Badger and Jon Anderson Cover art by Roger Dean https://www.youtube.com/watch?v=PeooDvz4T8s SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-27 18:08:58
Rozmiar: 95.42 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Zremasterowana edycja w digipaku, nagranego pod koniec 1972 roku debiutanckiego albumu zawierającego koncertowy, zdecydowanie progresywny i autentycznie świetny materiał nawiązujący do dokonań Yes, Wishbone Ash i mniej znanej, ale doskonałej grupy Wild Turkey. Sześć nagrań średnio trwających po 7 minut. Na klawiszach grał Tony Kaye (ex-Yes i Flash). Rewelacyjna, doskonale brzmiąca jakość koncertowego dźwięku, no i piękna okładka autorstwa Rogera Deana! JL Tony Kaye po odejściu z Yes przyłączył się w 1971 roku do Petera Banksa, który utworzył przyzwoitą, progresywną grupę Flash. Długo w niej nie pograł. Grupa nagrała trzy albumy, ale rozczarowany Kaye oczekujący czegoś bardziej ambitnego odszedł z niej już po nagraniu pierwszej płyty. Rok później, wczesną jesienią 1972, stanął na czele BADGER – własnego zespołu, do którego zaangażował basistę Davida Fostera, niegdyś autora tekstów dla Yes (mającego za sobą także współpracę z Jonem Andersonem w The Warriors) i perkusistę Roya Dyke’a (ex-Ashton, Gardner And Dyke). Ten ostatni polecił im znakomitego gitarzystę i wokalistę Briana Parrisha – co bardziej obeznani w temacie mogą go skojarzyć z całkiem fajnej, choć nieco zapomnianej płyty „Parrish & Gurvitz” (1971) duetu Parrish & Gurvitz wyprodukowanej przez George’a Martina… Z jakiegoś dziwnego powodu BADGER zdecydował się nagrać swój debiutancki album nie w studio, ale na… koncercie. Ryzykowne, choć na swój sposób praktyczne. Ryzykowne, gdyż wyruszając w trasę jako support dla Yes nie byli pewni jak zareaguje na nich publiczność. Praktyczne, bo to znacznie obniżało koszty nagrań, a poza tym grzechem było nie skorzystać z estradowej aparatury ustawionej pod zespół Andersona i spółki, który rejestrował swoje występy, a ich efekt usłyszeliśmy na wydanym w 1973 roku trzypłytowym albumie „Yessongs”. Był to też z ich strony pewien akt odwagi, który ostatecznie opłacił się. Porównując jakość dźwięku obu wydawnictw, płyta BADGER ma ją zdecydowanie lepszą! Nagrania, o których mowa zostały zarejestrowane w londyńskim Rainbow Theatre 15 i 16 grudnia 1972 roku. Współproducentem płyty był Jon Anderson, co uciszyło wszelkie plotki o rzekomym konflikcie między wokalistą Yes, a pianistą. Przypomnę, że Tony Kaye, współzałożyciel grupy, wystąpił na jej trzech pierwszych albumach i to jego utwór „Yours Is No Disgrace” otwierał krążek „The Yes Album” (1971) – ostatni przed jego odejściem. Tak się bowiem zdarzyło, że po koncercie w Crystal Palace w sierpniu 1971 roku Kaye został „poproszony” o opuszczenie grupy. Muzyczny konserwatyzm klawiszowca przytaczany był jako główny powód wydalenia go z zespołu. Grupa chciała ewoluować, włączyć do swojego brzmienia melotron i syntezatory, podczas gdy Kaye odmawiał grania na czymkolwiek innym niż fortepian i organy Hammonda… Wracając do tematu – płyta „One Live Badger” wydana przez Atlantic ukazała się dokładnie 16 lipca 1973 roku. Autorem okładki z borsuczą parą w zimowej scenerii był Roger Dean, stający się podówczas nadwornym grafikiem Yes. On też wymyślił kartonową postać borsuka (ang. badger) ukazującą się po jej rozłożeniu. Szkoda, że w późniejszych wydaniach już go nie było. Okładki Deana wielu kojarzy z zespołami art rockowymi i być może dlatego „One Live Bagder” tak szybko zaszufladkowano do rocka progresywnego. Czy słusznie? Mamy tu do czynienia z naprawdę oryginalnym dziełem, które przywodzi na myśl rodzaj tripowej mieszanki Pink Floyd i Yes z nutą Cream, oraz (tak na dokładkę) starego bluesa z posypką Howlin’ Wolfa. Zespół jako całość wydaje się być bardziej zwarty niż obrona Chelsea za czasów Jose Mourinho. Fakt, Tony Kaye wypełnia każdy z sześciu numerów eklektyczną pracą klawiszy: fortepianu, organów Hammonda, moogów, oraz… syntezatorów i melotronu (a jednak!), ale mocna para Parrish/ Foster potrafiła stworzyć niepowtarzalny klimat w „Fountaine”, czy bluesowy groove w funkowym i ciężkim „Wheel Of Fortune”. Roy Dyke gra solidne, ciężkie rytmy, ale nie ma tu tylu sekcji nieparzystych, jak można by się spodziewać po zespole tak blisko związanym z Yes – jego gra podporządkowana jest melodii. Zauważmy też, że muzycy improwizując na scenie nie wymyślają niczego at hoc; fantazja ponosi ich dopiero podczas grania świetnych wirtuozowskich solówek. Piękno tej płyty polega też na odkrywaniu ukrytych, pojawiających się nagle niespodzianek powodując jakże przyjemny zawrót głowy. Z sześciu nagrań tylko jedno trwa trzy i pół minuty – pozostałe nie schodzą poniżej siedmiu. Tym najkrótszym, znajdujący się pod sam koniec krążka jest nieco lżejszy od reszty, ale całkiem przyzwoity „The Preacher” z ciężkim gitarowym wypadem Parrisha. Całość otwiera „Wheels Of Fortune” i od razu niespodzianka. Tony Kaye włączając swój melotron wprowadza bardzo przyjemny, funkowy rytm, do którego dołącza się Parrish ze swoją rockową gitarą grając świetną solówkę na tle ciężkiej perkusji by po chwili, razem z basistą, stworzyć niepowtarzalny bluesowy groove. W środkowej części popis lidera zespołu na Hammondzie. Czuć, że to jego ulubiony instrument! I już żałuję, że nie zachował się materiał filmowy z tego koncertu. Jest taki moment na „Wheel Of Fortune”, w którym bębny ostro walą, Parish i Foster grają swoje partie, zaś Kaye potrząsa grzechotką, gra kilka nut na melotronie obsługując w tym samym czasie Hammonda. Fajnie byłoby to zobaczyć... Wysokiej jakości heavy prog rocka zespół funduje nam w „Fountaine” serwując przy okazji fantastyczne dialogi gitarowo-syntezatorowych solówek. Szczególnie ta końcowa i bardzo ciekawa w wykonaniu klawiszowca robi wielkie wrażenie. Jest tak świetna, że mogłaby by być punktem kulminacyjnym koncertu. Przy „Wind Of Change” zawsze zamykam oczy i wyobrażam sobie, że jestem na widowni. Widzę Dyke’a jak bez oznak jakiegokolwiek zmęczenia wystukuje wściekły rytm; słyszę improwizowane, melodyjne solo na gitarze i basie będące ucztą dla wszystkich zmysłów, patrzę jak po chwilowej przerwie Kaye wraca do akcji ze swoim Hammondem C3 wciskając z całych sił pedały miażdżąc wszystko na scenie. Wow! Dlaczego nie ma tego gdzieś na wideo?! „River” objawia się jako ciężki, blues rockowy numer w stylu Ten Years After i wcale nie dlatego, że zapożyczono tu kilka sekund z ichniego „Hear Me Calling”. Po raz kolejny słyszymy tu naprawdę świetną gitarową solówkę podpartą doskonałą sekcją rytmiczną. Po wspomnianym już wcześniej krótkim „The Preacher” zbliżamy się do energetycznego finału. „On The Way Home” okazuje się być jednym z najlepszych utworów w historii zespołu i brzmi, jakby został napisany specjalnie na zakończenie tego koncertu. Pierwsza część waha się pomiędzy ciężkim riffem a cudowną, zapadającą w pamięć melodią przeradzającą się w improwizowany jam z organową orgią i szalejącym Kaye’em przejmującym totalną kontrolę do ostatniego dźwięku. Cudo! Nie da się zaprzeczyć, że ten album wypełniony wirtuozowskimi solówkami, tajemniczymi tekstami i szalonymi jamami łączy pustkę między progresywnym, a klasycznym rockiem. To obowiązkowa pozycja, która zadowoli prog rockowych fanów – tych od Yes po Dream Theater. Nie mówiąc już o miłośnikach borsuków. Zibi That the nucleus of Yes got rid of Peter Banks on guitar to make space for Steve Howe was not really a beautyful gesture , but to get rid of Tony Kaye was even worse ( they will invite him back during the eighties and those mediocre albums - feeling guilty Mr Anderson?) especially for the second most pompous KB player around (behind Keith) , Rick Wakeman . Of course this paid of incredibly well, as Fragile outsold all previous albums together, but the Yes Album is still my Yes fave album and Tony Kaye was really excellent. So Kaye will first join Banks in a group called Flash (unlike most proghead , I never really enjoyed that openly commercial semi-hard-prog . Commercial ? look at the covers to see how hard they tried ) and after one album Kaye , obviously not pleased with this band , left to form the much better Badger. Most people think Highly of this album and I do too but just barely making the fourth star ( your life will not be affected if you own it or not or even if you never hear this while you are alive , you will not have missed that much) . But I do give this album four star because Kaye really got a bum deal from Yes and to a lesser Extent frm Flash , and here he shows what he can do. Releasing your first album as a live is rather odd choice , but why not ? It was probably cheaper than a full-blown studio album. I think the drummer was from Ashton Gardner and Dyke who made a few good almost prog albums . If Kaye does not develop by himself the masterful songwriting from Yes (Anderson getting too much credit IMO for the composer part as he developped the idea and heard jingles and all the other four musicians ) but it is clear with this album that He held his share of the creation in his former group. This was of course very raw sounding and I would've like to hear the studio versions, but alas this never came to be as some of the members left after this and the following album sounds nothing like this , especially with Lomax singing. Give it a try , but I tell you there are better bands still to be discovered before this one. Worth a spin . Sean Trane ..::TRACK-LIST::.. 1. Wheel of Fortune 7:04 2. Fountain 7:12 3. Wind of Change 7:00 4. River 7:00 5. The Preacher 3:35 6. On the Way Home 7:10 ..::OBSADA::.. Brian Parrish - electric guitar, lead vocals (1,4-6) Tony Kaye - keyboards, Mellotron Dave Foster - bass, lead vocals (2,3) Roy Dyke - drums Recorded at the Rainbow Theatre, London, 15/16 December, 1972 Produced by Geoffrey Haslam, Badger and Jon Anderson Cover art by Roger Dean https://www.youtube.com/watch?v=PeooDvz4T8s SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-27 18:03:59
Rozmiar: 279.47 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. To jest niemiecki zespół z (prawdopodobnym) błędem w nazwie (dwa 'g' zamiast dwóch 'd')! Tak więc proszę go nie mylić z brytyjską formacją z albumem z 1975 roku! Jedyna płyta Niemców to dość unikalny, heavy-progresywny, rockowy majstersztyk oparty na współbrzmieniu ciężkiej, przesterowanej gitary, mocnej sekcji rytmicznej, nieco hendrixowskiego wokalu i dość nieśmiałych fraz elektrycznego fortepianu. Całość zainspirowana została nagraniami Deep Purple, Spooky Tooth i Hendrixa. Zresztą zespół wykonał m.in. świetne wersje kompozycji Spooky Tooth i Jeff Beck Group. Ta wydana pod koniec 1970 roku płyta, powinna zadowolić większość fanów wczesnych Grand Funk, Sir Lord Baltimore i australijskiego Buffalo. Po rozpadzie Armaggedon gitarzysta Frank Diez zagrał m.in. na drugim albumie Emergency oraz na debiucie Atlantis. JL Armageddon – w „Apokalipsie Św. Jana: symboliczne miejsce ostatecznej zguby wrogów Boga” ( „Słownik Języka Polskiego PWN”). Taką nazwę dla swego zespołu wymyślili sobie młodzi muzycy z Niemiec, ale że w tym czasie w USA istniała już grupa Armageddon ( nawiasem mówiąc nagrała bardzo dobry gitarowy, rockowo psychodeliczny album w stylu Cream z okresu LP. „Disraeli Gears”) wpisali więc dwa razy „g” zamiast „d” i wyszedł z tego ARMAGGEDON. Grupę tworzyło czterech muzyków : gitarzysta i wokalista Frank Diez, grający na instrumentach klawiszowych Manfred Galaktik, basista Michael Nurnberg i perkusista Jurgen Lorenzen. Dziś te nazwiska nic nam nie mówią i pewnie sami muzycy w tamtym czasie też nie byli zbyt rozpoznawalni. A jednak płyta, którą nagrali i którą wydała legendarna wytwórnia KUCKUCK w 1970 roku jest do dziś jedną z najbardziej cenionych jaka w ogóle wyszła Niemczech w tamtych latach. Nagrania trwały na przełomie lipca i sierpnia 1970 r. Muzycy spędzili w studiu nagraniowym tylko dziewięć dni. I te dziewięć dni wystarczyło, by wstrząsnąć słuchaczy na tyle, że do dziś płyta ta jest obiektem westchnień wszystkich miłośników rocka z tego okresu! Rozpoczyna go utwór „Round” – czadowe heavy progresywne granie w stylu Hendrixa z kapitalnym wokalem Franka Dieza. Po nim senny, oniryczny „Open” z rozmytą gitarą i kapitalną przestrzenną grą perkusisty. Klimat niczym z płyty „Meddle” Pink Floyd! Na płycie mamy też dwa covery. Pierwszy z nich to blisko 10-cio minutowy „Rice Pudding” Jeff Beck Group. Tak ciężkich, gitarowych riffów i takiego mocnego brzmienia do tej pory w Niemczech nikt nie grał! Mocnym akcentem kończy płytę drugi z coverów. Tym razem jest to „Better By You, Better Than Me” z repertuaru Spooky Tooth. I nie wiem, która wersja: oryginał, czy ta grupy ARMAGGEDON podoba mi się bardziej. A pomiędzy nimi jest jeszcze mocny „People Talking”. Ten album to wzorcowy przykład doskonałej niemieckiej progresywnej sceny krautrocka początku lat 70-tych. Album, który koniecznie powinien znaleźć się w każdej szanującej się kolekcji płytowej! Zibi The band of the excellent guitar player Frank Diez played British inspired bluesrock with complex structures. They recorded only one single album "Armageddon", which was published in 1970 on the Kuckuck label and is one of the best hardrock albums of the early seventies. Unfortunately, it remained unnoticed. ..::TRACK-LIST::.. 1. Round 2. Open 3. Oh Man 4. Rice Pudding 5. People Talking 6. Better By You, Better Than Me ..::OBSADA::.. Drums - Jürgen Lorenzen Keyboards, Bass Guitar, Vocals - Manfred Galatik Lead Guitar, Vocals - Frank Diez Bass Guitar, Rhythm Guitar - Michael Nürnberg https://www.youtube.com/watch?v=vn9d0FtxHeo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-26 16:29:11
Rozmiar: 85.13 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. To jest niemiecki zespół z (prawdopodobnym) błędem w nazwie (dwa 'g' zamiast dwóch 'd')! Tak więc proszę go nie mylić z brytyjską formacją z albumem z 1975 roku! Jedyna płyta Niemców to dość unikalny, heavy-progresywny, rockowy majstersztyk oparty na współbrzmieniu ciężkiej, przesterowanej gitary, mocnej sekcji rytmicznej, nieco hendrixowskiego wokalu i dość nieśmiałych fraz elektrycznego fortepianu. Całość zainspirowana została nagraniami Deep Purple, Spooky Tooth i Hendrixa. Zresztą zespół wykonał m.in. świetne wersje kompozycji Spooky Tooth i Jeff Beck Group. Ta wydana pod koniec 1970 roku płyta, powinna zadowolić większość fanów wczesnych Grand Funk, Sir Lord Baltimore i australijskiego Buffalo. Po rozpadzie Armaggedon gitarzysta Frank Diez zagrał m.in. na drugim albumie Emergency oraz na debiucie Atlantis. JL Armageddon – w „Apokalipsie Św. Jana: symboliczne miejsce ostatecznej zguby wrogów Boga” ( „Słownik Języka Polskiego PWN”). Taką nazwę dla swego zespołu wymyślili sobie młodzi muzycy z Niemiec, ale że w tym czasie w USA istniała już grupa Armageddon ( nawiasem mówiąc nagrała bardzo dobry gitarowy, rockowo psychodeliczny album w stylu Cream z okresu LP. „Disraeli Gears”) wpisali więc dwa razy „g” zamiast „d” i wyszedł z tego ARMAGGEDON. Grupę tworzyło czterech muzyków : gitarzysta i wokalista Frank Diez, grający na instrumentach klawiszowych Manfred Galaktik, basista Michael Nurnberg i perkusista Jurgen Lorenzen. Dziś te nazwiska nic nam nie mówią i pewnie sami muzycy w tamtym czasie też nie byli zbyt rozpoznawalni. A jednak płyta, którą nagrali i którą wydała legendarna wytwórnia KUCKUCK w 1970 roku jest do dziś jedną z najbardziej cenionych jaka w ogóle wyszła Niemczech w tamtych latach. Nagrania trwały na przełomie lipca i sierpnia 1970 r. Muzycy spędzili w studiu nagraniowym tylko dziewięć dni. I te dziewięć dni wystarczyło, by wstrząsnąć słuchaczy na tyle, że do dziś płyta ta jest obiektem westchnień wszystkich miłośników rocka z tego okresu! Rozpoczyna go utwór „Round” – czadowe heavy progresywne granie w stylu Hendrixa z kapitalnym wokalem Franka Dieza. Po nim senny, oniryczny „Open” z rozmytą gitarą i kapitalną przestrzenną grą perkusisty. Klimat niczym z płyty „Meddle” Pink Floyd! Na płycie mamy też dwa covery. Pierwszy z nich to blisko 10-cio minutowy „Rice Pudding” Jeff Beck Group. Tak ciężkich, gitarowych riffów i takiego mocnego brzmienia do tej pory w Niemczech nikt nie grał! Mocnym akcentem kończy płytę drugi z coverów. Tym razem jest to „Better By You, Better Than Me” z repertuaru Spooky Tooth. I nie wiem, która wersja: oryginał, czy ta grupy ARMAGGEDON podoba mi się bardziej. A pomiędzy nimi jest jeszcze mocny „People Talking”. Ten album to wzorcowy przykład doskonałej niemieckiej progresywnej sceny krautrocka początku lat 70-tych. Album, który koniecznie powinien znaleźć się w każdej szanującej się kolekcji płytowej! Zibi The band of the excellent guitar player Frank Diez played British inspired bluesrock with complex structures. They recorded only one single album "Armageddon", which was published in 1970 on the Kuckuck label and is one of the best hardrock albums of the early seventies. Unfortunately, it remained unnoticed. ..::TRACK-LIST::.. 1. Round 2. Open 3. Oh Man 4. Rice Pudding 5. People Talking 6. Better By You, Better Than Me ..::OBSADA::.. Drums - Jürgen Lorenzen Keyboards, Bass Guitar, Vocals - Manfred Galatik Lead Guitar, Vocals - Frank Diez Bass Guitar, Rhythm Guitar - Michael Nürnberg https://www.youtube.com/watch?v=vn9d0FtxHeo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-26 16:25:38
Rozmiar: 247.49 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Fascynacja zaczęła się od pierwszego usłyszenia płyty Rush '2112' i uświadomienia sobie, że muzyka może służyć do opowiadania wielkich, porywających historii. Od tego momentu moje pragnienie misternego opowiadania historii przerodziło się w nieprzemijającą miłość do albumów koncepcyjnych, które splatały utwory niczym rozdziały książki, tworząc głębszą narrację. Coheed wydawał się spełnieniem marzeń – zespołem tworzącym epicką opowieść science fiction, która rozciąga się na wiele powiązanych ze sobą albumów. To coś, czym ja, jako dziecko, byłbym zafascynowany i co ukształtowałoby całą moją osobowość... Czy tak się stało? ..::TRACK-LIST::.. 1. Yesterday Lost 3:24 2. Goodbye, Sunshine 4:16 3. Searching for Tomorrow 3:33 4. The Father of Make Believe 4:39 5. Meri of Mercy 4:16 6. Blind Side Sonny 2:23 7. Play the Poet 3:30 8. One Last Miracle 3:13 9. Corner My Confidence 4:04 10. Someone Who Can 3:45 11. The Continuum I: Welcome to Forever, Mr. Nobody 3:43 12. The Continuum II: The Flood 6:23 13. The Continuum III: Tethered Together 4:36 14. The Continuum IV: So It Goes 5:46 ..::OBSADA::.. Claudio Sanchez - vocals, guitar, synthesizer, production Travis Stever - guitar Zach Cooper - bass Josh Eppard - drums Christopher Jahnke - orchestrations https://www.youtube.com/watch?v=de6OW0I7Yow SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-21 19:05:33
Rozmiar: 133.93 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Fascynacja zaczęła się od pierwszego usłyszenia płyty Rush '2112' i uświadomienia sobie, że muzyka może służyć do opowiadania wielkich, porywających historii. Od tego momentu moje pragnienie misternego opowiadania historii przerodziło się w nieprzemijającą miłość do albumów koncepcyjnych, które splatały utwory niczym rozdziały książki, tworząc głębszą narrację. Coheed wydawał się spełnieniem marzeń – zespołem tworzącym epicką opowieść science fiction, która rozciąga się na wiele powiązanych ze sobą albumów. To coś, czym ja, jako dziecko, byłbym zafascynowany i co ukształtowałoby całą moją osobowość... Czy tak się stało? ..::TRACK-LIST::.. 1. Yesterday Lost 3:24 2. Goodbye, Sunshine 4:16 3. Searching for Tomorrow 3:33 4. The Father of Make Believe 4:39 5. Meri of Mercy 4:16 6. Blind Side Sonny 2:23 7. Play the Poet 3:30 8. One Last Miracle 3:13 9. Corner My Confidence 4:04 10. Someone Who Can 3:45 11. The Continuum I: Welcome to Forever, Mr. Nobody 3:43 12. The Continuum II: The Flood 6:23 13. The Continuum III: Tethered Together 4:36 14. The Continuum IV: So It Goes 5:46 ..::OBSADA::.. Claudio Sanchez - vocals, guitar, synthesizer, production Travis Stever - guitar Zach Cooper - bass Josh Eppard - drums Christopher Jahnke - orchestrations https://www.youtube.com/watch?v=de6OW0I7Yow SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-21 19:01:27
Rozmiar: 425.92 MB
Peerów: 8
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Ten album to prawdziwe arcydzieło rocka progresywnego wszech czasów!!! Muzyka jest złożona, czasem inspirowana średniowieczem, czasem oparta na jazzie, zawsze progresywna i pełna emocji. Wszyscy są świetnymi wokalistami, a ich wielogłosowe harmonie i kontrapunkty są wyjątkowe!!! Posłuchajcie 'Funny Ways' z ich pierwszego albumu, a potem zagrajcie tę wersję na żywo... Solo Minneara na ksylofonie jest po prostu niesamowite, a Weathers to potwór za zestawem perkusyjnym!!! Tyle... The iconic 1977 live album, now fully reimagined, mixed, and mastered for an immersive experience! Available on triple LP, The Complete Live Experiencedelivers the ultimate Gentle Giant live performance as it was originally intended. Complete with restored in-between-song commentary, band introductions, and the authentic ambience of each venue. It features the full original setlist including three unreleased tracks--Interview, Timing, and Ray Shulman's solo violin feature--plus alternate performances. Mixed and produced by Dan Bornemark, The Complete Live Experience brings a fresh level of clarity and depth to Gentle Giant's live recordings, capturing the full scope of the band's artistry as they were meant to be heard. 3LP pressed on black vinyl and housed in tri-fold sleeve Double Sided Poster Exclusive booklet with photos and new band interviews Extended liner notes by Alan Kinsman ..::TRACK-LIST::.. Recorded (au Naturel) on European Tour September to October 1976. CD 1: 1. Intro 1:24 2. Just the Same / Proclamation 10:40 3. On Reflection 7:31 4. Interview 7:06 5. The Runaway / Experience 9:54 6. Sweet Georgia Brown (Breakdown in Brussels) 1:54 7. So Sincere 10:42 CD 2: 1. Excerpts from Octopus 15:58 2. Band Introduction 1:23 3. Funny Ways 8:58 4. Timing / Violin Solo 11:40 5. Free Hand 8:20 6. Peel The Paint / I Lost My Head 8:01 ..::OBSADA::.. Vocals, Alto Saxophone, Soprano Recorder [Descant], Bass, Percussion - Derek Shulman Keyboards, Cello, Vibraphone, Tenor Recorder, Vocals, Percussion - Kerry Minnear Drums, Vibraphone, Drum [Tambour], Vocals, Percussion - John Weathers Electric Guitar, Acoustic Guitar, Twelve-String Guitar, Alto Recorder, Soprano Recorder [Descant], Vocals, Percussion - Gary Green Bass, Violin, Acoustic Guitar, Soprano Recorder [Descant], Trumpet, Vocals, Percussion - Ray Shulman https://www.youtube.com/watch?v=vcoaAzfj8Gw SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-20 17:54:35
Rozmiar: 239.25 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Ten album to prawdziwe arcydzieło rocka progresywnego wszech czasów!!! Muzyka jest złożona, czasem inspirowana średniowieczem, czasem oparta na jazzie, zawsze progresywna i pełna emocji. Wszyscy są świetnymi wokalistami, a ich wielogłosowe harmonie i kontrapunkty są wyjątkowe!!! Posłuchajcie 'Funny Ways' z ich pierwszego albumu, a potem zagrajcie tę wersję na żywo... Solo Minneara na ksylofonie jest po prostu niesamowite, a Weathers to potwór za zestawem perkusyjnym!!! Tyle... The iconic 1977 live album, now fully reimagined, mixed, and mastered for an immersive experience! Available on triple LP, The Complete Live Experiencedelivers the ultimate Gentle Giant live performance as it was originally intended. Complete with restored in-between-song commentary, band introductions, and the authentic ambience of each venue. It features the full original setlist including three unreleased tracks--Interview, Timing, and Ray Shulman's solo violin feature--plus alternate performances. Mixed and produced by Dan Bornemark, The Complete Live Experience brings a fresh level of clarity and depth to Gentle Giant's live recordings, capturing the full scope of the band's artistry as they were meant to be heard. 3LP pressed on black vinyl and housed in tri-fold sleeve Double Sided Poster Exclusive booklet with photos and new band interviews Extended liner notes by Alan Kinsman ..::TRACK-LIST::.. Recorded (au Naturel) on European Tour September to October 1976. CD 1: 1. Intro 1:24 2. Just the Same / Proclamation 10:40 3. On Reflection 7:31 4. Interview 7:06 5. The Runaway / Experience 9:54 6. Sweet Georgia Brown (Breakdown in Brussels) 1:54 7. So Sincere 10:42 CD 2: 1. Excerpts from Octopus 15:58 2. Band Introduction 1:23 3. Funny Ways 8:58 4. Timing / Violin Solo 11:40 5. Free Hand 8:20 6. Peel The Paint / I Lost My Head 8:01 ..::OBSADA::.. Vocals, Alto Saxophone, Soprano Recorder [Descant], Bass, Percussion - Derek Shulman Keyboards, Cello, Vibraphone, Tenor Recorder, Vocals, Percussion - Kerry Minnear Drums, Vibraphone, Drum [Tambour], Vocals, Percussion - John Weathers Electric Guitar, Acoustic Guitar, Twelve-String Guitar, Alto Recorder, Soprano Recorder [Descant], Vocals, Percussion - Gary Green Bass, Violin, Acoustic Guitar, Soprano Recorder [Descant], Trumpet, Vocals, Percussion - Ray Shulman https://www.youtube.com/watch?v=vcoaAzfj8Gw SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-20 17:50:51
Rozmiar: 683.19 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Pierwszy raz na CD! Debiutancki i bardzo niedoceniony album tej amerykańskiej, progresywnej formacji zazwyczaj błędnie jest opisywany jako soul-rock i z tego powodu niemal całkowicie ignorowany przez miłośników naszego ulubionego gatunku. Duży błąd, gdyż 80% muzyki na tym świetnym albumie to bardzo brytyjski w klimacie rock progresywny bazujący na soczystym i wszechobecnym brzmieniu organów Hammonda i bez wątpienia wzorowany na twórczości wczesnych Procol Harum! Co również ważne, lider zespołu (niejaki Kosinski) autentycznie potrafił komponować wpadające w ucho a zarazem niemal hymniczne utwory - co oczywiście dodawało całości dużego uroku. Tak naprawdę od progresywnej stylistyki odbiegał jedynie otwierający całość hard-soul-rockowy utwór oraz nawiązująca do stylistyki gospel, rockowa końcówka. Oba fragmenty całkiem fajne. Natomiast wszystko zawarte pomiędzy to najwyższej klasy prog-rock który z pewnością chciałoby nagrać wiele popularniejszych formacji! ..::TRACK-LIST::.. 1. Walk Down The Path Of Freedom 4:05 2. It's Just A Dream 3:19 3. You And I 3:17 4. Tell Me 3:15 5. The Axe 4:24 6. Crack In A Bell 4:43 7. Let The Son Shine In 3:46 8. Child Of Mine (written Goffin and King) 4:01 ..::OBSADA::.. Vocals - Richard Glenn Fidge Drums, Percussion - Richard Martin Mitchell Guitar, Bass, Vocals - Ronald Clark Aitken Keyboards, Vocals - Richard Walter Kosinski https://www.youtube.com/watch?v=YQ-Nl_T5IJQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-19 11:50:22
Rozmiar: 72.56 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Pierwszy raz na CD! Debiutancki i bardzo niedoceniony album tej amerykańskiej, progresywnej formacji zazwyczaj błędnie jest opisywany jako soul-rock i z tego powodu niemal całkowicie ignorowany przez miłośników naszego ulubionego gatunku. Duży błąd, gdyż 80% muzyki na tym świetnym albumie to bardzo brytyjski w klimacie rock progresywny bazujący na soczystym i wszechobecnym brzmieniu organów Hammonda i bez wątpienia wzorowany na twórczości wczesnych Procol Harum! Co również ważne, lider zespołu (niejaki Kosinski) autentycznie potrafił komponować wpadające w ucho a zarazem niemal hymniczne utwory - co oczywiście dodawało całości dużego uroku. Tak naprawdę od progresywnej stylistyki odbiegał jedynie otwierający całość hard-soul-rockowy utwór oraz nawiązująca do stylistyki gospel, rockowa końcówka. Oba fragmenty całkiem fajne. Natomiast wszystko zawarte pomiędzy to najwyższej klasy prog-rock który z pewnością chciałoby nagrać wiele popularniejszych formacji! ..::TRACK-LIST::.. 1. Walk Down The Path Of Freedom 4:05 2. It's Just A Dream 3:19 3. You And I 3:17 4. Tell Me 3:15 5. The Axe 4:24 6. Crack In A Bell 4:43 7. Let The Son Shine In 3:46 8. Child Of Mine (written Goffin and King) 4:01 ..::OBSADA::.. Vocals - Richard Glenn Fidge Drums, Percussion - Richard Martin Mitchell Guitar, Bass, Vocals - Ronald Clark Aitken Keyboards, Vocals - Richard Walter Kosinski https://www.youtube.com/watch?v=YQ-Nl_T5IJQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-19 11:46:57
Rozmiar: 208.39 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Trzeci album krakowskiej grupy Loonypark powstawał bardzo długo i światło dzienne ujrzał dopiero z początkiem tegorocznej kalendarzowej wiosny. Miał to być szczególny album, definitywnie różny od wcześniejszych dokonań krakowskiej grupy. Jak się okazuje – zabieg ten udał się. Otrzymaliśmy płytę bardzo bliską sztandarowym wydawnictwom wytwórni Lynx Music. Patrząc na wcześniejszą twórczość Loonypark, „Unbroken Spirit Lives In Us” wydaje się być naturalną kontynuacją drogi muzycznej obranej na płycie „Straw Andy” z jeszcze wyraźniejszym podążaniem w stronę rocka progresywnego. Poszczególne kompozycje są nieco bardziej rozbudowane – nie brakuje tutaj dłuższych form muzycznych. Rozpoczynający płytę utwór „Failed Game” zdecydowanie nadawałby się do radia. Jego zakończenie zostało tak skonstruowane, że słuchacz oczekuje pojawienia się po nim głosu spikera. W początkowych jego fragmentach brzmienie klawiszy Krzysztofa Lepiarczyka może się kojarzyć ze słynnym analogowym keyboardem – minimoogiem. W ogóle gra Krzysztofa to najmocniejsza strona tej płyty. Podobnie jak mocny, krystalicznie czysty, śpiewający nienaganną angielszczyzną wokal Sabiny Goduli-Zając. Tradycyjnych dźwięków imitujących pianino jest tu zdecydowanie mniej lub nie rzucają się one w uszy aż tak bardzo jak na wcześniejszych płytach zespołu. Brzmienie albumu jest bardzo zróżnicowane i nie brakuje tu ostrzejszych i bardziej zadziornych form. Przykładem tego jest chociażby nagranie „Upside Down” z bardzo interesującym wstępem. Niektóre kompozycje płynnie przechodzą jedna w drugą, czyli nie mamy tu takiego po prostu zbiorowiska poszczególnych utworów, lecz zwarty kompozycyjnie materiał. Tak właśnie jest z nagraniami „Upside Down” i „Treasure”. Żywiołowe brzmienia, które pojawiają się w środkowej części „Treasure” po prostu powalają. Stanowią one kontrast w stosunku do łagodnego wstępu. Pod sam koniec tego utworu mamy wręcz rewelacyjne solo gitarowe Piotra Grodeckiego. Z kolei „Awakening” to porywająca balladka chwytająca za serca. Pełni ona podobną funkcję jak „Stranger” na poprzednim albumie. Ba, nawet przewyższa „Stranger”, gdyż idealnie wpasowuje się w całość płyty. Myślę, że gdyby utwór ten odpowiednio wyedytować, to otrzymalibyśmy krótki, na przykład trzyminutowy kawałek idealnie nadający się do radia. Może zespół powinien z tego pomysłu skorzystać? Kto wie? Podsuwam go za darmo. „A Star” to kolejna balladka, ale już nie tak ciekawa. Prawdę powiedziawszy, jest to chyba najsłabszy utwór na płycie. Na szczęście to tylko chwilowe obniżenie lotów. Rozpoczynające się zaraz potem tytułowe nagranie to typowy Loonypark, jaki znamy z wcześniejszych płyt. Ale dojrzalszy, precyzyjnie zbudowany i rozwijający się w sposób precyzyjny i konsekwentny. W piątej minucie trwania utworu następuje nagły zwrot akcji i kompozycja ta ze spokojnej miniaturki staje się bardziej dynamiczna, wręcz patetyczna. Jej zakończenie to prawdziwy punkt kulminacyjny całej płyty. Ale jest jeszcze zakończenie. Dwuczęściowe „The End” w pewnym sensie może kojarzyć się z finałem albumu „Interdead” grupy Millenium. Pierwsza część to instrumentalna miniatura z przepiękną partią delikatnej gitary Piotra Grodeckiego, zaś pod koniec części drugiej wchodzi wokal Sabiny oraz co jakiś czas pojawiają się zniekształcone, puszczone jakby od tyłu, głosy. Wszystko to robi niezłe wrażenie i sprawia, że po zakończeniu płyty „Unbroken Spirit Lives In Us” chce się jej słuchać od początku. Album ten dowodzi, że zespół Loonypark z płyty na płytę rozwija się. Chociaż pomiędzy poszczególnymi płytami występuje długi interwał czasowy, zaś nagrywanie zajmuje zespołowi wyjątkowo dużo czasu (w tym przypadku około pół roku), to dzięki temu otrzymujemy bardzo udaną płytę. Zdecydowanie najlepszą w dorobku tej krakowskiej grupy. Oby tak dalej. Paweł Świrek Ponarzekałem delikatnie na debiut Loonypark i podkreśliłem pewne zmiany, jakie zaszły na Straw Andy – drugim albumie projektu Krzysztofa Lepiarczyka. Jak jest na trzeciej w dyskografii płycie grupy? Bardzo solidnie i na tyle udanie, że można Unbroken Spirit Lives In Us nazwać najlepszym dokonaniem formacji. Choć tak naprawdę wielkich zaskoczeń tu nie ma. Tym bardziej, że grupa zyskała pewną stabilizację (album nagrał dokładnie ten sam skład, który rejestrował poprzednią płytę). Otrzymujemy zatem bardzo dobrze zagrany i nagrany neoprogresywny rock, bez niepotrzebnych wirtuozerskich szaleństw, za to z ciepłą melodyką i miłą dla ucha szczególną nostalgią. Pewną wyrazistość tego zespołu podkreśla, z pozoru nieprzystający do tak delikatnej muzycznej materii, niski i mocny wokal Sabiny Goduli – Zając. Nie zmienił się też pomysł na konstrukcję poszczególnych kompozycji, rozpoczynanych zazwyczaj delikatnie i rozwijanych z czasem ciekawymi formami gitarowymi Piotra Grodeckiego, czy klawiszowymi zagrywkami Lepiarczyka. Tych ostatnich jest tu naprawdę sporo, czy to w formie teł, czy solowych popisów – jednym słowem, czuć silną rękę lidera. W czym zatem tkwi siła tej udanej płyty. Chyba w tym, że Lepiarczykowi udało się zgrabnie połączyć doświadczenia z dwóch dotychczasowych krążków i umiejętnie je tu wymieszać. W efekcie tego muzyka na Unbroken Spirit Lives In Us nie jest tak statyczna, jak na debiucie. Mam wrażenie, że ma więcej feelingu, przestrzeni i pewnej rockowej swobody. Sam krążek dobrze obrazuje już otwierający całość Failed Game. Rozpoczęty jakby „oldskulowymi” klawiszami ma w podkładzie sporo zadziornej gitary, soczysty bas, zaangażowany śpiew Goduli i popisowe solo Lepiarczyka na instrumentach klawiszowych. A wszystko kończy piękny, jesienny motyw pianina. Dużo rockowego żaru, już na samym początku, jest w następnym Upside Down. I choć pierwotnie kompozycja sprawia wrażenie zbudowanej z jakby nieprzystających do siebie części, z czasem zyskuje na tak wyrazistym kontraście zestawionych elementów. To w tym utworze po raz pierwszy otrzymujemy gitarowe solo Grodeckiego w Camelowym stylu. W Treasure muzycy też łączą delikatność i powolność w zwrotce z prawie rockową galopadką napędzaną klawiszowym motywem w dalszych fragmentach numeru. Warto też tu zwrócić uwagę na fajnie wykorzystane „smyczkowe” klawisze. W Awakening nietrudno zauważyć akustyczne gitarowe brzmienia wcześniej tu niewykorzystywane. Niczym szczególnym nie wyróżnia się zwięzły A Star, jednak już kompozycja tytułowa jest bardzo udaną balladą podkręconą perkusją i szerszym instrumentarium w drugiej części. Album kończy rzecz zdecydowanie najbardziej intrygująca i udana na krążku. Dwuczęściowy The End. Jego pierwsza część to wykreowane przede wszystkim na gitarze solo (chyba najlepsze na krążku), druga urzeka klimatem i nastrojem stworzonym głównie przez elektronikę, sample i przejmujący tekst autorstwa Goduli: This is the end, when heart stops beat, when people are gone, and storm will come… Wartościowa rzecz, choć z pewnością głównie dla fanów neoprogresywnego grania. Mariusz Danielak This was the third album from Polish act Loonypark, and in the intervening years there was just the one line-up change with drummer Jakub Grzesło departing prior to their 2011 release, 'Straw Andy', and being replaced by Grzegorz Fieber. In many ways, this is quite a different album to the debut, which perhaps isn't surprising given that there were seven years between the two, as the band were by now confident in what they were doing, and it is this confidence that shines through in everything they touch. It is more symphonic than before, and whereas the power was somewhat restrained in the past, here it is allowed more freedom. Sabina hits the notes she wants to, and maintains them without a quiver, standing proud to the world, showing that she knows she has the voice, and is going to use it. The delicate guitar lines that were the trademark sound of the debut are still here, but not as frequent as they once were. The band have shifted so that Krzysztof's keyboards are even more important than they were previously: they are much more integral to the overall being that is Loonypark. He isn't afraid to play delicate piano if that is what is needed, or use the sounds of a harpsichord, while Piotr Lipka brings in a fretless bass to give that extra warmth, or they can easily move into all-out bombastic over the top symphonic prog. There is a real sense of space within the music, so that the listener can move between the interweaving strands and concentrate on whatever seems to be the most important. "Treasure" is a real highlight, with so much delicacy at the beginning that it feels as if a gossamer thread is being wove, before being blast away just in time for them to start the process all over again. I became a fan of Loonypark when I first heard their debut all those years ago, but this album is just so much more than I could ever have imagined that they would become. Awesome. kev rowland ..::TRACK-LIST::.. 1. Failed Game 5:10 2. Upside Down 5:06 3. Treasure 6:59 4. Awakening 6:31 5. A Star 4:39 6. Unbroken Spirit Lives In Us 7:06 7. The End Part I 3:06 8. The End Part II 4:13 ..::OBSADA::.. Sabina Godula-Zając - vocals Piotr Grodecki - guitars Krzysztof Lepiarczyk - keyboards, horn, composer, co-producer Piotr Lipka - bass Grzegorz Fieber - drums https://www.youtube.com/watch?v=re-iUAvjYLs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-17 19:51:16
Rozmiar: 98.68 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Trzeci album krakowskiej grupy Loonypark powstawał bardzo długo i światło dzienne ujrzał dopiero z początkiem tegorocznej kalendarzowej wiosny. Miał to być szczególny album, definitywnie różny od wcześniejszych dokonań krakowskiej grupy. Jak się okazuje – zabieg ten udał się. Otrzymaliśmy płytę bardzo bliską sztandarowym wydawnictwom wytwórni Lynx Music. Patrząc na wcześniejszą twórczość Loonypark, „Unbroken Spirit Lives In Us” wydaje się być naturalną kontynuacją drogi muzycznej obranej na płycie „Straw Andy” z jeszcze wyraźniejszym podążaniem w stronę rocka progresywnego. Poszczególne kompozycje są nieco bardziej rozbudowane – nie brakuje tutaj dłuższych form muzycznych. Rozpoczynający płytę utwór „Failed Game” zdecydowanie nadawałby się do radia. Jego zakończenie zostało tak skonstruowane, że słuchacz oczekuje pojawienia się po nim głosu spikera. W początkowych jego fragmentach brzmienie klawiszy Krzysztofa Lepiarczyka może się kojarzyć ze słynnym analogowym keyboardem – minimoogiem. W ogóle gra Krzysztofa to najmocniejsza strona tej płyty. Podobnie jak mocny, krystalicznie czysty, śpiewający nienaganną angielszczyzną wokal Sabiny Goduli-Zając. Tradycyjnych dźwięków imitujących pianino jest tu zdecydowanie mniej lub nie rzucają się one w uszy aż tak bardzo jak na wcześniejszych płytach zespołu. Brzmienie albumu jest bardzo zróżnicowane i nie brakuje tu ostrzejszych i bardziej zadziornych form. Przykładem tego jest chociażby nagranie „Upside Down” z bardzo interesującym wstępem. Niektóre kompozycje płynnie przechodzą jedna w drugą, czyli nie mamy tu takiego po prostu zbiorowiska poszczególnych utworów, lecz zwarty kompozycyjnie materiał. Tak właśnie jest z nagraniami „Upside Down” i „Treasure”. Żywiołowe brzmienia, które pojawiają się w środkowej części „Treasure” po prostu powalają. Stanowią one kontrast w stosunku do łagodnego wstępu. Pod sam koniec tego utworu mamy wręcz rewelacyjne solo gitarowe Piotra Grodeckiego. Z kolei „Awakening” to porywająca balladka chwytająca za serca. Pełni ona podobną funkcję jak „Stranger” na poprzednim albumie. Ba, nawet przewyższa „Stranger”, gdyż idealnie wpasowuje się w całość płyty. Myślę, że gdyby utwór ten odpowiednio wyedytować, to otrzymalibyśmy krótki, na przykład trzyminutowy kawałek idealnie nadający się do radia. Może zespół powinien z tego pomysłu skorzystać? Kto wie? Podsuwam go za darmo. „A Star” to kolejna balladka, ale już nie tak ciekawa. Prawdę powiedziawszy, jest to chyba najsłabszy utwór na płycie. Na szczęście to tylko chwilowe obniżenie lotów. Rozpoczynające się zaraz potem tytułowe nagranie to typowy Loonypark, jaki znamy z wcześniejszych płyt. Ale dojrzalszy, precyzyjnie zbudowany i rozwijający się w sposób precyzyjny i konsekwentny. W piątej minucie trwania utworu następuje nagły zwrot akcji i kompozycja ta ze spokojnej miniaturki staje się bardziej dynamiczna, wręcz patetyczna. Jej zakończenie to prawdziwy punkt kulminacyjny całej płyty. Ale jest jeszcze zakończenie. Dwuczęściowe „The End” w pewnym sensie może kojarzyć się z finałem albumu „Interdead” grupy Millenium. Pierwsza część to instrumentalna miniatura z przepiękną partią delikatnej gitary Piotra Grodeckiego, zaś pod koniec części drugiej wchodzi wokal Sabiny oraz co jakiś czas pojawiają się zniekształcone, puszczone jakby od tyłu, głosy. Wszystko to robi niezłe wrażenie i sprawia, że po zakończeniu płyty „Unbroken Spirit Lives In Us” chce się jej słuchać od początku. Album ten dowodzi, że zespół Loonypark z płyty na płytę rozwija się. Chociaż pomiędzy poszczególnymi płytami występuje długi interwał czasowy, zaś nagrywanie zajmuje zespołowi wyjątkowo dużo czasu (w tym przypadku około pół roku), to dzięki temu otrzymujemy bardzo udaną płytę. Zdecydowanie najlepszą w dorobku tej krakowskiej grupy. Oby tak dalej. Paweł Świrek Ponarzekałem delikatnie na debiut Loonypark i podkreśliłem pewne zmiany, jakie zaszły na Straw Andy – drugim albumie projektu Krzysztofa Lepiarczyka. Jak jest na trzeciej w dyskografii płycie grupy? Bardzo solidnie i na tyle udanie, że można Unbroken Spirit Lives In Us nazwać najlepszym dokonaniem formacji. Choć tak naprawdę wielkich zaskoczeń tu nie ma. Tym bardziej, że grupa zyskała pewną stabilizację (album nagrał dokładnie ten sam skład, który rejestrował poprzednią płytę). Otrzymujemy zatem bardzo dobrze zagrany i nagrany neoprogresywny rock, bez niepotrzebnych wirtuozerskich szaleństw, za to z ciepłą melodyką i miłą dla ucha szczególną nostalgią. Pewną wyrazistość tego zespołu podkreśla, z pozoru nieprzystający do tak delikatnej muzycznej materii, niski i mocny wokal Sabiny Goduli – Zając. Nie zmienił się też pomysł na konstrukcję poszczególnych kompozycji, rozpoczynanych zazwyczaj delikatnie i rozwijanych z czasem ciekawymi formami gitarowymi Piotra Grodeckiego, czy klawiszowymi zagrywkami Lepiarczyka. Tych ostatnich jest tu naprawdę sporo, czy to w formie teł, czy solowych popisów – jednym słowem, czuć silną rękę lidera. W czym zatem tkwi siła tej udanej płyty. Chyba w tym, że Lepiarczykowi udało się zgrabnie połączyć doświadczenia z dwóch dotychczasowych krążków i umiejętnie je tu wymieszać. W efekcie tego muzyka na Unbroken Spirit Lives In Us nie jest tak statyczna, jak na debiucie. Mam wrażenie, że ma więcej feelingu, przestrzeni i pewnej rockowej swobody. Sam krążek dobrze obrazuje już otwierający całość Failed Game. Rozpoczęty jakby „oldskulowymi” klawiszami ma w podkładzie sporo zadziornej gitary, soczysty bas, zaangażowany śpiew Goduli i popisowe solo Lepiarczyka na instrumentach klawiszowych. A wszystko kończy piękny, jesienny motyw pianina. Dużo rockowego żaru, już na samym początku, jest w następnym Upside Down. I choć pierwotnie kompozycja sprawia wrażenie zbudowanej z jakby nieprzystających do siebie części, z czasem zyskuje na tak wyrazistym kontraście zestawionych elementów. To w tym utworze po raz pierwszy otrzymujemy gitarowe solo Grodeckiego w Camelowym stylu. W Treasure muzycy też łączą delikatność i powolność w zwrotce z prawie rockową galopadką napędzaną klawiszowym motywem w dalszych fragmentach numeru. Warto też tu zwrócić uwagę na fajnie wykorzystane „smyczkowe” klawisze. W Awakening nietrudno zauważyć akustyczne gitarowe brzmienia wcześniej tu niewykorzystywane. Niczym szczególnym nie wyróżnia się zwięzły A Star, jednak już kompozycja tytułowa jest bardzo udaną balladą podkręconą perkusją i szerszym instrumentarium w drugiej części. Album kończy rzecz zdecydowanie najbardziej intrygująca i udana na krążku. Dwuczęściowy The End. Jego pierwsza część to wykreowane przede wszystkim na gitarze solo (chyba najlepsze na krążku), druga urzeka klimatem i nastrojem stworzonym głównie przez elektronikę, sample i przejmujący tekst autorstwa Goduli: This is the end, when heart stops beat, when people are gone, and storm will come… Wartościowa rzecz, choć z pewnością głównie dla fanów neoprogresywnego grania. Mariusz Danielak This was the third album from Polish act Loonypark, and in the intervening years there was just the one line-up change with drummer Jakub Grzesło departing prior to their 2011 release, 'Straw Andy', and being replaced by Grzegorz Fieber. In many ways, this is quite a different album to the debut, which perhaps isn't surprising given that there were seven years between the two, as the band were by now confident in what they were doing, and it is this confidence that shines through in everything they touch. It is more symphonic than before, and whereas the power was somewhat restrained in the past, here it is allowed more freedom. Sabina hits the notes she wants to, and maintains them without a quiver, standing proud to the world, showing that she knows she has the voice, and is going to use it. The delicate guitar lines that were the trademark sound of the debut are still here, but not as frequent as they once were. The band have shifted so that Krzysztof's keyboards are even more important than they were previously: they are much more integral to the overall being that is Loonypark. He isn't afraid to play delicate piano if that is what is needed, or use the sounds of a harpsichord, while Piotr Lipka brings in a fretless bass to give that extra warmth, or they can easily move into all-out bombastic over the top symphonic prog. There is a real sense of space within the music, so that the listener can move between the interweaving strands and concentrate on whatever seems to be the most important. "Treasure" is a real highlight, with so much delicacy at the beginning that it feels as if a gossamer thread is being wove, before being blast away just in time for them to start the process all over again. I became a fan of Loonypark when I first heard their debut all those years ago, but this album is just so much more than I could ever have imagined that they would become. Awesome. kev rowland ..::TRACK-LIST::.. 1. Failed Game 5:10 2. Upside Down 5:06 3. Treasure 6:59 4. Awakening 6:31 5. A Star 4:39 6. Unbroken Spirit Lives In Us 7:06 7. The End Part I 3:06 8. The End Part II 4:13 ..::OBSADA::.. Sabina Godula-Zając - vocals Piotr Grodecki - guitars Krzysztof Lepiarczyk - keyboards, horn, composer, co-producer Piotr Lipka - bass Grzegorz Fieber - drums https://www.youtube.com/watch?v=re-iUAvjYLs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-17 19:44:10
Rozmiar: 272.86 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Pełen zaraźliwej energii i porywających rytmów, Focus zapuszcza się jeszcze dalej w eklektyczną i eksperymentalną sferę muzyczną, która kryje w sobie zarówno idyllę, jak i subtelną melancholię. Aranżacje są niezwykle kreatywne i pomysłowe, ale nie ma w nich nic pretensjonalnego, a cztery kompozycje są niczym ciepły powiew, który jest jednocześnie przyjazny i orzeźwiający. Ich brzmienie łączy w sobie wiele smaków i wpływów, a rzut oka na trzy znaczące tytuły utworów pozwoli dostrzec, skąd pochodzą niektóre pomysły i impulsy (tj. Camel, Focus i Hendrix). Chwilami muzyka wydaje się cudownie beztroska, innym razem jesteśmy raczeni intensywnymi i ekstatycznymi fragmentami, które są niczym napędowe i hipnotyzujące, ale jedną rzeczą, która pozostaje niezmienna, jest jej blask i rozmach. Jestem OCZAROWANY! [FA] Soft Ffog is a Norwegian progressive jazz-rock band celebrated for its exceptional virtuosity and high musicianship levels. The band combines intricate jazz improvisation with rock elements, creating a dynamic and engaging listening experience that showcases precision and creativity. On their second album Focus, the band is more progrock than ever. The Soft is Ffoggier and the Ffog is softer. Highly influenced by 70s underground heroes like Camel and Focus, sprinkled with that old jazz dust, this new record should satisfy all you 70s nostalgics with a jazz tickle out there! SOFT FFOG are a four piece from Norway led by guitarist Tom Hasslan. He is the composer of all the music, and some may now him from his main band KROKOFANT. We have Trond Frones on bass from the band GRAND GENERAL. That album they released is a good reference to the music here, with the guitar led jazzy music on display there. We get keyboardist Vegard Lien Bjerkan who also plays with WIZRD. Same with drummer Axel Skalstad but not only with WIZRD he also drums with KROKOFANT. And sadly I have to say the late Axel Skalstad as he passed away due to an accident a month shy of his 33rd birthday. This just happened on June 9th and the news has sent shock waves through the Norwegien Jazz community in particular, where Axel was a staple playing with pretty much everyone. I'm not sure if this album is the last he recorded but if it is I can't praise him enough for going out like this. I used to think of him as a John Marshall type who was powerful and more rock sounding than jazz. But Axel's performance here is nothing short of astonishing. His jazz chops were alive and well my friends on this recording. He's very active but so much touch here. It was from the first listen what stood out to me. The album ends with "Oh Jimi" and after we hear the heaviest part of the album after 9 minutes, it settles to just drums only around 10 minutes in, then silence. You couldn't script that any better. Emotion for me, just hearing Axel, then it's over. It's really over. I feel that this album is better than their debut. It's interesting the song titles like "Camel", "Pocus", "Focus" and "Oh Jimi", because they all relate to those three artists, with Pocus giving us no doubt to who Focus is. My least favourite track is "Focus" but the keyboard led final three minutes are great. The opener Camel contrasts two themes then the electric piano takes the lead after 5 1/2 minutes with some killer drum work. What a combination! And they run this to the end. "Pocus" is interesting with those punchy and intricate sounds. I like that the bass has the spotlight for a change. The drumming and guitar are outstanding before 5 minutes to almost the end. Insane drum work to end this song. My favourite though is "Oh Jimi" and not just for the way it ends. I really like the keyboard led parts, and again the drumming is all over this. I like how it trips along before 6 minutes. Guitar leads after 8 minutes before it turns heavy and powerful ending with drums and nothing but. Better than the debut in my opinion, but you have to wonder if this band will continue in light of Axel's passing. Mellotron Storm ..::TRACK-LIST::.. 1. Camel 09:11 2. Pocus 08:30 3. Focus 08:40 4. Oh Jimi 10:17 ..::OBSADA::.. Tom 'Zappa-finger' Hasslan - guitars Axel 'Pheel the Collin's' Skalstad - drums Trond 'Geezer Jeezuz' Frønes - bass Vegard 'Wake(up the)man' Lien Bjerkan - keyboards https://www.youtube.com/watch?v=Xut6vF_MU-4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-16 17:10:56
Rozmiar: 86.54 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Pełen zaraźliwej energii i porywających rytmów, Focus zapuszcza się jeszcze dalej w eklektyczną i eksperymentalną sferę muzyczną, która kryje w sobie zarówno idyllę, jak i subtelną melancholię. Aranżacje są niezwykle kreatywne i pomysłowe, ale nie ma w nich nic pretensjonalnego, a cztery kompozycje są niczym ciepły powiew, który jest jednocześnie przyjazny i orzeźwiający. Ich brzmienie łączy w sobie wiele smaków i wpływów, a rzut oka na trzy znaczące tytuły utworów pozwoli dostrzec, skąd pochodzą niektóre pomysły i impulsy (tj. Camel, Focus i Hendrix). Chwilami muzyka wydaje się cudownie beztroska, innym razem jesteśmy raczeni intensywnymi i ekstatycznymi fragmentami, które są niczym napędowe i hipnotyzujące, ale jedną rzeczą, która pozostaje niezmienna, jest jej blask i rozmach. Jestem OCZAROWANY! [FA] Soft Ffog is a Norwegian progressive jazz-rock band celebrated for its exceptional virtuosity and high musicianship levels. The band combines intricate jazz improvisation with rock elements, creating a dynamic and engaging listening experience that showcases precision and creativity. On their second album Focus, the band is more progrock than ever. The Soft is Ffoggier and the Ffog is softer. Highly influenced by 70s underground heroes like Camel and Focus, sprinkled with that old jazz dust, this new record should satisfy all you 70s nostalgics with a jazz tickle out there! SOFT FFOG are a four piece from Norway led by guitarist Tom Hasslan. He is the composer of all the music, and some may now him from his main band KROKOFANT. We have Trond Frones on bass from the band GRAND GENERAL. That album they released is a good reference to the music here, with the guitar led jazzy music on display there. We get keyboardist Vegard Lien Bjerkan who also plays with WIZRD. Same with drummer Axel Skalstad but not only with WIZRD he also drums with KROKOFANT. And sadly I have to say the late Axel Skalstad as he passed away due to an accident a month shy of his 33rd birthday. This just happened on June 9th and the news has sent shock waves through the Norwegien Jazz community in particular, where Axel was a staple playing with pretty much everyone. I'm not sure if this album is the last he recorded but if it is I can't praise him enough for going out like this. I used to think of him as a John Marshall type who was powerful and more rock sounding than jazz. But Axel's performance here is nothing short of astonishing. His jazz chops were alive and well my friends on this recording. He's very active but so much touch here. It was from the first listen what stood out to me. The album ends with "Oh Jimi" and after we hear the heaviest part of the album after 9 minutes, it settles to just drums only around 10 minutes in, then silence. You couldn't script that any better. Emotion for me, just hearing Axel, then it's over. It's really over. I feel that this album is better than their debut. It's interesting the song titles like "Camel", "Pocus", "Focus" and "Oh Jimi", because they all relate to those three artists, with Pocus giving us no doubt to who Focus is. My least favourite track is "Focus" but the keyboard led final three minutes are great. The opener Camel contrasts two themes then the electric piano takes the lead after 5 1/2 minutes with some killer drum work. What a combination! And they run this to the end. "Pocus" is interesting with those punchy and intricate sounds. I like that the bass has the spotlight for a change. The drumming and guitar are outstanding before 5 minutes to almost the end. Insane drum work to end this song. My favourite though is "Oh Jimi" and not just for the way it ends. I really like the keyboard led parts, and again the drumming is all over this. I like how it trips along before 6 minutes. Guitar leads after 8 minutes before it turns heavy and powerful ending with drums and nothing but. Better than the debut in my opinion, but you have to wonder if this band will continue in light of Axel's passing. Mellotron Storm ..::TRACK-LIST::.. 1. Camel 09:11 2. Pocus 08:30 3. Focus 08:40 4. Oh Jimi 10:17 ..::OBSADA::.. Tom 'Zappa-finger' Hasslan - guitars Axel 'Pheel the Collin's' Skalstad - drums Trond 'Geezer Jeezuz' Frønes - bass Vegard 'Wake(up the)man' Lien Bjerkan - keyboards https://www.youtube.com/watch?v=Xut6vF_MU-4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-16 17:07:33
Rozmiar: 250.05 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Ten krążek stanowi świadectwo artystycznego dojrzewania i kreatywnej ewolucji zespołu. Od melodii, przez solówki, po niesamowite harmonie... Piękna płyta!!! Przesiąknięta monumentalnymi dziełami THIN LIZZY, URIAH HEEP, GENTLE GIANT, JETHRO TULL, MAGNUM i innymi kultowymi kapelami. FA Bursting forth from The Black Spire with a charming blend of classic prog rock and NWOBHM-era metal, Phantom Spell has been tantalising unsuspecting onlookers since emerging in 2021… Dexterous twin-lead guitars entwine with undulating synths and Hammond organ to form the perfect backdrop for Kyle McNeill’s enchanting voice. Like a long-lost soundtrack to your favourite AD&D supplement, Phantom Spell promises adventure and mystery aplenty! Heather & Hearth It’s coming up on three long years since Phantom Spell’s debut album, Immortal’s Requiem, left the comfort of its dusty home. Since then, only whispers have been heard — the odd rumour caught on the wind. Reports of a skulking wizard with a travelling band of roguish bards, appearing only for a fleeting moment before retiring back to the shadows of his tower. Now, the wizard returns with a new set of compositions. Hark! Phantom Spell’s second full-length offering, Heather & Hearth, is a collection of heartfelt tales, weaving the potent nostalgia of home with vivid fantasy and cautionary storytelling. It retains all the ingredients that made Immortal’s Requiem such a tantalising listen, but adds fragility and subtlety. As the album title suggests, a folk thread is woven into the fabric of each song. Acoustic guitar moves to the forefront, no longer just a supporting role. The artful use of space in the brooding quiet sections amplifies the Hammond-fuelled uproar that follows. There is melancholy in the majesty, but hope is never lost. Once again, McNeill plays and programs all instruments on the record. Recorded and mixed at his own Wizard Tower Studios, Heather & Hearth is another solo adventure. However, with a now-established live act, it won’t be long before these new compositions take on a life of their own out in the wild. Mastered once again by Justin Weis of Trakworx. ..::TRACK-LIST::.. 1. The Autumn Citadel 11:50 2. Siren Song 03:33 3. Evil Hand 03:46 4. A Distant Shore 05:52 5. Heather & Hearth 11:00 6. Old Pendle 03:37 ..::OBSADA::.. Kyle McNeill - Vocals, Guitar Jose Soler - Guitar Ramon Romero - Keyboards Miguel Moreno - Bass José Vicente - Drums https://www.youtube.com/watch?v=jdX42bci4YM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-12 13:15:31
Rozmiar: 95.38 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Ten krążek stanowi świadectwo artystycznego dojrzewania i kreatywnej ewolucji zespołu. Od melodii, przez solówki, po niesamowite harmonie... Piękna płyta!!! Przesiąknięta monumentalnymi dziełami THIN LIZZY, URIAH HEEP, GENTLE GIANT, JETHRO TULL, MAGNUM i innymi kultowymi kapelami. FA Bursting forth from The Black Spire with a charming blend of classic prog rock and NWOBHM-era metal, Phantom Spell has been tantalising unsuspecting onlookers since emerging in 2021… Dexterous twin-lead guitars entwine with undulating synths and Hammond organ to form the perfect backdrop for Kyle McNeill’s enchanting voice. Like a long-lost soundtrack to your favourite AD&D supplement, Phantom Spell promises adventure and mystery aplenty! Heather & Hearth It’s coming up on three long years since Phantom Spell’s debut album, Immortal’s Requiem, left the comfort of its dusty home. Since then, only whispers have been heard — the odd rumour caught on the wind. Reports of a skulking wizard with a travelling band of roguish bards, appearing only for a fleeting moment before retiring back to the shadows of his tower. Now, the wizard returns with a new set of compositions. Hark! Phantom Spell’s second full-length offering, Heather & Hearth, is a collection of heartfelt tales, weaving the potent nostalgia of home with vivid fantasy and cautionary storytelling. It retains all the ingredients that made Immortal’s Requiem such a tantalising listen, but adds fragility and subtlety. As the album title suggests, a folk thread is woven into the fabric of each song. Acoustic guitar moves to the forefront, no longer just a supporting role. The artful use of space in the brooding quiet sections amplifies the Hammond-fuelled uproar that follows. There is melancholy in the majesty, but hope is never lost. Once again, McNeill plays and programs all instruments on the record. Recorded and mixed at his own Wizard Tower Studios, Heather & Hearth is another solo adventure. However, with a now-established live act, it won’t be long before these new compositions take on a life of their own out in the wild. Mastered once again by Justin Weis of Trakworx. ..::TRACK-LIST::.. 1. The Autumn Citadel 11:50 2. Siren Song 03:33 3. Evil Hand 03:46 4. A Distant Shore 05:52 5. Heather & Hearth 11:00 6. Old Pendle 03:37 ..::OBSADA::.. Kyle McNeill - Vocals, Guitar Jose Soler - Guitar Ramon Romero - Keyboards Miguel Moreno - Bass José Vicente - Drums https://www.youtube.com/watch?v=jdX42bci4YM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-12 13:12:09
Rozmiar: 267.92 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
|
|||||||||||||