![]() |
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Progressive Rock
Ilość torrentów:
72
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Każda minuta spędzona z tym albumem w ciągu ostatnich kilku tygodni była dla mnie przyjemnością: zawsze jest świeży, pełen życia i... nigdy nie jest taki, jakiego oczekuje nasza pamięć. FA Muzyka Himmellegeme inspirowana jest prog rockiem chłodnym jak skandynawska natura i klimatycznym jak surowe krajobrazy z fiordami w tle. Zawiera się w magicznych, przecudownych dźwiękach, które razem tworzą nieziemskie i ponadczasowe brzmienia. Są tu też cięższe riffy (jak w utworze „Blowing Raspberries”), chłodne melodie (jak w „Shaping Mirrors Like Smoke”) i melancholijne nastroje (jak w urzekającym nagraniu „Brother”). Himmellegeme tworzy muzykę, która potrafi zachwycić, zainspirować i oczarować. Prawdziwa moc zespołu polega na niesamowitej synergii generowanej z jednej strony przez muzyków odpowiedzialnych za warstwę instrumentalną, a z drugiej – przez wokalistę (a zarazem gitarzystę) Aleksandra Vormestranda. Dysponuje on wysokim, krystalicznie czystym głosem, pełnym niespełnionej tęsknoty, trochę podobnym do Thoma Yorke'a i Jonsiego. Aleksander śpiewa przeważnie po angielsku, norweszczyzny jest zdecydowanie mniej niż na debiucie (właściwie to ojczysty język Norwegów udało mi się wychwycić jedynie w przedostatnim, zresztą bardzo dobrym, nagraniu zatytułowanym „Agafia”. Podoba mi się w nim sposób, w jaki używany jest gitarowy pogłos, a klawisze budują tak gęstą atmosferę, że znajduje ona ujście dopiero w strzelistym, podnoszącym na duchu outro), ale teksty, choć ważne, nie są w tym przypadku najważniejsze. Najważniejsza jest fenomenalna, hipnotyzująca wręcz muzyka. Tym bardziej, że Himmellegeme potrafi bezbłędnie poruszyć czułą strunę i zbudować niesamowity nastrój nawet bez użycia słów. Najlepszym na to dowodem jest zamykająca tę płytę instrumentalna, niemalże akustyczna, kompozycja tytułowa. Stanowi ona niepozorny, acz w połączeniu z niepokojącymi syntezatorowymi dźwiękami w tle, bardzo poruszający finał, który we wspaniały sposób rozładowuje emocje nagromadzone podczas słuchania tego albumu. Przewodnim tematem albumu „Variola Vera” jest wpływ, jaki my, ludzie, wywieramy na Matkę Ziemię, oraz zniszczenia, jakie niesiemy za sobą, gdziekolwiek się pojawimy. Nie tylko w odniesieniu do samej planety, ale także do zamieszkujących ją ludzi. Nie jest to album koncepcyjny, teksty są fikcyjne, o charakterze dość uniwersalnym i zakorzenione są w rzeczywistości, oparte na nowszych i starszych wydarzeniach postrzeganych z różnych punktów widzenia. Niemniej jednak zawierają w sobie mocny czynnik ekologiczny i humanitarny. A więc wartości bliskie sercu każdego Norwega. Program płyty „Variola Vera” wypełnia 8 kompozycji trwających łącznie niespełna 40 minut. Niektóre z nich „wchodzą” od razu, inne zaczynają dobrze brzmieć dopiero po kilku przesłuchaniach, są też takie, które pomimo wielu danych im szans jakoś nie pasują do reszty (mam spory problem z singlowym nagraniem „Blowing Raspberries” – najchętniej wciskam przy nim klawisz NEXT). Całość urzeka pierwszorzędną produkcją, a materiał wypełniający ten album – choć dynamicznie mocno zróżnicowany – jest bardzo spójny i przystępny. Idealnie wszystko to wpisuje się w kategorię „atmosferyczny prog rock”, lecz nie zapominajmy, że przez cały czas panuje tu mroczny i klimatyczny nastrój zabarwiony wcale niemałą nutką rockowej psychodelii (słychać ją szczególnie w utworach „Heart Listening” i „Caligula”). Coś w sam raz dla sympatyków dokonań Sigur Rós, Seigmen, Jeffa Buckleya, Radiohead czy Queens of the Stone Age. Pomimo lepszych (jest ich sporo!), jak i trochę słabszych (niewiele!) momentów, nie jest to płyta zła. Jest bardzo dobra. Ale z drugiej strony, jakoś wcale nie mam pewności, że gdyby to ona, a nie „Myth Of Earth” ukazała się jako debiut, to czy w mediach byłoby tyle ochów i achów... Artur Chachlowski Himmellegeme is a Psychedelic Rock band with Progressive influences, originally from Norway, characterized by Heavy riffs and melancholy melodies. On October 1, 2021 “Variola Vera” was released via Karisma Records containing 8 tracks of average length. The characteristic atmospheres of Nordic Prog with that melancholic touch mix with Space Rock, creating a sound with personal traits. An album in which the band mixes with precision all the influences contained in their sound, showing us a mature sound and respecting expectations. We move from the opener “Shaping Mirrors Like Smoke” where we find a mix of melancholy and sharp riffs with an emotional vocal to a more delicate song like “Heart Listening.” References to the ’70s are present, but they have been interpreted with a fresh and modern personal touch as in “Blowing Raspberries” where the combination of retro and modern sounds is successful, with engaging features. “Brother” is instead a decidedly modern version of the genre, in the form of a ‘song’ with more delicate and dreamy atmospheres but with refined textures. “Let the Mother Burn” is a Psychedelic journey, dilated sounds and effects taken almost to the extreme, showing their more acid side, with guitar weaves and a vocal that envelop and rock you for almost 5 minutes. More biting in the riffs and with a powerful rhythmic session “Caligula” has references of Psychedelic Blues of the late 60s brought into the modern world with a truly personal technique and sound research. The final instrumental section of the piece is very pleasant, where at times an effected vocal is inserted. While the hypnotic “Agafia” kidnaps you in the meanders of the guitar riffs and in its dilated and repeated sounds, between accelerated and softer parts where the band guides us in a lysergic journey in crescendo. The very dark and introspective title track “Variola Vera” concludes, with dark atmospheres and a minimal but deep rhythmic session between guitar and piano intertwining and spatial effects. An album recommended for the freshness of the sounds, original and at the same time full of references to the great groups of the Psychdelico and Space genre, with modern and retro Prog and Rock features at the same time. A satisfaction to be able to listen to artists like this with clear ideas, technique and refined plots. Those who love classic Psychedelic sounds will be amazed at how they manage to bring the sound of the golden times to the present day with a fresh, modern and personal work. A recommended listening and a band to consider both today and in the future, it will be interesting to listen to these musicians in a live performance. Jacopo Vigezzi ..::TRACK-LIST::.. 1. Shaping Mirrors like Smoke 05:47 2. Heart Listening 05:21 3. Blowing Raspberries 03:43 4. Brother 05:02 5. Let the Mother Burn 04:56 6. Caligula 04:16 7. Agafia 05:55 8. Variola Vera 03:53 ..::OBSADA::.. Vocals, Guitar - Aleksander Vormestrand Keyboards - Lauritz Isaksen Lead Guitar, Slide Guitar - Hein Alexander Olson Drums - Hein Alexander Olson (tracks: 4), Leiv Martin Green Bass, Backing Vocals, Instruments [Miscellaneous] - Erik Alfredsen Backing Vocals - Leiv Martin Green (tracks: 7) https://www.youtube.com/watch?v=KGa6TqOkG5k SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-29 14:57:46
Rozmiar: 92.80 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Każda minuta spędzona z tym albumem w ciągu ostatnich kilku tygodni była dla mnie przyjemnością: zawsze jest świeży, pełen życia i... nigdy nie jest taki, jakiego oczekuje nasza pamięć. FA Muzyka Himmellegeme inspirowana jest prog rockiem chłodnym jak skandynawska natura i klimatycznym jak surowe krajobrazy z fiordami w tle. Zawiera się w magicznych, przecudownych dźwiękach, które razem tworzą nieziemskie i ponadczasowe brzmienia. Są tu też cięższe riffy (jak w utworze „Blowing Raspberries”), chłodne melodie (jak w „Shaping Mirrors Like Smoke”) i melancholijne nastroje (jak w urzekającym nagraniu „Brother”). Himmellegeme tworzy muzykę, która potrafi zachwycić, zainspirować i oczarować. Prawdziwa moc zespołu polega na niesamowitej synergii generowanej z jednej strony przez muzyków odpowiedzialnych za warstwę instrumentalną, a z drugiej – przez wokalistę (a zarazem gitarzystę) Aleksandra Vormestranda. Dysponuje on wysokim, krystalicznie czystym głosem, pełnym niespełnionej tęsknoty, trochę podobnym do Thoma Yorke'a i Jonsiego. Aleksander śpiewa przeważnie po angielsku, norweszczyzny jest zdecydowanie mniej niż na debiucie (właściwie to ojczysty język Norwegów udało mi się wychwycić jedynie w przedostatnim, zresztą bardzo dobrym, nagraniu zatytułowanym „Agafia”. Podoba mi się w nim sposób, w jaki używany jest gitarowy pogłos, a klawisze budują tak gęstą atmosferę, że znajduje ona ujście dopiero w strzelistym, podnoszącym na duchu outro), ale teksty, choć ważne, nie są w tym przypadku najważniejsze. Najważniejsza jest fenomenalna, hipnotyzująca wręcz muzyka. Tym bardziej, że Himmellegeme potrafi bezbłędnie poruszyć czułą strunę i zbudować niesamowity nastrój nawet bez użycia słów. Najlepszym na to dowodem jest zamykająca tę płytę instrumentalna, niemalże akustyczna, kompozycja tytułowa. Stanowi ona niepozorny, acz w połączeniu z niepokojącymi syntezatorowymi dźwiękami w tle, bardzo poruszający finał, który we wspaniały sposób rozładowuje emocje nagromadzone podczas słuchania tego albumu. Przewodnim tematem albumu „Variola Vera” jest wpływ, jaki my, ludzie, wywieramy na Matkę Ziemię, oraz zniszczenia, jakie niesiemy za sobą, gdziekolwiek się pojawimy. Nie tylko w odniesieniu do samej planety, ale także do zamieszkujących ją ludzi. Nie jest to album koncepcyjny, teksty są fikcyjne, o charakterze dość uniwersalnym i zakorzenione są w rzeczywistości, oparte na nowszych i starszych wydarzeniach postrzeganych z różnych punktów widzenia. Niemniej jednak zawierają w sobie mocny czynnik ekologiczny i humanitarny. A więc wartości bliskie sercu każdego Norwega. Program płyty „Variola Vera” wypełnia 8 kompozycji trwających łącznie niespełna 40 minut. Niektóre z nich „wchodzą” od razu, inne zaczynają dobrze brzmieć dopiero po kilku przesłuchaniach, są też takie, które pomimo wielu danych im szans jakoś nie pasują do reszty (mam spory problem z singlowym nagraniem „Blowing Raspberries” – najchętniej wciskam przy nim klawisz NEXT). Całość urzeka pierwszorzędną produkcją, a materiał wypełniający ten album – choć dynamicznie mocno zróżnicowany – jest bardzo spójny i przystępny. Idealnie wszystko to wpisuje się w kategorię „atmosferyczny prog rock”, lecz nie zapominajmy, że przez cały czas panuje tu mroczny i klimatyczny nastrój zabarwiony wcale niemałą nutką rockowej psychodelii (słychać ją szczególnie w utworach „Heart Listening” i „Caligula”). Coś w sam raz dla sympatyków dokonań Sigur Rós, Seigmen, Jeffa Buckleya, Radiohead czy Queens of the Stone Age. Pomimo lepszych (jest ich sporo!), jak i trochę słabszych (niewiele!) momentów, nie jest to płyta zła. Jest bardzo dobra. Ale z drugiej strony, jakoś wcale nie mam pewności, że gdyby to ona, a nie „Myth Of Earth” ukazała się jako debiut, to czy w mediach byłoby tyle ochów i achów... Artur Chachlowski Himmellegeme is a Psychedelic Rock band with Progressive influences, originally from Norway, characterized by Heavy riffs and melancholy melodies. On October 1, 2021 “Variola Vera” was released via Karisma Records containing 8 tracks of average length. The characteristic atmospheres of Nordic Prog with that melancholic touch mix with Space Rock, creating a sound with personal traits. An album in which the band mixes with precision all the influences contained in their sound, showing us a mature sound and respecting expectations. We move from the opener “Shaping Mirrors Like Smoke” where we find a mix of melancholy and sharp riffs with an emotional vocal to a more delicate song like “Heart Listening.” References to the ’70s are present, but they have been interpreted with a fresh and modern personal touch as in “Blowing Raspberries” where the combination of retro and modern sounds is successful, with engaging features. “Brother” is instead a decidedly modern version of the genre, in the form of a ‘song’ with more delicate and dreamy atmospheres but with refined textures. “Let the Mother Burn” is a Psychedelic journey, dilated sounds and effects taken almost to the extreme, showing their more acid side, with guitar weaves and a vocal that envelop and rock you for almost 5 minutes. More biting in the riffs and with a powerful rhythmic session “Caligula” has references of Psychedelic Blues of the late 60s brought into the modern world with a truly personal technique and sound research. The final instrumental section of the piece is very pleasant, where at times an effected vocal is inserted. While the hypnotic “Agafia” kidnaps you in the meanders of the guitar riffs and in its dilated and repeated sounds, between accelerated and softer parts where the band guides us in a lysergic journey in crescendo. The very dark and introspective title track “Variola Vera” concludes, with dark atmospheres and a minimal but deep rhythmic session between guitar and piano intertwining and spatial effects. An album recommended for the freshness of the sounds, original and at the same time full of references to the great groups of the Psychdelico and Space genre, with modern and retro Prog and Rock features at the same time. A satisfaction to be able to listen to artists like this with clear ideas, technique and refined plots. Those who love classic Psychedelic sounds will be amazed at how they manage to bring the sound of the golden times to the present day with a fresh, modern and personal work. A recommended listening and a band to consider both today and in the future, it will be interesting to listen to these musicians in a live performance. Jacopo Vigezzi ..::TRACK-LIST::.. 1. Shaping Mirrors like Smoke 05:47 2. Heart Listening 05:21 3. Blowing Raspberries 03:43 4. Brother 05:02 5. Let the Mother Burn 04:56 6. Caligula 04:16 7. Agafia 05:55 8. Variola Vera 03:53 ..::OBSADA::.. Vocals, Guitar - Aleksander Vormestrand Keyboards - Lauritz Isaksen Lead Guitar, Slide Guitar - Hein Alexander Olson Drums - Hein Alexander Olson (tracks: 4), Leiv Martin Green Bass, Backing Vocals, Instruments [Miscellaneous] - Erik Alfredsen Backing Vocals - Leiv Martin Green (tracks: 7) https://www.youtube.com/watch?v=KGa6TqOkG5k SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-29 14:53:09
Rozmiar: 262.89 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Muzyczny wir późnych lat 60-tch i wczesnych 70-tych był wielką loterią dla wielu zespołów. Przy odrobinie szczęścia, lub dobrych kontaktach mogły one w pełni rozkwitnąć i zdobyć sławę podczas gdy innym, równie utalentowanym, zabrakło albo wytrzymałości by walczyć z przeciwnościami, albo spasowały gdy oczekiwany sukces nie nadchodził. HARD MEAT z pewnością należał do tej drugiej kategorii, choć jeśli posłuchać ich płyt dojdziemy do wniosku, że nie musieli obawiać się konkurencji, a niezrozumiały brak sukcesu jest jednym z największych rozczarowań tamtych lat. Przynajmniej dla mnie. Zespół powstał pod koniec 1968 roku w Birmingham z inicjatywy braci Dolan: gitarzysty i wokalisty Michaela i młodszego o rok Steve’a grającego na basie. Obaj byli już doświadczonymi muzykami udzielając się wcześniej w różnych miejscowych kapelach takich jak The Ebony Combo, Jimmy Powell And The Fifth Dimension, czy Cock-a-Hoops. W końcu doszli do wniosku, że czas zrobić coś na własny rachunek. Kiedy dołączył do nich perkusista Mick Carless stało się jasne, że to jest ten moment. Chwilę później muzycy przenieśli się do Kornwalii i szybko przekształcili się w niezwykle mocne acid rockowe trio Hard Meat. Wybór nazwy był dość dziwny i… problematyczny, o czym mogli się przekonać na starcie swej kariery. Chcąc się wypromować muzycy wysłali do różnych stacji radiowych swoje demo dołączając do nich… kawałki świeżego mięsa mające (w domyśle) nawiązywać do nazwy zespołu. Taki żart. Nie wiadomo kto wpadł na ten pomysł. Pomysł, przyznam dość szalony, który pewnie by wypalił, gdyby nie pech, a raczej niefortunny zbieg okoliczności. Pomysłodawcy nie przewidzieli bowiem… strajku pocztowców, który opóźnił dostawy przesyłek o dobre kilkanaście dni. Proszę sobie teraz wyobrazić miny adresatów, którzy w środku paczki znajdowali cuchnące na kilometr kawałki zepsutego mięsa i kasetę demo z Bogu ducha niewinnym napisem Hard Meat… Szlifując repertuar w angielskich klubach trio szybko stało się znane dzięki występom otwierającym koncerty znanym w kraju artystom i zespołom takim jak Chuck Berry, Jimi Hendrix, Cream, Jethro Tull… Podczas jednego z takich wieczorów wpadli w oko producentowi muzycznemu, Sandy’emu Robertonowi, który został ich mentorem. On też przedstawił zespół Chrisowi Blackwellowi, z wytwórni Island Records. Panowie od razu załapali nić porozumienia, a jego efekt to szybko wydany singiel „Rain”/ „Burning Up Years”. Strona „A” to wczesny, psychodeliczny klasyk The Beatles (jeden z najbardziej niedocenianych utworów Wielkiej Czwórki) w wersji Hard Meat bardzo spowolniony, choć równie lizergiczny jak oryginał. Z kolei Burnig Up…” to zespołowa kompozycja z fajnym basowym intro, wybuchową gitarą prowadzącą i smyczkami z charakterystycznymi dla zespołu zmianami tempa i głośności. Mała płytka miała być zapowiedzią albumu. Niestety, z niewiadomych do dziś powodów longplay nigdy nie ujrzał światła dziennego. Zawiedzeni muzycy poszli do konkurencji podpisując kontrakt z wytwórnią Warner Brothers, która na przestrzeni jednego roku, wydał im dwa albumy. Pierwszy z nich, „Hard Meat”, trafił do sklepów wczesną wiosną 1970 roku. Debiut to proto-heavy rock dryfujący w kierunku Grand Funk (na przykład) wzmocniony długimi, porywającymi solówkami ze skłonnościami do improwizowania, z posmakiem wczesnej psychodelii z bogatą orkiestracją, doskonałymi harmoniami, niemal akustycznymi folk rockowymi balladami. Jego złożoność i subtelność zostałyby zapewne później uznane za rock progresywny. Mimo dość zróżnicowanego brzmienia każda z zamieszczonych tu kompozycji napędzana jest miłym glosem Michaela Dolana, a jego zaskakująco doskonała gra na gitarze wspomagana perkusją Micka Carlessa w stylu Keitha Moona bardzo, ale to bardzo mi się podoba. To dojrzała płyta, której być może pomogły doświadczenia wyniesione z Island sprzed kilku miesięcy. Wśród siedmiu zamieszczonych tu utworów dwa to covery z czego szalony „Most Likely You Go Your Way (And I’ll Go Mine)” Dylana z zabójczą melodią i jednym z najlepszych wokali Michaela niezbyt daleko odbiega od oryginału. O wiele bardziej interesującą bestią jest „Run, Shaker Life” Issachara Batesa. Żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku jeden z najbardziej płodnych amerykańskich poetów należał do chrześcijańskiej sekty Shakers, stąd ten nieco dziwny tytuł. Być może ktoś kojarzy tę piosenkę z wykonania Richie Havensa, która znalazła się na jego płycie „Something Else Again” z 1968 roku tyle, że wersja Hard Meat jest kompletnie inna. Trio przekształciło ją w niezwykle porywającą, psychodeliczną, dziesięciominutową epopeję wspartą rodzajem szybkiego funkowego rytmu, który Deep Purple skutecznie wykorzystał kilka lat później w „You Fool No One”… Z autorskich kompozycji jedynie „Universal Joint” utknął w psychodelii poprzedniej dekady i na tle pozostałych utworów brzmi nieco przestarzale (mnie to nie przeszkadza, bo jestem fanem takich klimatów), za to pozostałe to już zupełnie inna bajka. Te cztery numery są na różne sposoby proto-progowe. Być może zaskakujące jest to, że sporo tu gitar akustycznych, a sposób w jaki Michael Dolan sprytnie przeplata je z gitarami elektrycznymi jest jednym ze znaków rozpoznawczych brzmienia grupy. Otwierający się ładną akustyczną gitarą „Through A Window” szybko przechodzi w atrakcyjną melodię przypominającą mieszankę angielskiego folk rocka z najbardziej progresywnym Hendrixem. Dużo się tu dzieje (uwielbiam tę wiolonczelę wydobywającą się spod spodu) tym bardziej, że wszystko to napędzane jest szaleńczym bębnieniem, gitarą i słodkim wokalem. Nawiasem mówiąc zawsze byłem ciekawy, dlaczego zespół użył tej piosenki jako tytułu swojego drugiego albumu… Jedyną piosenką, która zbliża się do tego, co dziś nazwalibyśmy riffem jest „Space Between” zbudowana na czymś, co brzmi jak rytm rdzennych Amerykanów z domieszką lizergicznych wpływów, choć całość utrzymana w stonowanym stylu oparta jest na basie i brzmi prawie jak proto-Hawkwind. Powolny „Yesterday, Today And Tomorrow” to jeden z najważniejszych elementów tego setu będący wspaniałą mieszanką psychodelicznych gitar z powściągliwą solówką z użyciem wah wah, melodyjnych, balladowych wokali przypominających „Legend Of A Mind” The Moody Blues, oraz fajnymi zmianami tempa. Utwór pojawił się później jako strona „B” drugiego singla grupy. Kolejna atrakcja to wspaniała ballada „Time Shows No Face” mająca w sobie coś z klimatu piosenki „Cymbaline” Pink Floyd, z gościnnym udziałem Iana Whitemana z Mighty Baby wykonującym piękne jazzowe solo na flecie. Niezwykle nośny, bardzo komercyjny (w dobrym tego słowa znaczeniu) numer i być może stracona szansa na singiel. Niezwykłą rzeczą w tych nagraniach jest to, że się one nie zestarzały – płyta jako całość brzmi świeżo i fascynująco, czego nie zawsze można powiedzieć o wielu klasykach wydanych w 1970 roku. Druga płyta, „Through A Window”, wyprodukowana tak jak i debiut przez Sandy Robertona, ukazała się w październiku tego samego roku. Tym razem materiał nie był aż tak ciężki, ale zespół nadrobił to bardziej zróżnicowanym brzmieniem zapraszając do studia dodatkowych muzyków: Petera Westbrooka (flet) i Phila Jumpa (instrumenty klawiszowe). Michael Dolan rozszerzył swoją ofertę o 6-cio i 12-to strunowe gitary akustyczne, oraz harmonijkę, zaś w perkusyjnym zestawie Micka Carlessa pojawiły się kastaniety, konga i inne „przeszkadzajki”. I żaden z nagranych tu utworów nie ma ani jednej zbędnej, czy zmarnowanej nutki. Podobnie jak poprzednik tak i ten album obok własnych kompozycji zawierał trzy covery, z których „Love” Boba Whale’a dzięki wesołym harmoniom, chwytliwemu gitarowemu refrenowi i szerokiemu wykorzystaniu organów przypominających wczesny Uriah Heep wydaje się być najbardziej interesujący. Nie mniej moje serce skradł numer Grahama Bonda, „I Want You”, będący tak naprawdę blues rockowym jamem, w którym cała trójka prezentuje fenomenalną formę. I o ile Michael zagrał tu jedną z najbardziej imponujących swoich solówek, to cichym bohaterem w tym kawałku jest Steve i jego melodyjna linia basu. Być może na tle tej dwójki akustyczna ballada „From The Prison” Jerry’ego Merricka (tak, tak – to jest ta piosenka, którą Richie Havens otworzył festiwal w Woodstock 15 sierpnia 1969 roku) pozornie wydawać się może nudna, ale ja zawsze mam ciarki gdy jej słucham. Niesamowita melodia pozwala odkryć wspaniały głos Michael i nie muszę chyba dodawać, że ta wersją podoba mi się bardziej niż wykonanie Havensa. Płyta zaczyna się od zaraźliwego, niemal progresywnego utworu „On The Road”, który jest doskonałym przykładem talentów muzyków pokazując jednocześnie ruch w kierunku bardziej standardowego brzmienia napędzanego gitarą elektryczną, chociaż jak się przekonamy pozostałe kompozycje kontynuują akustyczny trend znany z debiutu. Zbudowany na ładnej gitarowej figurze numer wbija się w głowę, a nieco jazzowa sekcja ciągnąca w stronę zespołowej improwizacji jest na tyle interesująca, że chce się tego słuchać dłużej… Powolny „New Day” z nutkami fletu tworzy senną atmosferę i jest jednym z najważniejszych utworów na płycie. Początek brzmi niemal jak wstęp do „Dogs” Pink Floyd, za to w środku mamy świetną jazzową część z kapitalną solówką na gitarze akustycznej… „Smile As You Go Under” i „A Song Of Summer” to nieco bardziej optymistyczne i radosne utwory, z których pierwszy był urokliwą rockową balladą , zaś drugi folk-progresywnym numerem. Oba nagrania ozdobione zostały (po raz kolejny) fajną elektryczną gitarą. Instrumentalny „Freewheel” w zasadzie jest efektowną solówką zagraną na gitarze akustycznej wspomaganą przez chwytliwą partię basu polany sekretnym sosem w postaci finezyjnej gry na bębnach. Album zamyka „The Ballad Of Marmalade Emma And Teddy Grimes”, w której zespół zmierzył się z prawdziwą legendą – dwojgiem znanych włóczęgów z Colchester (miejscowy browar poświęcił nawet piwo Emmi), których historią przez jakiś czas żyła cała Anglia. Szczerze powiedziawszy melodia bardziej pasuje mi do repertuaru grupy The Band, ale była na tyle komercyjna, że została wydana na singlu (ostatnim) w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Cóż, widać, że zespół usilnie potrzebował przeboju, który pozwoliłby mu dalej funkcjonować na rynku. Stało się inaczej i trio rozwiązało się kilka miesięcy później. Z perspektywy czasu patrząc na okładkę tego albumu chciałoby się rzec, że na osłodę zespół zostawił nam wysokie okno, z którego z pewną nutką nostalgii możemy w każdej chwili podziwiać jego muzykę. I na tym powinienem zakończyć tę historię, gdyby nie to, że w 2022 roku wytwórnia Esoteric wypuściła box „The Space Between The Recordings 1969-1970” zawierający oczyszczone, doskonale brzmiące trzy płyty CD zawierające, obok wymienionych dwóch tytułów, dodatkowy dysk z niewydanym albumem dla Island. Na początek mamy nagrania singlowe z „Rain „ i „Run, Shaker Life” (skróconym do czterech minut) na czele, oraz rarytas w postaci „czarnego” protest songu „Strange Fruit” rozsławionego przez nieodżałowaną Billie Holiday. Wersja przyzwoita, ale Michael nie ma głosu Billie… Oryginalny materiał brzmi trochę szorstko. Na przykład „Walking Down Up Street” rozwija się w ciekawy sposób, ale aranżacja dętych moim zdaniem jest zbyt wysunięta na pierwszy plan. Sześciominutowy „Burning Up The Years” (strona „B” singla „Rain”) to najciekawszy kawałek z silnym proto-progresywnym klimatem, a prowadzona przez pianino ballada „Don’t Chase Your Tail” z piękną melodią, jest najbardziej dojrzałym utworem i być może kolejną niewykorzystaną szansą na singiel. Ogólnie rzecz biorąc, ta płyta jest intrygującym wglądem w genezę pierwotnego materiału zespołu, nawet jeśli decyzja o jego niewydaniu w 1969 roku była słuszna. Do boxu dołączono 20-stronicową książeczkę z wieloma archiwalnymi zdjęciami i obszernym esejem Steve’a Pilkingtona, który przedstawia historię członków zespołu przed, w trakcie i po Hard Meat. To z niego dowiedziałem się, że cała trójka od dobrych kilku lat gra swoje niesamowite koncerty hen wysoko, w Największej Orkiestrze Świata… To wydawnictwo jest też w dużej mierze świadectwem różnorodności i wielkości wczesnego, brytyjskiego rocka progresywnego. Warto ją mieć na półce! Zibi ..::TRACK-LIST::.. CD 1 - Hard Meat (1970): 1. Through A Window 2. Yesterday. Today. Tomorrow 3. Space Between 4. Time Shows No Face 5. Run Shaker Life 6. Universal Joint 7. Most Likely You Go Your Way I'Ll Go Mine (Bob Dylan cover) ..::OBSADA::.. Drums, Congas, Percussion - Mick Carless Electric Bass, Double Bass [String Bass] - Steve Dolan Electric Guitar, Acoustic Guitar, Lead Vocals - Mick Dolan Piano - Bruce Howard (tracks: 7) Piano, Flute - Ian Whiteman (tracks: 4) https://www.youtube.com/watch?v=8E2WhhoCINk SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-29 10:14:34
Rozmiar: 86.51 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Muzyczny wir późnych lat 60-tch i wczesnych 70-tych był wielką loterią dla wielu zespołów. Przy odrobinie szczęścia, lub dobrych kontaktach mogły one w pełni rozkwitnąć i zdobyć sławę podczas gdy innym, równie utalentowanym, zabrakło albo wytrzymałości by walczyć z przeciwnościami, albo spasowały gdy oczekiwany sukces nie nadchodził. HARD MEAT z pewnością należał do tej drugiej kategorii, choć jeśli posłuchać ich płyt dojdziemy do wniosku, że nie musieli obawiać się konkurencji, a niezrozumiały brak sukcesu jest jednym z największych rozczarowań tamtych lat. Przynajmniej dla mnie. Zespół powstał pod koniec 1968 roku w Birmingham z inicjatywy braci Dolan: gitarzysty i wokalisty Michaela i młodszego o rok Steve’a grającego na basie. Obaj byli już doświadczonymi muzykami udzielając się wcześniej w różnych miejscowych kapelach takich jak The Ebony Combo, Jimmy Powell And The Fifth Dimension, czy Cock-a-Hoops. W końcu doszli do wniosku, że czas zrobić coś na własny rachunek. Kiedy dołączył do nich perkusista Mick Carless stało się jasne, że to jest ten moment. Chwilę później muzycy przenieśli się do Kornwalii i szybko przekształcili się w niezwykle mocne acid rockowe trio Hard Meat. Wybór nazwy był dość dziwny i… problematyczny, o czym mogli się przekonać na starcie swej kariery. Chcąc się wypromować muzycy wysłali do różnych stacji radiowych swoje demo dołączając do nich… kawałki świeżego mięsa mające (w domyśle) nawiązywać do nazwy zespołu. Taki żart. Nie wiadomo kto wpadł na ten pomysł. Pomysł, przyznam dość szalony, który pewnie by wypalił, gdyby nie pech, a raczej niefortunny zbieg okoliczności. Pomysłodawcy nie przewidzieli bowiem… strajku pocztowców, który opóźnił dostawy przesyłek o dobre kilkanaście dni. Proszę sobie teraz wyobrazić miny adresatów, którzy w środku paczki znajdowali cuchnące na kilometr kawałki zepsutego mięsa i kasetę demo z Bogu ducha niewinnym napisem Hard Meat… Szlifując repertuar w angielskich klubach trio szybko stało się znane dzięki występom otwierającym koncerty znanym w kraju artystom i zespołom takim jak Chuck Berry, Jimi Hendrix, Cream, Jethro Tull… Podczas jednego z takich wieczorów wpadli w oko producentowi muzycznemu, Sandy’emu Robertonowi, który został ich mentorem. On też przedstawił zespół Chrisowi Blackwellowi, z wytwórni Island Records. Panowie od razu załapali nić porozumienia, a jego efekt to szybko wydany singiel „Rain”/ „Burning Up Years”. Strona „A” to wczesny, psychodeliczny klasyk The Beatles (jeden z najbardziej niedocenianych utworów Wielkiej Czwórki) w wersji Hard Meat bardzo spowolniony, choć równie lizergiczny jak oryginał. Z kolei Burnig Up…” to zespołowa kompozycja z fajnym basowym intro, wybuchową gitarą prowadzącą i smyczkami z charakterystycznymi dla zespołu zmianami tempa i głośności. Mała płytka miała być zapowiedzią albumu. Niestety, z niewiadomych do dziś powodów longplay nigdy nie ujrzał światła dziennego. Zawiedzeni muzycy poszli do konkurencji podpisując kontrakt z wytwórnią Warner Brothers, która na przestrzeni jednego roku, wydał im dwa albumy. Pierwszy z nich, „Hard Meat”, trafił do sklepów wczesną wiosną 1970 roku. Debiut to proto-heavy rock dryfujący w kierunku Grand Funk (na przykład) wzmocniony długimi, porywającymi solówkami ze skłonnościami do improwizowania, z posmakiem wczesnej psychodelii z bogatą orkiestracją, doskonałymi harmoniami, niemal akustycznymi folk rockowymi balladami. Jego złożoność i subtelność zostałyby zapewne później uznane za rock progresywny. Mimo dość zróżnicowanego brzmienia każda z zamieszczonych tu kompozycji napędzana jest miłym glosem Michaela Dolana, a jego zaskakująco doskonała gra na gitarze wspomagana perkusją Micka Carlessa w stylu Keitha Moona bardzo, ale to bardzo mi się podoba. To dojrzała płyta, której być może pomogły doświadczenia wyniesione z Island sprzed kilku miesięcy. Wśród siedmiu zamieszczonych tu utworów dwa to covery z czego szalony „Most Likely You Go Your Way (And I’ll Go Mine)” Dylana z zabójczą melodią i jednym z najlepszych wokali Michaela niezbyt daleko odbiega od oryginału. O wiele bardziej interesującą bestią jest „Run, Shaker Life” Issachara Batesa. Żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku jeden z najbardziej płodnych amerykańskich poetów należał do chrześcijańskiej sekty Shakers, stąd ten nieco dziwny tytuł. Być może ktoś kojarzy tę piosenkę z wykonania Richie Havensa, która znalazła się na jego płycie „Something Else Again” z 1968 roku tyle, że wersja Hard Meat jest kompletnie inna. Trio przekształciło ją w niezwykle porywającą, psychodeliczną, dziesięciominutową epopeję wspartą rodzajem szybkiego funkowego rytmu, który Deep Purple skutecznie wykorzystał kilka lat później w „You Fool No One”… Z autorskich kompozycji jedynie „Universal Joint” utknął w psychodelii poprzedniej dekady i na tle pozostałych utworów brzmi nieco przestarzale (mnie to nie przeszkadza, bo jestem fanem takich klimatów), za to pozostałe to już zupełnie inna bajka. Te cztery numery są na różne sposoby proto-progowe. Być może zaskakujące jest to, że sporo tu gitar akustycznych, a sposób w jaki Michael Dolan sprytnie przeplata je z gitarami elektrycznymi jest jednym ze znaków rozpoznawczych brzmienia grupy. Otwierający się ładną akustyczną gitarą „Through A Window” szybko przechodzi w atrakcyjną melodię przypominającą mieszankę angielskiego folk rocka z najbardziej progresywnym Hendrixem. Dużo się tu dzieje (uwielbiam tę wiolonczelę wydobywającą się spod spodu) tym bardziej, że wszystko to napędzane jest szaleńczym bębnieniem, gitarą i słodkim wokalem. Nawiasem mówiąc zawsze byłem ciekawy, dlaczego zespół użył tej piosenki jako tytułu swojego drugiego albumu… Jedyną piosenką, która zbliża się do tego, co dziś nazwalibyśmy riffem jest „Space Between” zbudowana na czymś, co brzmi jak rytm rdzennych Amerykanów z domieszką lizergicznych wpływów, choć całość utrzymana w stonowanym stylu oparta jest na basie i brzmi prawie jak proto-Hawkwind. Powolny „Yesterday, Today And Tomorrow” to jeden z najważniejszych elementów tego setu będący wspaniałą mieszanką psychodelicznych gitar z powściągliwą solówką z użyciem wah wah, melodyjnych, balladowych wokali przypominających „Legend Of A Mind” The Moody Blues, oraz fajnymi zmianami tempa. Utwór pojawił się później jako strona „B” drugiego singla grupy. Kolejna atrakcja to wspaniała ballada „Time Shows No Face” mająca w sobie coś z klimatu piosenki „Cymbaline” Pink Floyd, z gościnnym udziałem Iana Whitemana z Mighty Baby wykonującym piękne jazzowe solo na flecie. Niezwykle nośny, bardzo komercyjny (w dobrym tego słowa znaczeniu) numer i być może stracona szansa na singiel. Niezwykłą rzeczą w tych nagraniach jest to, że się one nie zestarzały – płyta jako całość brzmi świeżo i fascynująco, czego nie zawsze można powiedzieć o wielu klasykach wydanych w 1970 roku. Druga płyta, „Through A Window”, wyprodukowana tak jak i debiut przez Sandy Robertona, ukazała się w październiku tego samego roku. Tym razem materiał nie był aż tak ciężki, ale zespół nadrobił to bardziej zróżnicowanym brzmieniem zapraszając do studia dodatkowych muzyków: Petera Westbrooka (flet) i Phila Jumpa (instrumenty klawiszowe). Michael Dolan rozszerzył swoją ofertę o 6-cio i 12-to strunowe gitary akustyczne, oraz harmonijkę, zaś w perkusyjnym zestawie Micka Carlessa pojawiły się kastaniety, konga i inne „przeszkadzajki”. I żaden z nagranych tu utworów nie ma ani jednej zbędnej, czy zmarnowanej nutki. Podobnie jak poprzednik tak i ten album obok własnych kompozycji zawierał trzy covery, z których „Love” Boba Whale’a dzięki wesołym harmoniom, chwytliwemu gitarowemu refrenowi i szerokiemu wykorzystaniu organów przypominających wczesny Uriah Heep wydaje się być najbardziej interesujący. Nie mniej moje serce skradł numer Grahama Bonda, „I Want You”, będący tak naprawdę blues rockowym jamem, w którym cała trójka prezentuje fenomenalną formę. I o ile Michael zagrał tu jedną z najbardziej imponujących swoich solówek, to cichym bohaterem w tym kawałku jest Steve i jego melodyjna linia basu. Być może na tle tej dwójki akustyczna ballada „From The Prison” Jerry’ego Merricka (tak, tak – to jest ta piosenka, którą Richie Havens otworzył festiwal w Woodstock 15 sierpnia 1969 roku) pozornie wydawać się może nudna, ale ja zawsze mam ciarki gdy jej słucham. Niesamowita melodia pozwala odkryć wspaniały głos Michael i nie muszę chyba dodawać, że ta wersją podoba mi się bardziej niż wykonanie Havensa. Płyta zaczyna się od zaraźliwego, niemal progresywnego utworu „On The Road”, który jest doskonałym przykładem talentów muzyków pokazując jednocześnie ruch w kierunku bardziej standardowego brzmienia napędzanego gitarą elektryczną, chociaż jak się przekonamy pozostałe kompozycje kontynuują akustyczny trend znany z debiutu. Zbudowany na ładnej gitarowej figurze numer wbija się w głowę, a nieco jazzowa sekcja ciągnąca w stronę zespołowej improwizacji jest na tyle interesująca, że chce się tego słuchać dłużej… Powolny „New Day” z nutkami fletu tworzy senną atmosferę i jest jednym z najważniejszych utworów na płycie. Początek brzmi niemal jak wstęp do „Dogs” Pink Floyd, za to w środku mamy świetną jazzową część z kapitalną solówką na gitarze akustycznej… „Smile As You Go Under” i „A Song Of Summer” to nieco bardziej optymistyczne i radosne utwory, z których pierwszy był urokliwą rockową balladą , zaś drugi folk-progresywnym numerem. Oba nagrania ozdobione zostały (po raz kolejny) fajną elektryczną gitarą. Instrumentalny „Freewheel” w zasadzie jest efektowną solówką zagraną na gitarze akustycznej wspomaganą przez chwytliwą partię basu polany sekretnym sosem w postaci finezyjnej gry na bębnach. Album zamyka „The Ballad Of Marmalade Emma And Teddy Grimes”, w której zespół zmierzył się z prawdziwą legendą – dwojgiem znanych włóczęgów z Colchester (miejscowy browar poświęcił nawet piwo Emmi), których historią przez jakiś czas żyła cała Anglia. Szczerze powiedziawszy melodia bardziej pasuje mi do repertuaru grupy The Band, ale była na tyle komercyjna, że została wydana na singlu (ostatnim) w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Cóż, widać, że zespół usilnie potrzebował przeboju, który pozwoliłby mu dalej funkcjonować na rynku. Stało się inaczej i trio rozwiązało się kilka miesięcy później. Z perspektywy czasu patrząc na okładkę tego albumu chciałoby się rzec, że na osłodę zespół zostawił nam wysokie okno, z którego z pewną nutką nostalgii możemy w każdej chwili podziwiać jego muzykę. I na tym powinienem zakończyć tę historię, gdyby nie to, że w 2022 roku wytwórnia Esoteric wypuściła box „The Space Between The Recordings 1969-1970” zawierający oczyszczone, doskonale brzmiące trzy płyty CD zawierające, obok wymienionych dwóch tytułów, dodatkowy dysk z niewydanym albumem dla Island. Na początek mamy nagrania singlowe z „Rain „ i „Run, Shaker Life” (skróconym do czterech minut) na czele, oraz rarytas w postaci „czarnego” protest songu „Strange Fruit” rozsławionego przez nieodżałowaną Billie Holiday. Wersja przyzwoita, ale Michael nie ma głosu Billie… Oryginalny materiał brzmi trochę szorstko. Na przykład „Walking Down Up Street” rozwija się w ciekawy sposób, ale aranżacja dętych moim zdaniem jest zbyt wysunięta na pierwszy plan. Sześciominutowy „Burning Up The Years” (strona „B” singla „Rain”) to najciekawszy kawałek z silnym proto-progresywnym klimatem, a prowadzona przez pianino ballada „Don’t Chase Your Tail” z piękną melodią, jest najbardziej dojrzałym utworem i być może kolejną niewykorzystaną szansą na singiel. Ogólnie rzecz biorąc, ta płyta jest intrygującym wglądem w genezę pierwotnego materiału zespołu, nawet jeśli decyzja o jego niewydaniu w 1969 roku była słuszna. Do boxu dołączono 20-stronicową książeczkę z wieloma archiwalnymi zdjęciami i obszernym esejem Steve’a Pilkingtona, który przedstawia historię członków zespołu przed, w trakcie i po Hard Meat. To z niego dowiedziałem się, że cała trójka od dobrych kilku lat gra swoje niesamowite koncerty hen wysoko, w Największej Orkiestrze Świata… To wydawnictwo jest też w dużej mierze świadectwem różnorodności i wielkości wczesnego, brytyjskiego rocka progresywnego. Warto ją mieć na półce! Zibi ..::TRACK-LIST::.. CD 1 - Hard Meat (1970): 1. Through A Window 2. Yesterday. Today. Tomorrow 3. Space Between 4. Time Shows No Face 5. Run Shaker Life 6. Universal Joint 7. Most Likely You Go Your Way I'Ll Go Mine (Bob Dylan cover) ..::OBSADA::.. Drums, Congas, Percussion - Mick Carless Electric Bass, Double Bass [String Bass] - Steve Dolan Electric Guitar, Acoustic Guitar, Lead Vocals - Mick Dolan Piano - Bruce Howard (tracks: 7) Piano, Flute - Ian Whiteman (tracks: 4) https://www.youtube.com/watch?v=8E2WhhoCINk SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-29 10:10:58
Rozmiar: 230.06 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Procol Harum - Procol’S Ninth - Re-Mastered (3 CD) --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Procol Harum Album................: Procol’S Ninth - Re-Mastered Genre................: Progressive Rock Source...............: CD Year.................: 2018 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 53-62 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Cube Records Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 1 --------------------------------------------------------------------- 1. Procol Harum - Pandora's Box [03:37] 2. Procol Harum - Fools Gold [04:00] 3. Procol Harum - Taking The Time [03:39] 4. Procol Harum - The Unquiet Zone [03:40] 5. Procol Harum - The Final Thrust [04:37] 6. Procol Harum - I Keep Forgetting [03:28] 7. Procol Harum - Without A Doubt [04:31] 8. Procol Harum - The Pipers Tune [04:28] 9. Procol Harum - Typewriter Torment [04:29] 10. Procol Harum - Eight Days A Week [03:00] Bonus Tracks 11. Procol Harum - Pandora’S Box (Raw Instrumental Track) [03:39] 12. Procol Harum - Fools Gold (Raw Track) [03:57] 13. Procol Harum - Taking The Time (Raw Track) [04:37] 14. Procol Harum - The Unquiet Zone (Raw Track) [04:26] 15. Procol Harum - The Final Thrust (Raw Version) [04:41] 16. Procol Harum - The Poet (Demo Of 'Without A Doubt') [04:18] 17. Procol Harum - The Piper’S Tune (Full Length Version) [04:56] 18. Procol Harum - Typewriter Torment (Raw Version) [04:36] Playing Time.........: 01:14:48 Total Size...........: 469,35 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 2 Live In The USA - 17 October 1975, Capitol Theater, Passiac NJ --------------------------------------------------------------------- 1. Procol Harum - Shine On Brightly [04:27] 2. Procol Harum - As Strong As Samson [05:37] 3. Procol Harum - Conquistador [04:38] 4. Procol Harum - Pandora’S Box [04:23] 5. Procol Harum - The Unquiet Zone [05:20] 6. Procol Harum - A Salty Dog [05:27] 7. Procol Harum - A Souvenir Of London [04:45] 8. Procol Harum - Cerdes (Outside The Gates Of) [06:50] 9. Procol Harum - I Keep Forgetting [04:25] 10. Procol Harum - Grand Hotel (Including The Blue Danube) [13:33] 11. Procol Harum - Power Failure [07:40] 12. Procol Harum - Simple Sister [06:55] Playing Time.........: 01:14:06 Total Size...........: 391,07 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 3 Live In The UK - 29 November 1975, Leicester University --------------------------------------------------------------------- 1. Procol Harum - Shine on Brightly [04:30] 2. Procol Harum - Whaling Stories [09:22] 3. Procol Harum - Conquistador [04:35] 4. Procol Harum - Pandora's Box [04:18] 5. Procol Harum - The Piper's Tune [05:14] 6. Procol Harum - Grand Hotel [08:01] 7. Procol Harum - Beyond the Pale [03:37] 8. Procol Harum - A Salty Dog [05:49] 9. Procol Harum - I keep forgetting [04:39] 10. Procol Harum - The Blue Danube [10:00] 11. Procol Harum - Be Bop-a-Lula [03:49] 12. Procol Harum - Old Black Joe [04:42] 13. Procol Harum - A Whiter Shade of Pale [07:17] Playing Time.........: 01:15:58 Total Size...........: 449,53 MB ![]()
Seedów: 379
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-27 16:54:23
Rozmiar: 1.30 GB
Peerów: 208
Dodał: rajkad
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja wydanego wiosną 1971 roku w Argentynie, rewelacyjnego, psych-progresywnego rockowego klasyka, pełnego rozbudowanych kompozycji opartych na gęstym, soczystym i mocno psychodelicznym współbrzmienu elektrycznych i akustycznych gitar, podgrywających zazwyczaj w tle klawiszy oraz magicznych, śpiewnych wokali (po hiszpańsku). Oryginalnie, trwający 55 minut album (w tłumaczeniu z podtytułem: "Biblia według Vox Dei") ukazał się na podwójnym winylu i jest drugim studyjnym LP tej kultowej grupy - uważanym za kamień milowy w historii argentyńskiego rocka. Warto wiedzieć, że w przeciwieństwie do innych krajów z Ameryki Południowej, w Argentynie wyjątkowo działało mnóstwo doskonałych rockowych formacji (przypominających twórczość nieco bardziej surowych progresywnych zespołów z Włoch i Hiszpanii), które od lat 90. są bardzo cenione przez fanów i kolekcjonerów. Tak więc, to nie jest anomalia, ale rockowy klasyk! Świetny dźwięk, aczkolwiek trzeba pamiętać, że fragmenty przedostatniego, 10-minutowego utworu "Cristo" brzmią nieco mniej wyraźnie, gdyż pochodzą z przeciętnej kopii, ponieważ 2-3 minuty zostały przez pomyłkę... skasowane w studio! Uwaga! To jest oryginalna wersja wytwórni Disc Jockey w klasycznej okładce. Po latach materiał został dwukrotnie nagrany na nowo (w nowych okładkach), ale to już zdecydowanie nie było to... JL Do trzech pionierskich grup argentyńskiego rocka przełomu lat 60 i 70-tych zalicza się zespoły Los Gatos, Manal i Almendra. Od nich rozgałęziły się różne gatunki ewoluując się przez następne dekady. Jednakże w tym pierwszym okresie na peryferiach istniały inne grupy, które albo ze względu na swoje krótkie istnienie, brak sukcesu komercyjnego, albo po prostu dlatego, że powstały poza Buenos Aires zostały zdegradowane ze swojego statusu pionierów. Vox Dei, który narodził się w 1967 roku w Quilmes, półmilionowym mieście położonym na południe od Buenos Aires kojarzonym głównie z produkcji piwa był pod tym względem wyjątkiem i śmiało dołączył do tej trójki. Tworzyli go gitarzysta i wokalista Ricardo Soulé, gitarzysta rytmiczny i drugi wokalista Juan Carlos „Yodi” Godoy, basista Willy Quiroga, oraz perkusista Rubén Basoalto. Początkowo nazywali się Mach 4 i jak wiele zespołów tamtych czasów śpiewali znane covery po angielsku, a z biegiem czasu własne kompozycje. Do śpiewania po hiszpańsku przekonał ich Luis Alberto Spinetta, legendarny piosenkarz, poeta i gitarzysta zespołu Almendra. Nie trzeba było długo czekać by wpadli w oko producentom pierwszej niezależnej argentyńskiej wytwórni płytowej Mandioca specjalizującej się w wydawaniu płyt rodzimego rocka. Właściciel wydawnictwa, Jorge Álvarez, zasugerował zmianę nazwy na Vox Populi Vox Dei (łac. Słowo Ludu Jest Słowem Boga). Pomysł się spodobał, ale zespół skrócił ją do Vox Dei. Pierwsze demo jakie nagrali to piosenka „When A Man Loves A Woman” Percy Sledge’a i „Gimme Some Lovin'” Spencer Davis Group. Demo oficjalnie nigdy i nigdzie się nie pojawiło, ale to wystarczyło, by Álvarez zorganizował im sesję nagraniową w TNT Studios w Buenos Aires, a potem wydał singiel „Azúcar Bitter” utrzymany w stylistyce prostego blues rocka. Po kilku koncertach w Buenos Aires wydali drugiego singla, „Presente”. Ta piękna ballada ze znakomitym tekstem opowiada o tym, jak ulotne jest życie, a co za tym idzie, jak ważne jest „życie teraźniejszością”. W czerwcu 1969 roku wystąpili na Beat Song Festival przed wielką publicznością, która nie chciała wypuścić ich ze sceny. W połowie 1970 roku ukazał się ich debiutancki album „Caliente”, na którym znalazły się bluesy i rockowe utwory takie jak „Reflejos”, „Cuero”, „Compulsion”, „Total qué” nie bez podstaw określane klasykami. Oczywiście nie mogło zabraknąć świetnych ballad, jak wspomniana wcześniej „Presente” i, wydana również na singlu, „Canción para una mujer (que no estar)”. Swoboda twórcza jaką zapewniła im wytwórnia Mandioca, oraz fakt, że płyta zostało gorąco przyjęta odważyli się na bezprecedensowy krok – stworzenie albumu koncepcyjnego opartego na Biblii. Pomysł narodził się w głowie Ricardo Soulé gdzieś pod koniec 1969 roku i dojrzewał powoli. W końcu podzielił się nim z chłopakami. Wszyscy uznali go za genialny. W kraju rządzonym przez wojskową juntę i Kościołem mającym ogromną władzę i wpływy było to szaleństwo graniczące z samounicestwieniem. A jednak gotowi byli podjąć ryzyko. Jeszcze tego samego dnia przejrzeli szkice kilku tekstów. Praca nad całością trwała prawie rok z przerwami na koncerty. Na jednym z nich, konkretnie na BA Rock Festival (listopad 1970) Vox Dei zagrał instrumentalną część tematu „Genesis”, który nie miał jeszcze tekstu. Nagrań dokonano w TNT, choć smyczki i orkiestrę składającą się z pięćdziesięciu muzyków zarejestrowano w Phonal. W sumie wykorzystali ponad sto pięćdziesiąt godzin nagrań – jak na tamte czasy ogromna liczba. Wiadomo też było, że ze względu na obszerny materiał całość będzie wydana w formie podwójnego albumu. Przewidując ewentualne kłopoty ze strony Kościoła, Jorge Álvarez, pełniący również funkcję producenta płyty zabiegał o aprobatę u wysoko postawionych hierarchów kościelnych. Z jego inicjatywy zespół spotkał się z prałatem Emilio Teodoro Graselli i sekretarzem arcybiskupa Buenos Aires, kardynałem Antonio Caggiano, którzy po przeczytaniu tekstów wyrazili zgodę na publikację nagrań. Na zakończenie Graselli powiedział do Soulé’a: „Wyjaśnienie, czym jest Bóg, zajęłoby mi kilka godzin, tobie udało się to zrobić za pomocą samego sylogizmu w kilka minut.” Miał na myśli początek albumu zaczynający się od słów: „Kiedy wszystko było niczym, początek był niczym, On był początkiem i z niczego stworzył światło.” Mało tego. Po ukazaniu się albumu prałat zachęcał młodych ludzi by go kupowali i uważnie słuchali. A mówią, że cuda się nie zdarzają! W trakcie nagrywania pojawiły się rozbieżności muzyczne pomiędzy Ricardo Soulé i „Yodi” Godoy’em. Ostatecznie Godoy opuścił grupę pod koniec 1970 roku, tuż przed ostatnimi sesjami. Jego miejsce zajął Nacho Smilari (ex-La Barra de Chocolate) gdy płyta była już na rynku… Ale to nie koniec złych wieści. Niemal w tym samym czasie przeżywająca kryzys Mandioca zbankrutowała, a jej długi przejęła firma Disc Jockey. Tym samym Álvarez nie mógł dalej opłacać sesji i dokończyć ostatecznego miksu. Nowy właściciel nagrań ani myślał pakować w to więcej pieniędzy i mimo, że album nie był jeszcze ukończony wysłał go do tłoczenia. Pośpiech w tym względzie okazał się złym doradcą. Ostatnie nagranie, „Apokalipsis”, nadal nie miało tekstu, trzyminutowy fragment z „Cristo – Muerte Y Resurrección” został przez pomyłkę skasowany w studio, a teksty utworów „Libros Sapienciales” i „Profecías” na tylnej okładce zostały zamienione. Wyglądało to jak jakiś żart. Dwadzieścia siedem lat później Vox Dei wykonał ją na żywo w wersji zamierzonej, jednak nie wszystko było tak dobre jak w oryginale… Zespół planował wydać go w kwietniu, tuż przed Wielkanocą w okresie Wielkiego Tygodnia. Ostatecznie „La Biblia (Según Vox Dei)” (Biblia według Vox Dei) ukazał się dokładnie 15 marca 1971 roku. Do pierwszego wydania dołączono słowo wstępne napisane przez prałata, zaś promocyjny koncert w Teatrze Alvear finansowało Ministerstwo Kultury. Wspaniała zarówno pod względem muzyki, jak i tekstów „La Biblia” uważana jest za argentyńskie muzyczne arcydzieło, które rozwaliło Ameryką Łacińską! Ricardo Soulé wykonał świetną robotę, podsumowując w zaledwie kilku wersach najważniejsze historie z chrześcijańskiej Świętej Księgi: Genesis i Początek Wszystkiego, narodziny Mojżesza i jego cudowne ocalenie na wodach Nilu, Ostatnia Wieczerza, śmierć Jezusa, Apokalipsa wg. świętego Jana… Co ciekawe, te świetne piosenki usuwają ciężar religijny stawiając bardziej na literacką i duchową kwestię, bo tak naprawdę zespół nie miał nic wspólnego ani z religią, ani z gatunkiem zwanym „Christian rock”. Muzycznie ukierunkowali się na proto-progresywny styl zwracając się w stronę bluesa, hard rocka (być może był to w ogóle pierwszy hard rockowy zespół stamtąd) i psychodelię z przesterowanymi solówkami przeplatanymi akustycznymi fragmentami, z dzwoniącą 12-strunową gitarą, harmoniami wokalnymi przypominającymi The Moody Blues, oraz (przepraszam, że się powtarzam) poetyckimi tekstami inspirowanymi biblijnymi opowieściami śpiewanymi po hiszpańsku. Niech nikt się nie przejmuje jeśli nie zna tego języka. To album stworzony z pasji i ambicji, przy którym można po prostu usiąść i bezwiednie kiwać głową. Muzyka jest tak perfekcyjnie skonstruowana, że praktycznie sama z siebie opowiada o emocjonalnych stanach, których doświadcza każdy z nas i przy których bariery językowe nie istnieją. W oryginale każda strona tego podwójnego wydawnictwa zawiera po dwa nagrania. Płyta pierwsza zaczyna się od „Génesis”, gdzie od samego początku muzyka delikatnie wznosi się i nabrzmiewa, tworząc mglistą, enigmatyczną aurę wzmacnianą przez dźwięczny, duchowy wokal Ricardo Soulé. Ten piękny utwór posiada jedno z najbardziej niesamowitych zakończeń wpadając w miękkie harmonie do „Moises” (Mojżesz). Ładna melodia przypominająca kołysankę oparta jest na marzycielskich gitarach. Mniej więcej w połowie robi się nieco ostrzej, po czym piosenka zatacza koło wracając do początkowej melodii. Bardzo psychodeliczny klimat zbliżony jest do wczesnych prac Can, ale to tylko moja sugestia pozwalająca dać pewne wyobrażenie o tym nagraniu… Epicki „Las Guerass” (Wojownicy) skupia się głównie na instrumentacji i doskonałych rytmach. To najdłuższy (13 minut) i najcięższy utwór na tym albumie w konwencji blues rocka przekształcający się w progresywny jam. Tuż za nim nieco ospały „Profecías” (Profesje) rozwijający się w melodyjną balladę z orkiestrą w tle i naprawdę dobrą grą na gitarze… Jedną z najbardziej poruszających partii wokalnych Soulé’a odnajdziemy w „Libros Sapienciales” (Księgi Mądrości). To preludium do magnum opus zespołu, podzielone na dwie części poświęcone Jezusowi. Ilustracyjny „Cristo y Nacimiento” (Narodziny Chrystusa) z kojącym podkładem orkiestry symfonicznej brzmi jak ścieżka dźwiękowa do romantycznego filmu. Ale gdy muzyka nabiera rockowego tempa w wieloaspektowym i kulminacyjnym „Cristo – Muerte y Resurrección”(Chrystus – Śmierć i Zmartwychwstanie) z charakterystyczną długą partią gitary i pojawiającą się harfą wszystko wywraca się do góry nogami. W zakończeniu słychać eksplozję, po której następuje anielski śpiew… Finałowy utwór „Apocalipsis” to fuzja funku i ciężkiego rocka, który zbacza z kursu zbierając siły do improwizowanego jamowania. Szkoda, że utwór nie ma tekstu i gwałtownie cichnie, ale gdybym nawet nie znał powodu, dla którego to się stało i tak chylę przed nim czoło. Podróż przez emocje – taki powinien być pomysł na każdy album koncepcyjny. Ten zachował poczucie ponadczasowości i świeżości. Posłuchajcie go (nawet kilka razy), a potem mi podziękujcie. PS. Oprócz oryginału z 1971 roku istnieją także trzy odmienne wersje z różnymi okładkami: Ensamble Musical de Buenos Aires „La Biblia” (różni artyści, 1974); Vox Dei „La Biblia En Vivo” (wersja na żywo, 1987); Vox Dei „La Biblia 1997” (remake oryginału z dwoma dodatkowymi utworami i gościnnymi muzykami). Poza tym album był wielokrotnie wznawiany (także poza Argentyną) na winylu, CD i kasetach. Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. Génesis 6:30 2. Moisés 7:24 3. Las Guerras 13:00 4. Profecías 2:10 5. Libros Sapienciales 7:35 6. Cristo Y Nacimiento 2:13 7. Cristo - Muerte Y Resurrección 10:27 8. Apocalipsis 4:45 ..::OBSADA::.. Ricardo Soulé - Lead guitar, Harp, Violin, Piano and Vocals Willy Quiroga - Bass guitar and Vocals Juan Carlos 'Yody' Godoy - Rhythm guitar and Vocals Rubén Basoalto - Drums Guest: Roberto Lar - Orchestra director https://www.youtube.com/watch?v=2rrzy0rSPu4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-27 16:45:20
Rozmiar: 129.12 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja wydanego wiosną 1971 roku w Argentynie, rewelacyjnego, psych-progresywnego rockowego klasyka, pełnego rozbudowanych kompozycji opartych na gęstym, soczystym i mocno psychodelicznym współbrzmienu elektrycznych i akustycznych gitar, podgrywających zazwyczaj w tle klawiszy oraz magicznych, śpiewnych wokali (po hiszpańsku). Oryginalnie, trwający 55 minut album (w tłumaczeniu z podtytułem: "Biblia według Vox Dei") ukazał się na podwójnym winylu i jest drugim studyjnym LP tej kultowej grupy - uważanym za kamień milowy w historii argentyńskiego rocka. Warto wiedzieć, że w przeciwieństwie do innych krajów z Ameryki Południowej, w Argentynie wyjątkowo działało mnóstwo doskonałych rockowych formacji (przypominających twórczość nieco bardziej surowych progresywnych zespołów z Włoch i Hiszpanii), które od lat 90. są bardzo cenione przez fanów i kolekcjonerów. Tak więc, to nie jest anomalia, ale rockowy klasyk! Świetny dźwięk, aczkolwiek trzeba pamiętać, że fragmenty przedostatniego, 10-minutowego utworu "Cristo" brzmią nieco mniej wyraźnie, gdyż pochodzą z przeciętnej kopii, ponieważ 2-3 minuty zostały przez pomyłkę... skasowane w studio! Uwaga! To jest oryginalna wersja wytwórni Disc Jockey w klasycznej okładce. Po latach materiał został dwukrotnie nagrany na nowo (w nowych okładkach), ale to już zdecydowanie nie było to... JL Do trzech pionierskich grup argentyńskiego rocka przełomu lat 60 i 70-tych zalicza się zespoły Los Gatos, Manal i Almendra. Od nich rozgałęziły się różne gatunki ewoluując się przez następne dekady. Jednakże w tym pierwszym okresie na peryferiach istniały inne grupy, które albo ze względu na swoje krótkie istnienie, brak sukcesu komercyjnego, albo po prostu dlatego, że powstały poza Buenos Aires zostały zdegradowane ze swojego statusu pionierów. Vox Dei, który narodził się w 1967 roku w Quilmes, półmilionowym mieście położonym na południe od Buenos Aires kojarzonym głównie z produkcji piwa był pod tym względem wyjątkiem i śmiało dołączył do tej trójki. Tworzyli go gitarzysta i wokalista Ricardo Soulé, gitarzysta rytmiczny i drugi wokalista Juan Carlos „Yodi” Godoy, basista Willy Quiroga, oraz perkusista Rubén Basoalto. Początkowo nazywali się Mach 4 i jak wiele zespołów tamtych czasów śpiewali znane covery po angielsku, a z biegiem czasu własne kompozycje. Do śpiewania po hiszpańsku przekonał ich Luis Alberto Spinetta, legendarny piosenkarz, poeta i gitarzysta zespołu Almendra. Nie trzeba było długo czekać by wpadli w oko producentom pierwszej niezależnej argentyńskiej wytwórni płytowej Mandioca specjalizującej się w wydawaniu płyt rodzimego rocka. Właściciel wydawnictwa, Jorge Álvarez, zasugerował zmianę nazwy na Vox Populi Vox Dei (łac. Słowo Ludu Jest Słowem Boga). Pomysł się spodobał, ale zespół skrócił ją do Vox Dei. Pierwsze demo jakie nagrali to piosenka „When A Man Loves A Woman” Percy Sledge’a i „Gimme Some Lovin'” Spencer Davis Group. Demo oficjalnie nigdy i nigdzie się nie pojawiło, ale to wystarczyło, by Álvarez zorganizował im sesję nagraniową w TNT Studios w Buenos Aires, a potem wydał singiel „Azúcar Bitter” utrzymany w stylistyce prostego blues rocka. Po kilku koncertach w Buenos Aires wydali drugiego singla, „Presente”. Ta piękna ballada ze znakomitym tekstem opowiada o tym, jak ulotne jest życie, a co za tym idzie, jak ważne jest „życie teraźniejszością”. W czerwcu 1969 roku wystąpili na Beat Song Festival przed wielką publicznością, która nie chciała wypuścić ich ze sceny. W połowie 1970 roku ukazał się ich debiutancki album „Caliente”, na którym znalazły się bluesy i rockowe utwory takie jak „Reflejos”, „Cuero”, „Compulsion”, „Total qué” nie bez podstaw określane klasykami. Oczywiście nie mogło zabraknąć świetnych ballad, jak wspomniana wcześniej „Presente” i, wydana również na singlu, „Canción para una mujer (que no estar)”. Swoboda twórcza jaką zapewniła im wytwórnia Mandioca, oraz fakt, że płyta zostało gorąco przyjęta odważyli się na bezprecedensowy krok – stworzenie albumu koncepcyjnego opartego na Biblii. Pomysł narodził się w głowie Ricardo Soulé gdzieś pod koniec 1969 roku i dojrzewał powoli. W końcu podzielił się nim z chłopakami. Wszyscy uznali go za genialny. W kraju rządzonym przez wojskową juntę i Kościołem mającym ogromną władzę i wpływy było to szaleństwo graniczące z samounicestwieniem. A jednak gotowi byli podjąć ryzyko. Jeszcze tego samego dnia przejrzeli szkice kilku tekstów. Praca nad całością trwała prawie rok z przerwami na koncerty. Na jednym z nich, konkretnie na BA Rock Festival (listopad 1970) Vox Dei zagrał instrumentalną część tematu „Genesis”, który nie miał jeszcze tekstu. Nagrań dokonano w TNT, choć smyczki i orkiestrę składającą się z pięćdziesięciu muzyków zarejestrowano w Phonal. W sumie wykorzystali ponad sto pięćdziesiąt godzin nagrań – jak na tamte czasy ogromna liczba. Wiadomo też było, że ze względu na obszerny materiał całość będzie wydana w formie podwójnego albumu. Przewidując ewentualne kłopoty ze strony Kościoła, Jorge Álvarez, pełniący również funkcję producenta płyty zabiegał o aprobatę u wysoko postawionych hierarchów kościelnych. Z jego inicjatywy zespół spotkał się z prałatem Emilio Teodoro Graselli i sekretarzem arcybiskupa Buenos Aires, kardynałem Antonio Caggiano, którzy po przeczytaniu tekstów wyrazili zgodę na publikację nagrań. Na zakończenie Graselli powiedział do Soulé’a: „Wyjaśnienie, czym jest Bóg, zajęłoby mi kilka godzin, tobie udało się to zrobić za pomocą samego sylogizmu w kilka minut.” Miał na myśli początek albumu zaczynający się od słów: „Kiedy wszystko było niczym, początek był niczym, On był początkiem i z niczego stworzył światło.” Mało tego. Po ukazaniu się albumu prałat zachęcał młodych ludzi by go kupowali i uważnie słuchali. A mówią, że cuda się nie zdarzają! W trakcie nagrywania pojawiły się rozbieżności muzyczne pomiędzy Ricardo Soulé i „Yodi” Godoy’em. Ostatecznie Godoy opuścił grupę pod koniec 1970 roku, tuż przed ostatnimi sesjami. Jego miejsce zajął Nacho Smilari (ex-La Barra de Chocolate) gdy płyta była już na rynku… Ale to nie koniec złych wieści. Niemal w tym samym czasie przeżywająca kryzys Mandioca zbankrutowała, a jej długi przejęła firma Disc Jockey. Tym samym Álvarez nie mógł dalej opłacać sesji i dokończyć ostatecznego miksu. Nowy właściciel nagrań ani myślał pakować w to więcej pieniędzy i mimo, że album nie był jeszcze ukończony wysłał go do tłoczenia. Pośpiech w tym względzie okazał się złym doradcą. Ostatnie nagranie, „Apokalipsis”, nadal nie miało tekstu, trzyminutowy fragment z „Cristo – Muerte Y Resurrección” został przez pomyłkę skasowany w studio, a teksty utworów „Libros Sapienciales” i „Profecías” na tylnej okładce zostały zamienione. Wyglądało to jak jakiś żart. Dwadzieścia siedem lat później Vox Dei wykonał ją na żywo w wersji zamierzonej, jednak nie wszystko było tak dobre jak w oryginale… Zespół planował wydać go w kwietniu, tuż przed Wielkanocą w okresie Wielkiego Tygodnia. Ostatecznie „La Biblia (Según Vox Dei)” (Biblia według Vox Dei) ukazał się dokładnie 15 marca 1971 roku. Do pierwszego wydania dołączono słowo wstępne napisane przez prałata, zaś promocyjny koncert w Teatrze Alvear finansowało Ministerstwo Kultury. Wspaniała zarówno pod względem muzyki, jak i tekstów „La Biblia” uważana jest za argentyńskie muzyczne arcydzieło, które rozwaliło Ameryką Łacińską! Ricardo Soulé wykonał świetną robotę, podsumowując w zaledwie kilku wersach najważniejsze historie z chrześcijańskiej Świętej Księgi: Genesis i Początek Wszystkiego, narodziny Mojżesza i jego cudowne ocalenie na wodach Nilu, Ostatnia Wieczerza, śmierć Jezusa, Apokalipsa wg. świętego Jana… Co ciekawe, te świetne piosenki usuwają ciężar religijny stawiając bardziej na literacką i duchową kwestię, bo tak naprawdę zespół nie miał nic wspólnego ani z religią, ani z gatunkiem zwanym „Christian rock”. Muzycznie ukierunkowali się na proto-progresywny styl zwracając się w stronę bluesa, hard rocka (być może był to w ogóle pierwszy hard rockowy zespół stamtąd) i psychodelię z przesterowanymi solówkami przeplatanymi akustycznymi fragmentami, z dzwoniącą 12-strunową gitarą, harmoniami wokalnymi przypominającymi The Moody Blues, oraz (przepraszam, że się powtarzam) poetyckimi tekstami inspirowanymi biblijnymi opowieściami śpiewanymi po hiszpańsku. Niech nikt się nie przejmuje jeśli nie zna tego języka. To album stworzony z pasji i ambicji, przy którym można po prostu usiąść i bezwiednie kiwać głową. Muzyka jest tak perfekcyjnie skonstruowana, że praktycznie sama z siebie opowiada o emocjonalnych stanach, których doświadcza każdy z nas i przy których bariery językowe nie istnieją. W oryginale każda strona tego podwójnego wydawnictwa zawiera po dwa nagrania. Płyta pierwsza zaczyna się od „Génesis”, gdzie od samego początku muzyka delikatnie wznosi się i nabrzmiewa, tworząc mglistą, enigmatyczną aurę wzmacnianą przez dźwięczny, duchowy wokal Ricardo Soulé. Ten piękny utwór posiada jedno z najbardziej niesamowitych zakończeń wpadając w miękkie harmonie do „Moises” (Mojżesz). Ładna melodia przypominająca kołysankę oparta jest na marzycielskich gitarach. Mniej więcej w połowie robi się nieco ostrzej, po czym piosenka zatacza koło wracając do początkowej melodii. Bardzo psychodeliczny klimat zbliżony jest do wczesnych prac Can, ale to tylko moja sugestia pozwalająca dać pewne wyobrażenie o tym nagraniu… Epicki „Las Guerass” (Wojownicy) skupia się głównie na instrumentacji i doskonałych rytmach. To najdłuższy (13 minut) i najcięższy utwór na tym albumie w konwencji blues rocka przekształcający się w progresywny jam. Tuż za nim nieco ospały „Profecías” (Profesje) rozwijający się w melodyjną balladę z orkiestrą w tle i naprawdę dobrą grą na gitarze… Jedną z najbardziej poruszających partii wokalnych Soulé’a odnajdziemy w „Libros Sapienciales” (Księgi Mądrości). To preludium do magnum opus zespołu, podzielone na dwie części poświęcone Jezusowi. Ilustracyjny „Cristo y Nacimiento” (Narodziny Chrystusa) z kojącym podkładem orkiestry symfonicznej brzmi jak ścieżka dźwiękowa do romantycznego filmu. Ale gdy muzyka nabiera rockowego tempa w wieloaspektowym i kulminacyjnym „Cristo – Muerte y Resurrección”(Chrystus – Śmierć i Zmartwychwstanie) z charakterystyczną długą partią gitary i pojawiającą się harfą wszystko wywraca się do góry nogami. W zakończeniu słychać eksplozję, po której następuje anielski śpiew… Finałowy utwór „Apocalipsis” to fuzja funku i ciężkiego rocka, który zbacza z kursu zbierając siły do improwizowanego jamowania. Szkoda, że utwór nie ma tekstu i gwałtownie cichnie, ale gdybym nawet nie znał powodu, dla którego to się stało i tak chylę przed nim czoło. Podróż przez emocje – taki powinien być pomysł na każdy album koncepcyjny. Ten zachował poczucie ponadczasowości i świeżości. Posłuchajcie go (nawet kilka razy), a potem mi podziękujcie. PS. Oprócz oryginału z 1971 roku istnieją także trzy odmienne wersje z różnymi okładkami: Ensamble Musical de Buenos Aires „La Biblia” (różni artyści, 1974); Vox Dei „La Biblia En Vivo” (wersja na żywo, 1987); Vox Dei „La Biblia 1997” (remake oryginału z dwoma dodatkowymi utworami i gościnnymi muzykami). Poza tym album był wielokrotnie wznawiany (także poza Argentyną) na winylu, CD i kasetach. Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. Génesis 6:30 2. Moisés 7:24 3. Las Guerras 13:00 4. Profecías 2:10 5. Libros Sapienciales 7:35 6. Cristo Y Nacimiento 2:13 7. Cristo - Muerte Y Resurrección 10:27 8. Apocalipsis 4:45 ..::OBSADA::.. Ricardo Soulé - Lead guitar, Harp, Violin, Piano and Vocals Willy Quiroga - Bass guitar and Vocals Juan Carlos 'Yody' Godoy - Rhythm guitar and Vocals Rubén Basoalto - Drums Guest: Roberto Lar - Orchestra director https://www.youtube.com/watch?v=2rrzy0rSPu4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-27 16:40:52
Rozmiar: 356.14 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Doskonały i niestety jedyny album włoskiej formacji przypominającej Premiata Forneria Marconi (P.F.M.) z okresu pierwszych dwóch LP, a także Biglietto Per L'Inferno - z dominującymi rozbudowanymi formalnie kompozycjami, z dużą ilością partii instrumentalnych (z dodatkiem klawiszowego tła) i utrzymana w nieco bajkowym (czy też barokowym) klimacie. Absolutna czołówka włoskiego, progresywnego rocka! 1970 roku paru młodych ludzi w Rzymie założyło sobie zespół. Rockowy. Jeden z setek, które w tym czasie zaczynało działalność. Bardziej dla zabawy niż dla poważnego grania. I tak bawili się przez dwa lata, a potem zdecydowali, że może jednak coś z tego będzie. Po niewielkich zmianach personalnych zabrali się poważniej do roboty, podpisali kontrakt z maleńką firmą Trident Records, poprosili znanego malarza (Gordon Foggetter) o zaprojektowanie okładki i zameldowali się w studiu, by zarejestrować swój debiutancki materiał. W międzyczasie wymyślili sobie nazwę - Semiramis (była to legendarna królowa Babilonu, na rozkaz której powstały równie legendarne wiszące ogrody, określane jako jeden z siedmiu cudów starożytności). Grupa spędziła w studiu około tygodnia, potem miks, produkcja i album ukazał się na rynku. Historia banalna jakich wiele, zwłaszcza w słonecznej Italii w tym okresie. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie prosty fakt - powstał album genialny, przez wielu uznawany wręcz za szczytowe dzieło włoskiego proga. Faktem jest również, że genialność tego wydawnictwa zaczyna się od okładki - w plebiscycie na najlepszą okładkę płyty z muzyką rockową we Włoszech w 1999 roku bezapelacyjnie zwycięża... nasz Semiramis! I tu muszę wszystkim polecić płytę w wersji japońskiej repliki winyla, bo jest rozkładana, a poza piękną okładką zewnętrzną zawiera wspaniały środek który przesądził o wyniku plebiscytu. A poza tym jest to doskonały remaster, miażdżący jakością oryginalne włoskie wydanie. A sama muzyka? To szaleństwo. Jest tu wszystko - od pięknego progresu ze sporymi wpływami klasyki, do niemal hard rockowych fragmentów z doskonałą gitarą. Są piękne fragmenty akustyczne, są piękne melotrony, organy kościelne, hammondy i... wibrafon. Mocna sekcja rytmiczna z bardzo sprawnym perkusistą. I wspaniałe kompozycje wykorzystujące na przemian mocne, rockowo-progresywne klimaty i delikatne, akustyczne wyciszenia - wszystko na zasadzie kontrastu. Całość jest koncept-albumem zagranym zgodnie z ówczesnym kanonem włoskiego rocka symfonicznego, który wyznaczyły takie gwiazdy jak PFM i Banco. Płytę trzeba przesłuchać kilkukrotnie, by w pełni ją docenić, bowiem ilość pomysłów muzycznych jest tak ogromna, że za pierwszym razem trudno wszystko uchwycić. Osobiście nie podzielam opinii, że jest to najwybitniejsze dzieło włoskiego symfonic-rocka, ale zdecydowanie jego pierwsza dziesiątka. Album niewątpliwie piękny i bardzo dojrzały, kochany przez fanów gatunku na całym świecie - w Japonii zdobył chyba wszystkie możliwe nagrody. Na koniec jeszcze dwie ciekawostki. Pierwsza - tytułowy FRAZZ to pierwsze litery członków grupy (Faenza, Reddovide, Artegiani, Zarrillo, Zarrillo), a druga to fakt, że muzycy w chwili nagrywania tej płyty mieli od 16 do 18 lat (!!!). Niesamowite... Polecam wszystkim, a dla wielbicieli włoskiego proga - jazda absolutnie obowiązkowa. Aleksander Król Another jewel from Italy's 70s prog rock. Intense and melodic, this album is at the same level of the monsters of the style. Very original, it's a hard job can find influences or similarities with another bands. "Frazz" is the highlight. SEMIRAMIS album is a forgotten winner, plenty of emotive intensity. Highly recommended. Marcelo Here is yet another major classic Italian prog rock album sure to please all fans of the 70's Prog genre. SEMIRAMIS blend lots of guitars (Classical and electric) with lots of excellent keyboard work. This album does get a bit heavy (which I like!) at times but always returns to the gorgeous settings promised. Considering the age of this recording , this album offers great stereo seperation and sounds even better with a good set of headphones on......Highly recommended !!! loserboy I’m still not 100% sure what drove me to dive so deeply into RPI, aka Rock Progressivo Italiano, but its claws are buried in my flesh and there’s little hope of extraction.I know I love the analog, larger than life music out that came out of the adventure that was the 70s, and Italian prog is just out there enough to give me surprises with each band I discover. Case in point: Semiramis, who up until this year earned their wings on the heights of a single album, 1973’s Dedicato a Frazz. I got tired of waiting for a decently priced vinyl, so grabbed an import CD and I couldn’t be happier. No surprise the keyboard work is exquisite, but overall the songs are really well composed; there’s a lot of rock and grit in the guitars, and it’s one of those releases that as a prog fan is essential. Let’s dive in. Listening to opening track “La Bottega Del Rigattiere” it’s incredible to think the band, founded by keyboardist Maurizio Zarrillo and his cousins, were only teenagers at the time of recording this. Joined by 16-year old brother Michele Zarrillo who took over guitar and vocals, every track captures the thrill of young kids transmogrifying the music of their heroes into something fresh and thrilling. There are hints of Zappa, of King Crimson, but also of what their (slightly) older peers at home were expressing, like Banco del Mutuo Soccorso with the heavy keyboard component. Getting back to the opening track, it’s slightly fractured, a series of ideas that don’t quite congeal, like putting a shattered mirror back together but some of the pieces don’t quite line up. But oh, what pieces. Panned extreme left and right, the Zarillo brothers work their instruments like inspired demons, the solos that end “La Bottega Del Rigattiere” blast right into the heavy dual-lined riffing of “Luna Park.” Drummer Paolo Faenza, who would go on to be the sole member taking part in follow-up album La fine non esiste – a sophomore record that took 51 years to arrive – has a great feel, alternating between almost Bonham-esque power and more elegant, jazz-bordering-on-classical fills and flourishes. There’s a sense of that classical element at large on “Uno Zoo Di Vetro” and later on “Frazz” which has moments that feel like chamber music, albeit chamber music made baby a bunch of teenagers who can’t wait to speed back up again. I think that’s the real reason I enjoy Dedicato A Frazz so much. That sense of sprawling, fragmented arrangements that don’t cohere as tightly as the giants of the scene is a feature, not a bug when you contextualize it as the youthful exuberance: who didn’t want to be their heroes the first time they picked up an instrument? Who knows what a second album with the same members would have sounded like. I did listen to the new album (you can listen and grab a copy here thanks to Bandcamp) and it’s fine. Not only fine, but pretty damn good. But it sounds like a bunch of really seasoned players playing some really nice progressive rock. It doesn’t have that bite, that sense of going off the rails and not caring because it’s so fun. Everything is balanced and expertly produced, but give me that grunge and dirt bite of something like the rock and roll chaos that sprouts a minute into the closing track “Clown” and you’ll hear that thing that made this, the truly sole album by Semiramis, such a hit. Chris ..::TRACK-LIST::.. 1. La Bottega Del Rigattiere 6:01 2. Luna Park 4:29 3. Uno Zoo Di Vetro 5:57 4. Per Una Strada Affollata 5:01 5. Dietro Una Porta Di Carta 5:42 6. Frazz 5:09 7. Clown 4:34 ..::OBSADA::.. Organ [Eminent], Piano [Piano A Coda], Electric Piano, Harpsichord, Percussion [Sistro], Synthesizer - Maurizio Zarrillo Drums, Percussion, Vibraphone, Effects [Effetti Speciali] - Paolo Faenza Bass, Bells, Effects [Effetti Speciali] - Marcello Reddavide Classical Guitar [Classica Di Giorgio], Twelve-String Guitar [12 Corde Ovation], Synthesizer - Giampiero Artegiani Acoustic Guitar, Electric Guitar, Vocals - Michele Zarrillo https://www.youtube.com/watch?v=9DsYfbKdSPI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-25 16:47:01
Rozmiar: 85.87 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Doskonały i niestety jedyny album włoskiej formacji przypominającej Premiata Forneria Marconi (P.F.M.) z okresu pierwszych dwóch LP, a także Biglietto Per L'Inferno - z dominującymi rozbudowanymi formalnie kompozycjami, z dużą ilością partii instrumentalnych (z dodatkiem klawiszowego tła) i utrzymana w nieco bajkowym (czy też barokowym) klimacie. Absolutna czołówka włoskiego, progresywnego rocka! 1970 roku paru młodych ludzi w Rzymie założyło sobie zespół. Rockowy. Jeden z setek, które w tym czasie zaczynało działalność. Bardziej dla zabawy niż dla poważnego grania. I tak bawili się przez dwa lata, a potem zdecydowali, że może jednak coś z tego będzie. Po niewielkich zmianach personalnych zabrali się poważniej do roboty, podpisali kontrakt z maleńką firmą Trident Records, poprosili znanego malarza (Gordon Foggetter) o zaprojektowanie okładki i zameldowali się w studiu, by zarejestrować swój debiutancki materiał. W międzyczasie wymyślili sobie nazwę - Semiramis (była to legendarna królowa Babilonu, na rozkaz której powstały równie legendarne wiszące ogrody, określane jako jeden z siedmiu cudów starożytności). Grupa spędziła w studiu około tygodnia, potem miks, produkcja i album ukazał się na rynku. Historia banalna jakich wiele, zwłaszcza w słonecznej Italii w tym okresie. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie prosty fakt - powstał album genialny, przez wielu uznawany wręcz za szczytowe dzieło włoskiego proga. Faktem jest również, że genialność tego wydawnictwa zaczyna się od okładki - w plebiscycie na najlepszą okładkę płyty z muzyką rockową we Włoszech w 1999 roku bezapelacyjnie zwycięża... nasz Semiramis! I tu muszę wszystkim polecić płytę w wersji japońskiej repliki winyla, bo jest rozkładana, a poza piękną okładką zewnętrzną zawiera wspaniały środek który przesądził o wyniku plebiscytu. A poza tym jest to doskonały remaster, miażdżący jakością oryginalne włoskie wydanie. A sama muzyka? To szaleństwo. Jest tu wszystko - od pięknego progresu ze sporymi wpływami klasyki, do niemal hard rockowych fragmentów z doskonałą gitarą. Są piękne fragmenty akustyczne, są piękne melotrony, organy kościelne, hammondy i... wibrafon. Mocna sekcja rytmiczna z bardzo sprawnym perkusistą. I wspaniałe kompozycje wykorzystujące na przemian mocne, rockowo-progresywne klimaty i delikatne, akustyczne wyciszenia - wszystko na zasadzie kontrastu. Całość jest koncept-albumem zagranym zgodnie z ówczesnym kanonem włoskiego rocka symfonicznego, który wyznaczyły takie gwiazdy jak PFM i Banco. Płytę trzeba przesłuchać kilkukrotnie, by w pełni ją docenić, bowiem ilość pomysłów muzycznych jest tak ogromna, że za pierwszym razem trudno wszystko uchwycić. Osobiście nie podzielam opinii, że jest to najwybitniejsze dzieło włoskiego symfonic-rocka, ale zdecydowanie jego pierwsza dziesiątka. Album niewątpliwie piękny i bardzo dojrzały, kochany przez fanów gatunku na całym świecie - w Japonii zdobył chyba wszystkie możliwe nagrody. Na koniec jeszcze dwie ciekawostki. Pierwsza - tytułowy FRAZZ to pierwsze litery członków grupy (Faenza, Reddovide, Artegiani, Zarrillo, Zarrillo), a druga to fakt, że muzycy w chwili nagrywania tej płyty mieli od 16 do 18 lat (!!!). Niesamowite... Polecam wszystkim, a dla wielbicieli włoskiego proga - jazda absolutnie obowiązkowa. Aleksander Król Another jewel from Italy's 70s prog rock. Intense and melodic, this album is at the same level of the monsters of the style. Very original, it's a hard job can find influences or similarities with another bands. "Frazz" is the highlight. SEMIRAMIS album is a forgotten winner, plenty of emotive intensity. Highly recommended. Marcelo Here is yet another major classic Italian prog rock album sure to please all fans of the 70's Prog genre. SEMIRAMIS blend lots of guitars (Classical and electric) with lots of excellent keyboard work. This album does get a bit heavy (which I like!) at times but always returns to the gorgeous settings promised. Considering the age of this recording , this album offers great stereo seperation and sounds even better with a good set of headphones on......Highly recommended !!! loserboy I’m still not 100% sure what drove me to dive so deeply into RPI, aka Rock Progressivo Italiano, but its claws are buried in my flesh and there’s little hope of extraction.I know I love the analog, larger than life music out that came out of the adventure that was the 70s, and Italian prog is just out there enough to give me surprises with each band I discover. Case in point: Semiramis, who up until this year earned their wings on the heights of a single album, 1973’s Dedicato a Frazz. I got tired of waiting for a decently priced vinyl, so grabbed an import CD and I couldn’t be happier. No surprise the keyboard work is exquisite, but overall the songs are really well composed; there’s a lot of rock and grit in the guitars, and it’s one of those releases that as a prog fan is essential. Let’s dive in. Listening to opening track “La Bottega Del Rigattiere” it’s incredible to think the band, founded by keyboardist Maurizio Zarrillo and his cousins, were only teenagers at the time of recording this. Joined by 16-year old brother Michele Zarrillo who took over guitar and vocals, every track captures the thrill of young kids transmogrifying the music of their heroes into something fresh and thrilling. There are hints of Zappa, of King Crimson, but also of what their (slightly) older peers at home were expressing, like Banco del Mutuo Soccorso with the heavy keyboard component. Getting back to the opening track, it’s slightly fractured, a series of ideas that don’t quite congeal, like putting a shattered mirror back together but some of the pieces don’t quite line up. But oh, what pieces. Panned extreme left and right, the Zarillo brothers work their instruments like inspired demons, the solos that end “La Bottega Del Rigattiere” blast right into the heavy dual-lined riffing of “Luna Park.” Drummer Paolo Faenza, who would go on to be the sole member taking part in follow-up album La fine non esiste – a sophomore record that took 51 years to arrive – has a great feel, alternating between almost Bonham-esque power and more elegant, jazz-bordering-on-classical fills and flourishes. There’s a sense of that classical element at large on “Uno Zoo Di Vetro” and later on “Frazz” which has moments that feel like chamber music, albeit chamber music made baby a bunch of teenagers who can’t wait to speed back up again. I think that’s the real reason I enjoy Dedicato A Frazz so much. That sense of sprawling, fragmented arrangements that don’t cohere as tightly as the giants of the scene is a feature, not a bug when you contextualize it as the youthful exuberance: who didn’t want to be their heroes the first time they picked up an instrument? Who knows what a second album with the same members would have sounded like. I did listen to the new album (you can listen and grab a copy here thanks to Bandcamp) and it’s fine. Not only fine, but pretty damn good. But it sounds like a bunch of really seasoned players playing some really nice progressive rock. It doesn’t have that bite, that sense of going off the rails and not caring because it’s so fun. Everything is balanced and expertly produced, but give me that grunge and dirt bite of something like the rock and roll chaos that sprouts a minute into the closing track “Clown” and you’ll hear that thing that made this, the truly sole album by Semiramis, such a hit. Chris ..::TRACK-LIST::.. 1. La Bottega Del Rigattiere 6:01 2. Luna Park 4:29 3. Uno Zoo Di Vetro 5:57 4. Per Una Strada Affollata 5:01 5. Dietro Una Porta Di Carta 5:42 6. Frazz 5:09 7. Clown 4:34 ..::OBSADA::.. Organ [Eminent], Piano [Piano A Coda], Electric Piano, Harpsichord, Percussion [Sistro], Synthesizer - Maurizio Zarrillo Drums, Percussion, Vibraphone, Effects [Effetti Speciali] - Paolo Faenza Bass, Bells, Effects [Effetti Speciali] - Marcello Reddavide Classical Guitar [Classica Di Giorgio], Twelve-String Guitar [12 Corde Ovation], Synthesizer - Giampiero Artegiani Acoustic Guitar, Electric Guitar, Vocals - Michele Zarrillo https://www.youtube.com/watch?v=9DsYfbKdSPI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-25 16:42:50
Rozmiar: 228.23 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Genesis - R-Kive - (3 CD) --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Genesis Album................: R-Kive Genre................: Progressive Rock Source...............: CD Year.................: 2014 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 65-66 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Virgin – RKIVE 1 Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 1 --------------------------------------------------------------------- 1. Genesis - The Knife [08:54] 2. Genesis - The Musical Box [10:25] 3. Genesis - Supper's Ready [23:04] 4. Genesis - The Cinema Show [10:50] 5. Genesis - I Know What I Like (In Your Wardrobe) [04:09] 6. Genesis - The Lamb Lies Down On Broadway [04:54] 7. Genesis - Back In N.Y.C [05:39] 8. Genesis - Carpet Crawlers [05:15] 9. Genesis - Ace Of Wands (Steve Hackett) [05:24] Playing Time.........: 01:18:36 Total Size...........: 511,30 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 2 --------------------------------------------------------------------- 1. Genesis - Ripples [08:04] 2. Genesis - Afterglow [04:11] 3. Genesis - Solsbury Hill (Peter Gabriel) [04:23] 4. Genesis - Follow You Follow Me [04:00] 5. Genesis - For A While (Tony Banks) [03:39] 6. Genesis - Every Day (Steve Hackett) [06:11] 7. Genesis - Biko (Peter Gabriel) [07:28] 8. Genesis - Turn It On Again [03:51] 9. Genesis - In The Air Tonight (Phil Collins) [05:30] 10. Genesis - Abacab [07:01] 11. Genesis - Mama [06:48] 12. Genesis - That's All [04:25] 13. Genesis - Easy Lover (Phil Collins) [05:02] 14. Genesis - Silent Running (On Dangerous Ground) [Mike + The Mechanics][05:47] Playing Time.........: 01:16:26 Total Size...........: 502,27 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 3 --------------------------------------------------------------------- 1. Genesis - Invisible Touch [03:29] 2. Genesis - Land Of Confusion [04:46] 3. Genesis - Tonight Tonight Tonight [08:52] 4. Genesis - The Living Years (Mike + The Mechanics) [05:24] 5. Genesis - Red Day On Blue Street (Tony Banks) [05:49] 6. Genesis - I Can't Dance [04:01] 7. Genesis - No Son Of Mine [06:39] 8. Genesis - Hold On My Heart [04:36] 9. Genesis - Over My Shoulder (Mike + The Mechanics) [03:35] 10. Genesis - Calling All Stations [05:46] 11. Genesis - Signal To Noise (Peter Gabriel) [07:32] 12. Genesis - Wake Up Call (Phil Collins) [05:14] 13. Genesis - Nomads (Steve Hackett) [04:39] 14. Genesis - Siren (Tony Banks) [08:49] Playing Time.........: 01:19:17 Total Size...........: 515,02 MB ![]()
Seedów: 421
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-25 11:27:42
Rozmiar: 1.49 GB
Peerów: 104
Dodał: rajkad
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. To wspaniałe wydawnictwo przygotowano dla uczczenia 40. rocznicy powstania zespołu. Pięknie wydany zestaw zawiera 21 CD (zremasterowanych i opakowanych jak LP), 36-stronicową książeczkę z historią zespołu i szczegółowymi opisami każdego albumu oraz 32-stronicową książkę ze wspomnieniami Manfreda, anegdotami i plakatem przedstawiającym aktualny skład zespołu. Atrakcją jest bez wątpienia album 'Live In Ersingen' zarejestrowany 22 lipca 2011r. z nowym wokalistą Robertem Hartem oraz kompilacja 'Leftovers' zawierająca przebojowe single, nie publikowane wcześniej nagrania oraz rarytasy. Nakład zestawu jest limitowany! 1976 i 1977 rok to dwa bardzo przełomowe lata w historii Manfred Mann's Earth Band. Zespół zmienił kilku członków w połowie udanej serii pięciu albumów, jednocześnie budując niesamowitą popularność na całym świecie dzięki swojej unikalnej mieszance rocka progresywnego, jazzu i bluesa. Chociaż sam Manfred miał już za sobą sukcesy na listach przebojów, The Roaring Silence zapewnił Manfred Mann's Earth Band zupełnie nowy poziom sławy, gdyż album ten wspiął się na szczyty list przebojów w 1977 roku. Oczywiście Blinded By The Light Bruce'a Springsteena miało wszelkie zadatki na przebój, ale musiało zaskoczyć zarówno zespół, jak i Springsteena, gdyż była to pierwsza płyta numer jeden dla obu. Utwór ten został przyjęty z aplauzem przez cały nowy legion fanatyków Manna, ponieważ odświeżające połączenie głównego wokalu nowo dodanego Chrisa Thompsona i znajomej frazy Manna na klawiszach uczyniło ten utwór nowoczesnym standardem klasycznego rocka. ..::TRACK-LIST::.. CD 7 - The Roaring Silence (1976): 1. Blinded By The Light (Bruce Springsteen cover) 7:07 2. Singing The Dolphin Through 8:20 3. Waiter, There's A Yawn In My Ear 5:39 4. The Road To Babylon 6:52 5. This Side Of Paradise 4:47 6. Starbird 3:11 7. Questions 3:56 ..::OBSADA::.. Chris Hamlet Thompson - lead vocals, rhythm guitar Manfred Mann - keyboards, backing vocals, lead vocals on the final verse of 'Blinded By The Light' Dave Flett - lead guitar Colin Pattenden - bass Chris Slade - drums, backing vocals, percussion Additional musicians: Doreen Chanter - backing vocals Irene Chanter - backing vocals Susanne Lynch - backing vocals Mick Rogers - backing vocals Barbara Thompson - saxophone David Millman - string arrangements https://www.youtube.com/watch?v=dY7yDRU4xd4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-23 17:26:16
Rozmiar: 92.70 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. To wspaniałe wydawnictwo przygotowano dla uczczenia 40. rocznicy powstania zespołu. Pięknie wydany zestaw zawiera 21 CD (zremasterowanych i opakowanych jak LP), 36-stronicową książeczkę z historią zespołu i szczegółowymi opisami każdego albumu oraz 32-stronicową książkę ze wspomnieniami Manfreda, anegdotami i plakatem przedstawiającym aktualny skład zespołu. Atrakcją jest bez wątpienia album 'Live In Ersingen' zarejestrowany 22 lipca 2011r. z nowym wokalistą Robertem Hartem oraz kompilacja 'Leftovers' zawierająca przebojowe single, nie publikowane wcześniej nagrania oraz rarytasy. Nakład zestawu jest limitowany! 1976 i 1977 rok to dwa bardzo przełomowe lata w historii Manfred Mann's Earth Band. Zespół zmienił kilku członków w połowie udanej serii pięciu albumów, jednocześnie budując niesamowitą popularność na całym świecie dzięki swojej unikalnej mieszance rocka progresywnego, jazzu i bluesa. Chociaż sam Manfred miał już za sobą sukcesy na listach przebojów, The Roaring Silence zapewnił Manfred Mann's Earth Band zupełnie nowy poziom sławy, gdyż album ten wspiął się na szczyty list przebojów w 1977 roku. Oczywiście Blinded By The Light Bruce'a Springsteena miało wszelkie zadatki na przebój, ale musiało zaskoczyć zarówno zespół, jak i Springsteena, gdyż była to pierwsza płyta numer jeden dla obu. Utwór ten został przyjęty z aplauzem przez cały nowy legion fanatyków Manna, ponieważ odświeżające połączenie głównego wokalu nowo dodanego Chrisa Thompsona i znajomej frazy Manna na klawiszach uczyniło ten utwór nowoczesnym standardem klasycznego rocka. ..::TRACK-LIST::.. CD 7 - The Roaring Silence (1976): 1. Blinded By The Light (Bruce Springsteen cover) 7:07 2. Singing The Dolphin Through 8:20 3. Waiter, There's A Yawn In My Ear 5:39 4. The Road To Babylon 6:52 5. This Side Of Paradise 4:47 6. Starbird 3:11 7. Questions 3:56 ..::OBSADA::.. Chris Hamlet Thompson - lead vocals, rhythm guitar Manfred Mann - keyboards, backing vocals, lead vocals on the final verse of 'Blinded By The Light' Dave Flett - lead guitar Colin Pattenden - bass Chris Slade - drums, backing vocals, percussion Additional musicians: Doreen Chanter - backing vocals Irene Chanter - backing vocals Susanne Lynch - backing vocals Mick Rogers - backing vocals Barbara Thompson - saxophone David Millman - string arrangements https://www.youtube.com/watch?v=dY7yDRU4xd4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-23 17:22:27
Rozmiar: 261.32 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. To wspaniałe wydawnictwo przygotowano dla uczczenia 40. rocznicy powstania zespołu. Pięknie wydany zestaw zawiera 21 CD (zremasterowanych i opakowanych jak LP), 36-stronicową książeczkę z historią zespołu i szczegółowymi opisami każdego albumu oraz 32-stronicową książkę ze wspomnieniami Manfreda, anegdotami i plakatem przedstawiającym aktualny skład zespołu. Atrakcją jest bez wątpienia album 'Live In Ersingen' zarejestrowany 22 lipca 2011r. z nowym wokalistą Robertem Hartem oraz kompilacja 'Leftovers' zawierająca przebojowe single, nie publikowane wcześniej nagrania oraz rarytasy. Nakład zestawu jest limitowany! 'Nightingales and Bombers' był doskonałym krokiem w stronę krążka, który wielu uważa za najlepszy album zespołu, 'The roaring silence'. Pokazuje, jak Mann stawał się coraz bardziej skłonny do eksperymentowania z różnymi dźwiękami i strukturami, jednocześnie 'badając' kompozycje innych i przekształcając je w klasyki MMEB. FA ..::TRACK-LIST::.. CD 6 - Nightingales & Bombers (1975): 1. Spirits In The Night 6:28 2. Countdown 3:07 3. Time Is Right 6:35 4. Crossfade 3:41 5. Visionary Mountains 5:43 6. Nightingales And Bombers 4:56 7. Fat Nelly 3:22 8. As Above So Below 4:13 ..::OBSADA::.. Mick Rogers - guitar, vocals Manfred Mann - organ, synth, co-producer Colin Pattenden - bass Chris Slade - drums, percussion With: Martha Smith - backing vocals Doreen Chanter - backing vocals Ruby James - backing vocals Chris Warren-Green - violin David Millman - viola Graham Elliott - cello David Boswell-Brown - cello Nigel Warren-Green - cello https://www.youtube.com/watch?v=Nxqdq9Ag8Mc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-23 16:53:15
Rozmiar: 88.35 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. To wspaniałe wydawnictwo przygotowano dla uczczenia 40. rocznicy powstania zespołu. Pięknie wydany zestaw zawiera 21 CD (zremasterowanych i opakowanych jak LP), 36-stronicową książeczkę z historią zespołu i szczegółowymi opisami każdego albumu oraz 32-stronicową książkę ze wspomnieniami Manfreda, anegdotami i plakatem przedstawiającym aktualny skład zespołu. Atrakcją jest bez wątpienia album 'Live In Ersingen' zarejestrowany 22 lipca 2011r. z nowym wokalistą Robertem Hartem oraz kompilacja 'Leftovers' zawierająca przebojowe single, nie publikowane wcześniej nagrania oraz rarytasy. Nakład zestawu jest limitowany! 'Nightingales and Bombers' był doskonałym krokiem w stronę krążka, który wielu uważa za najlepszy album zespołu, 'The roaring silence'. Pokazuje, jak Mann stawał się coraz bardziej skłonny do eksperymentowania z różnymi dźwiękami i strukturami, jednocześnie 'badając' kompozycje innych i przekształcając je w klasyki MMEB. FA ..::TRACK-LIST::.. CD 6 - Nightingales & Bombers (1975): 1. Spirits In The Night 6:28 2. Countdown 3:07 3. Time Is Right 6:35 4. Crossfade 3:41 5. Visionary Mountains 5:43 6. Nightingales And Bombers 4:56 7. Fat Nelly 3:22 8. As Above So Below 4:13 ..::OBSADA::.. Mick Rogers - guitar, vocals Manfred Mann - organ, synth, co-producer Colin Pattenden - bass Chris Slade - drums, percussion With: Martha Smith - backing vocals Doreen Chanter - backing vocals Ruby James - backing vocals Chris Warren-Green - violin David Millman - viola Graham Elliott - cello David Boswell-Brown - cello Nigel Warren-Green - cello https://www.youtube.com/watch?v=Nxqdq9Ag8Mc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-23 16:48:18
Rozmiar: 232.22 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Emerson, Lake & Palmer - Emerson, Lake & Palmer Remastered 2008 SHM-CD --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Emerson, Lake & Palmer Album................: Emerson, Lake & Palmer Genre................: Progressive Rock Source...............: CD Year.................: 1970 - 2008 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 69 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Victor Japan Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting --------------------------------------------------------------------- 1. Emerson, Lake & Palmer - The Barbarian [04:34] 2. Emerson, Lake & Palmer - Take A Pebble [12:38] 3. Emerson, Lake & Palmer - Knife Edge [05:10] 4. Emerson, Lake & Palmer - The Three Fates [07:47] 5. Emerson, Lake & Palmer - Tank [06:53] 6. Emerson, Lake & Palmer - Lucky Man [04:40] Playing Time.........: 41:45 Total Size...........: 287,16 MB ![]()
Seedów: 64
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-23 15:11:52
Rozmiar: 295.62 MB
Peerów: 29
Dodał: rajkad
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Oczekiwana na CD od ponad 20 lat, limitowana, europejska reedycja jedynego, pochodzącego z 1976 roku albumu włoskiej hard-progresywnej formacji, grającej w stylistyce klasycznych Deep Purple, debiutu Jane i Satin Whale oraz wczesnej Beggars Opery. Płyta zawiera siedem nagrań zaśpiewanych po włosku (choć wokali jest niewiele), trwających od 5 do 11 minut i opartych na współbrzmieniu organów i sympatycznie przesterowanej gitary. Całość brzmi zdecydowanie bardziej jak rok 1974 niż 1976. Ten kompetentnie zaaranżowany i pełen chwytliwych kompozycji album zachwyci wszystkich fanów gatunku! Zespół tworzyło... czterech braci, zaś całość powstała w Niemczech, gdzie rodzina Sanseverino rezydowała. Ten pełen mocy album ukazał się jako prywatne tłoczenie w nakładzie 500 egzemplarzy i dzisiaj wart jest około 500 euro! JL ..::TRACK-LIST::.. 1. L'Uomo Ed Il Cane 5:02 2. Sporcandosi Di Sangue 4:59 3. Quando La Luna 10:59 4. Se Perdessi La Vita Cosi 5:34 5. Il Pagliaccio 6:46 6. Francesco Ti Ricordi 7:06 ..::OBSADA::.. Organ, Synthesizer - Sanseverino Leonardo Bass - Sanseverino Mario Drums - Sanseverino Matteo Guitar, Vocals - Sanseverino Mimmo https://www.youtube.com/watch?v=GLnxL91oz5Y SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-22 11:07:59
Rozmiar: 94.64 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Oczekiwana na CD od ponad 20 lat, limitowana, europejska reedycja jedynego, pochodzącego z 1976 roku albumu włoskiej hard-progresywnej formacji, grającej w stylistyce klasycznych Deep Purple, debiutu Jane i Satin Whale oraz wczesnej Beggars Opery. Płyta zawiera siedem nagrań zaśpiewanych po włosku (choć wokali jest niewiele), trwających od 5 do 11 minut i opartych na współbrzmieniu organów i sympatycznie przesterowanej gitary. Całość brzmi zdecydowanie bardziej jak rok 1974 niż 1976. Ten kompetentnie zaaranżowany i pełen chwytliwych kompozycji album zachwyci wszystkich fanów gatunku! Zespół tworzyło... czterech braci, zaś całość powstała w Niemczech, gdzie rodzina Sanseverino rezydowała. Ten pełen mocy album ukazał się jako prywatne tłoczenie w nakładzie 500 egzemplarzy i dzisiaj wart jest około 500 euro! JL ..::TRACK-LIST::.. 1. L'Uomo Ed Il Cane 5:02 2. Sporcandosi Di Sangue 4:59 3. Quando La Luna 10:59 4. Se Perdessi La Vita Cosi 5:34 5. Il Pagliaccio 6:46 6. Francesco Ti Ricordi 7:06 ..::OBSADA::.. Organ, Synthesizer - Sanseverino Leonardo Bass - Sanseverino Mario Drums - Sanseverino Matteo Guitar, Vocals - Sanseverino Mimmo https://www.youtube.com/watch?v=GLnxL91oz5Y SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-22 11:03:28
Rozmiar: 307.01 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Przez lata pracowali ze sobą w zgodzie i harmonii. Teraz nie są w stanie nawet ustalić, kto właściwie kogo był rzucił (skąd ja to znam…). Spółka kompozytorsko-tekściarska Robert Fripp – Peter Sinfield przetrwała rozsypanie się pierwszego składu King Crimson i w ciągu paru lat dostarczyła tak udane płyty, jak „Lizard” i „Islands” – po czym, panowie sobie podziękowali. Fripp zreorganizował King Crimson na nowo, przy współudziale m.in. Billa Bruforda, zaś Sinfield zebrał kilkunastu muzyków, w tym wielu znanych właśnie z karmazynowych płyt, i nagrał zestaw własnych kompozycji. Album „Still” ukazał się w roku 1973. Sinfield planował nadal pracować na własny rachunek, ale w międzyczasie zwerbowali go Emerson Lake & Palmer… Skończyło się na dwóch utworach. Całość dorobku Petera Sinfielda przypomniano na kompakcie „Stillusion”: repertuar „Still” (z pozmienianą kolejnością utworów) plus dwa późniejsze utwory („Can You Forgive A Fool” i „Hanging Fire”) pomieszane z pozostałymi nagraniami. Co zresztą nie jest taką złą decyzją, bo w oryginalnej traciliście najgorszy utwór na płycie następował zaraz po najlepszym. Z tą płytą są dwa problemy. Pierwszy jest taki, że Peter, oprócz grania na gitarze, tworzenia tekstów i współkomponowania, uparł się też stanąć za mikrofonem – a wokalista z niego, delikatnie mówiąc, średni. Co przy niektórych kompozycjach razi. Drugi problem to bardzo duży eklektyzm albumu: niektóre kompozycje mogą naprawdę zaszokować fanów King Crimson, do tego rozrzut jakościowy jest bardzo duży. „Will It Be You” to, na ten przykład, …country. I to w mocno pośrednim wydaniu. „Wholefood Boogie” to z kolei próbka zwykłego rockowego grania, wzbogaconego (trochę bez sensu) saksofonowymi popisami. Mówiąc wprost – słaba. Z drugiej strony, niektóre kompozycje naprawdę się Peterowi udały. Delikatna pieśń „Can You Forgive A Fool”, kunsztownie zinstrumentowana, choć w warstwie tekstowej o dziwo dość banalna. Mroczne, nastrojowe, jazzujące „The Night People” – z dużym udziałem instrumentów dętych, zdecydowanie kingcrimsonowe w nastroju. Ballady – „Hanging Fire” i „The Piper”, obie na gitarę i głos, w tej drugiej dodatkowo pojawia się również karmazynowo zabarwiony flet, „House Of Hopes And Dreams” (ładny fortepian, do tego w finale instrumenty dęte). Dość typowo rockowa „Envelopes Of Yesterday”, przez większość czasu spokojnie krocząca, w finale nabierająca mocy za sprawą gitar i dęciaków. Natchniona, podniosła pieśń, oparta na motywie z Vivaldiego – „The Song Of The Sea Goat”. Z tym bajkowym, ciepłym fletem i fortepianem. I wieńczący całość podniosły rockowy marsz – „Still”, w którym obok Sinfielda przy mikrofonie staje sam Greg Lake. Bardzo ładny, choć jakby zakończony trochę za wcześnie, nie rozwinięty do końca. Gwoździem płyty jest niewątpliwie „Under The Sky” – kompozycja pamiętająca jeszcze czasy zespołu Giles Giles And Fripp (z późnego okresu działalności, już z McDonaldem w składzie). Tutaj wykonano ją w uroczo psychodeliczny, natchniony sposób, bardzo przypominający kunsztowną „Formentera Lady”: charakterystyczny nastrój, flet, kontrabas, rożek angielski, rozmarzony śpiew… Co ciekawe, na CD „The Cheerful Insanity Of Giles Giles And Fripp” opisano ją jako kompozycję autorstwa Roberta Frippa. Fani King Crimson po tą płytę sięgną na pewno. A co do pozostałych – jak najbardziej można spróbować, choć eklektyzm tego albumu może być dość męczący. Piotr 'Strzyż' Strzyżowski Pete Sinfield is best known for his contribution as lyricist for KING CRIMSON and EMERSON, LAKE & PALMER. His solo album from 1973 was one of the earliest releases on ELP’s MANTICORE label and features contributions from GREG LAKE, IAN WALLACE, MEL COLLINS, JOHN WETTON, KEITH TIPPET and many more luminaries. ..::TRACK-LIST::.. CD 1 - The Album Mix [Remastered From The Original Analogue Master Tapes]: 1. The Song Of The Sea Goat 6:06 Bass Guitar - John Wetton Music By - Vivaldi, Sinfield, Jump Piano - Keith Tippet Snare - Ian Wallace 2. Under The Sky 4:19 Music By - McDonald 3. Will It Be You 2:42 Music By - Mennie, Sinfield, Jump, Brunton, Dolan 4. Wholefood Boogie 3:40 Backing Vocals - Greg Lake Music By - Mennie, Sinfield, Jump, Brunton, Dolan 5. Still 4:46 Lead Vocals [Joint] - Greg Lake Music By - Mennie, Sinfield, Jump, Brunton, Dolan 6. Envelopes Of Yesterday 6:19 Bass [Fuzz] - John Wetton Music By - Sinfield 7. The Piper 2:51 Music By - Sinfield 8. A House Of Hopes And Dreams 4:07 Electric Guitar - Greg Lake Music By - Sinfield 9. The Night People 7:55 Baritone Saxophone - Don Honeywill Bass Guitar - Boz Drums - Ian Wallace Electric Piano - Tim Hinkley Music By - Collins, Sinfield, Jump, Brunton CD 2 - Bonus Tracks: Recorded At Command Studios, London In January 1973 1. Hanging Fire 3:04 Early Mixes At Command Studios, London In January And February 1973 2. Still (First Mix) 4:47 3. The Song Of The Sea Goat 6:06 4. Under The Sky 4:26 5. Wholefood Boogie 3:37 6. Envelopes Of Yesterday 6:21 7. The Piper 2:52 8. A House Of Hopes And Dreams 3:57 9. The Night People 7:53 10. Still (Second Mix) 4:52 Recorded At Advision Studios, London In April 1975 11. Can You Forgive A Fool 4:20 ..::OBSADA::.. Peter Sinfield - vocals, twelve-string guitar, synthesizer, production, cover design Greg Lake - backing vocals (4), lead vocals (5), electric guitar (8), associate producer, mixing W.G. Snuffy Walden - electric guitar Keith Christmas - guitar Richard Brunton - guitar B.J. Cole - steel guitar Boz Burrell - bass guitar (9) John Wetton - bass guitar (1), fuzz bass (6) Steve Dolan - bass guitar Keith Tippett - piano on "The Song of the Sea Goat" Tim Hinkley - electric piano (9) Brian Flowers - synthesizer Phil Jump - glockenspiel, keyboards, Hammond organ, electric piano, piano, Woolworth's organ (2), freeman symhoniser Mel Collins - alto flute, bass flute (1), alto saxophone, tenor saxophone, baritone saxophone, celeste, arranger, associate producer, mixing Don Honeywell - baritone saxophone on "The Night People" Robin Miller - English horn Greg Bowen - trumpet Stan Roderick - trumpet Chris Pyne - trombone Ian Wallace - drums (9), snare drum (1) Alan "Min" Mennie - drums, percussion https://www.youtube.com/watch?v=X9EC51RwMf4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-15 17:26:01
Rozmiar: 222.31 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Przez lata pracowali ze sobą w zgodzie i harmonii. Teraz nie są w stanie nawet ustalić, kto właściwie kogo był rzucił (skąd ja to znam…). Spółka kompozytorsko-tekściarska Robert Fripp – Peter Sinfield przetrwała rozsypanie się pierwszego składu King Crimson i w ciągu paru lat dostarczyła tak udane płyty, jak „Lizard” i „Islands” – po czym, panowie sobie podziękowali. Fripp zreorganizował King Crimson na nowo, przy współudziale m.in. Billa Bruforda, zaś Sinfield zebrał kilkunastu muzyków, w tym wielu znanych właśnie z karmazynowych płyt, i nagrał zestaw własnych kompozycji. Album „Still” ukazał się w roku 1973. Sinfield planował nadal pracować na własny rachunek, ale w międzyczasie zwerbowali go Emerson Lake & Palmer… Skończyło się na dwóch utworach. Całość dorobku Petera Sinfielda przypomniano na kompakcie „Stillusion”: repertuar „Still” (z pozmienianą kolejnością utworów) plus dwa późniejsze utwory („Can You Forgive A Fool” i „Hanging Fire”) pomieszane z pozostałymi nagraniami. Co zresztą nie jest taką złą decyzją, bo w oryginalnej traciliście najgorszy utwór na płycie następował zaraz po najlepszym. Z tą płytą są dwa problemy. Pierwszy jest taki, że Peter, oprócz grania na gitarze, tworzenia tekstów i współkomponowania, uparł się też stanąć za mikrofonem – a wokalista z niego, delikatnie mówiąc, średni. Co przy niektórych kompozycjach razi. Drugi problem to bardzo duży eklektyzm albumu: niektóre kompozycje mogą naprawdę zaszokować fanów King Crimson, do tego rozrzut jakościowy jest bardzo duży. „Will It Be You” to, na ten przykład, …country. I to w mocno pośrednim wydaniu. „Wholefood Boogie” to z kolei próbka zwykłego rockowego grania, wzbogaconego (trochę bez sensu) saksofonowymi popisami. Mówiąc wprost – słaba. Z drugiej strony, niektóre kompozycje naprawdę się Peterowi udały. Delikatna pieśń „Can You Forgive A Fool”, kunsztownie zinstrumentowana, choć w warstwie tekstowej o dziwo dość banalna. Mroczne, nastrojowe, jazzujące „The Night People” – z dużym udziałem instrumentów dętych, zdecydowanie kingcrimsonowe w nastroju. Ballady – „Hanging Fire” i „The Piper”, obie na gitarę i głos, w tej drugiej dodatkowo pojawia się również karmazynowo zabarwiony flet, „House Of Hopes And Dreams” (ładny fortepian, do tego w finale instrumenty dęte). Dość typowo rockowa „Envelopes Of Yesterday”, przez większość czasu spokojnie krocząca, w finale nabierająca mocy za sprawą gitar i dęciaków. Natchniona, podniosła pieśń, oparta na motywie z Vivaldiego – „The Song Of The Sea Goat”. Z tym bajkowym, ciepłym fletem i fortepianem. I wieńczący całość podniosły rockowy marsz – „Still”, w którym obok Sinfielda przy mikrofonie staje sam Greg Lake. Bardzo ładny, choć jakby zakończony trochę za wcześnie, nie rozwinięty do końca. Gwoździem płyty jest niewątpliwie „Under The Sky” – kompozycja pamiętająca jeszcze czasy zespołu Giles Giles And Fripp (z późnego okresu działalności, już z McDonaldem w składzie). Tutaj wykonano ją w uroczo psychodeliczny, natchniony sposób, bardzo przypominający kunsztowną „Formentera Lady”: charakterystyczny nastrój, flet, kontrabas, rożek angielski, rozmarzony śpiew… Co ciekawe, na CD „The Cheerful Insanity Of Giles Giles And Fripp” opisano ją jako kompozycję autorstwa Roberta Frippa. Fani King Crimson po tą płytę sięgną na pewno. A co do pozostałych – jak najbardziej można spróbować, choć eklektyzm tego albumu może być dość męczący. Piotr 'Strzyż' Strzyżowski Pete Sinfield is best known for his contribution as lyricist for KING CRIMSON and EMERSON, LAKE & PALMER. His solo album from 1973 was one of the earliest releases on ELP’s MANTICORE label and features contributions from GREG LAKE, IAN WALLACE, MEL COLLINS, JOHN WETTON, KEITH TIPPET and many more luminaries. ..::TRACK-LIST::.. CD 1 - The Album Mix [Remastered From The Original Analogue Master Tapes]: 1. The Song Of The Sea Goat 6:06 Bass Guitar - John Wetton Music By - Vivaldi, Sinfield, Jump Piano - Keith Tippet Snare - Ian Wallace 2. Under The Sky 4:19 Music By - McDonald 3. Will It Be You 2:42 Music By - Mennie, Sinfield, Jump, Brunton, Dolan 4. Wholefood Boogie 3:40 Backing Vocals - Greg Lake Music By - Mennie, Sinfield, Jump, Brunton, Dolan 5. Still 4:46 Lead Vocals [Joint] - Greg Lake Music By - Mennie, Sinfield, Jump, Brunton, Dolan 6. Envelopes Of Yesterday 6:19 Bass [Fuzz] - John Wetton Music By - Sinfield 7. The Piper 2:51 Music By - Sinfield 8. A House Of Hopes And Dreams 4:07 Electric Guitar - Greg Lake Music By - Sinfield 9. The Night People 7:55 Baritone Saxophone - Don Honeywill Bass Guitar - Boz Drums - Ian Wallace Electric Piano - Tim Hinkley Music By - Collins, Sinfield, Jump, Brunton CD 2 - Bonus Tracks: Recorded At Command Studios, London In January 1973 1. Hanging Fire 3:04 Early Mixes At Command Studios, London In January And February 1973 2. Still (First Mix) 4:47 3. The Song Of The Sea Goat 6:06 4. Under The Sky 4:26 5. Wholefood Boogie 3:37 6. Envelopes Of Yesterday 6:21 7. The Piper 2:52 8. A House Of Hopes And Dreams 3:57 9. The Night People 7:53 10. Still (Second Mix) 4:52 Recorded At Advision Studios, London In April 1975 11. Can You Forgive A Fool 4:20 ..::OBSADA::.. Peter Sinfield - vocals, twelve-string guitar, synthesizer, production, cover design Greg Lake - backing vocals (4), lead vocals (5), electric guitar (8), associate producer, mixing W.G. Snuffy Walden - electric guitar Keith Christmas - guitar Richard Brunton - guitar B.J. Cole - steel guitar Boz Burrell - bass guitar (9) John Wetton - bass guitar (1), fuzz bass (6) Steve Dolan - bass guitar Keith Tippett - piano on "The Song of the Sea Goat" Tim Hinkley - electric piano (9) Brian Flowers - synthesizer Phil Jump - glockenspiel, keyboards, Hammond organ, electric piano, piano, Woolworth's organ (2), freeman symhoniser Mel Collins - alto flute, bass flute (1), alto saxophone, tenor saxophone, baritone saxophone, celeste, arranger, associate producer, mixing Don Honeywell - baritone saxophone on "The Night People" Robin Miller - English horn Greg Bowen - trumpet Stan Roderick - trumpet Chris Pyne - trombone Ian Wallace - drums (9), snare drum (1) Alan "Min" Mennie - drums, percussion https://www.youtube.com/watch?v=X9EC51RwMf4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-15 17:21:40
Rozmiar: 527.05 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
'Inflamed Rides' to podróż na ciemną stronę, która, choć z pewnością niepokojąca, jest również czymś w rodzaju przyjemnej przejażdżki. Oglądaj się przez ramię... FA ..::TRACK-LIST::.. 1. Jellyfish 3:52 2. Breakdown 4:28 3. Pyre 4:41 4. Funfair 4:18 5. Bed Of Stones 5:04 6. No Need 4:12 7. Vuoto 3:07 8. Dream Of Black Dust 5:22 9. Funny Games 4:29 10. Black Dust 3:34 Bonus Tracks: 11. Manipulation (Remix Unungordium) 3:03 12. The Insignificant (Remix Coldlight) 7:14 13. I'm Afraid Of Americans (English Version) 3:50 14. I'm Afraid Of Americans (Spanish Version) 3:50 ..::OBSADA::.. Vocals, Keyboards [Keys], Electronics - Lorenzo Esposito Fornasari Drums - Pat Mastelotto Bass, Fretless Bass - Colin Edwin Acoustic Guitar, Electric Guitar - Carmelo Pipitone Trumpet - Paolo Rainieri (tracks: 8, 10) https://www.youtube.com/watch?v=hIRwdD5c3Cc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-11 19:26:57
Rozmiar: 147.57 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
'Inflamed Rides' to podróż na ciemną stronę, która, choć z pewnością niepokojąca, jest również czymś w rodzaju przyjemnej przejażdżki. Oglądaj się przez ramię... FA ..::TRACK-LIST::.. 1. Jellyfish 3:52 2. Breakdown 4:28 3. Pyre 4:41 4. Funfair 4:18 5. Bed Of Stones 5:04 6. No Need 4:12 7. Vuoto 3:07 8. Dream Of Black Dust 5:22 9. Funny Games 4:29 10. Black Dust 3:34 Bonus Tracks: 11. Manipulation (Remix Unungordium) 3:03 12. The Insignificant (Remix Coldlight) 7:14 13. I'm Afraid Of Americans (English Version) 3:50 14. I'm Afraid Of Americans (Spanish Version) 3:50 ..::OBSADA::.. Vocals, Keyboards [Keys], Electronics - Lorenzo Esposito Fornasari Drums - Pat Mastelotto Bass, Fretless Bass - Colin Edwin Acoustic Guitar, Electric Guitar - Carmelo Pipitone Trumpet - Paolo Rainieri (tracks: 8, 10) https://www.youtube.com/watch?v=hIRwdD5c3Cc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-11 19:23:16
Rozmiar: 414.10 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Limitowany, trwający 78 minut europejski CD zawierający radiowe nagrania jednej z najlepszych brytyjskich grup z początku lat 70-tych, grających ciężkiego rocka. Przede wszystkim płytka zawiera pięć nagrań w doskonałej jakości, zarejestrowanych dla radia BBC w 1970-1971 roku (w tym dwa utwory w składzie z Carlem Palmerem i Johnem Cannem). Uwaga! Nagrania z BBC po raz pierwszy brzmią poprawnie, gdyż okazało się, że wcześniejsze wersje (wydane m.in. na CD "Devil's Answer" wytwórni Hux oraz nagrania dodatkowe na reedycjach pierwszych dwóch CD wytwórni Sanctuary) brzmiały zdecydowanie za wolno (kilka z nich można znaleźć na YouTube i porównać) - tak wolno, że nie dało się ich słuchać! Teraz wszystkie pięć pierwszych kompozycji brzmi doskonale! Poza tym CD zawiera sześć kawałków (w tym 13-minutowy "I Can't Take No More") również nagranych na żywo (1970-1971) w studio dla TV Bremen - również z perfekcyjnym dźwiękiem. Na koniec dodano trzy nagrania z koncertu dla radia BBC z 1970 roku (jeszcze z Carlem Palmerem), w nieco gorszej, ale akceptowalnej jakości. Od początku do końca jest to wspaniała płyta - równie dobra (jak nie lepsza) co klasyczny "Death Walks Behind You"! JL ..::TRACK-LIST::.. 1. Friday The 13th 4:12 2. Seven Lonely Streets 6:30 3. Death Walks Behind You 5:41 4. Before Tomorrow 5:40 5. Tomorrow Night 5:06 6. I Can't Take No More 12:44 7. Tomorrow Night 5:02 8. Friday The 13th 4:04 9. VUG 4:45 10. Sleeping For Years 4:23 11. Gershatzer 7:28 12. Winter 5:52 13. Before Tomorrow 6:22 1-2 recorded in London for 'Mike Harding' show on 26th May 1970. 3-4 recorded in London for 'Mike Harding' show on 22nd March 1971. 5 recorded live at Paris Theatre, London for 'Sunday Concert' show on 14th January 1971. 6-7 recorded live at Radio Bremen TV Studios, Bremen, Germany for Beat-Club TV show on 22nd February 1971. 8-10 recorded live at Radio Bremen TV Studios, Bremen, Germany for Beat-Club TV show on 4th August 1970. 11-13 recorded in London for BBC 'Sunday Concert' radio show on 2nd April 1970. ..::OBSADA::.. Vincent Crane - Hammond organ, piano John Cann - guitar, vocals Carl Palmer - drums, percussion (tracks: 1, 2, 11-13) Paul Hammond - drums, percussion (tracks: 3-7) Ric Parnell - drums, percusion (8-10) https://www.youtube.com/watch?v=edjIBVIJ_ZA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-10 18:02:47
Rozmiar: 183.11 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Limitowany, trwający 78 minut europejski CD zawierający radiowe nagrania jednej z najlepszych brytyjskich grup z początku lat 70-tych, grających ciężkiego rocka. Przede wszystkim płytka zawiera pięć nagrań w doskonałej jakości, zarejestrowanych dla radia BBC w 1970-1971 roku (w tym dwa utwory w składzie z Carlem Palmerem i Johnem Cannem). Uwaga! Nagrania z BBC po raz pierwszy brzmią poprawnie, gdyż okazało się, że wcześniejsze wersje (wydane m.in. na CD "Devil's Answer" wytwórni Hux oraz nagrania dodatkowe na reedycjach pierwszych dwóch CD wytwórni Sanctuary) brzmiały zdecydowanie za wolno (kilka z nich można znaleźć na YouTube i porównać) - tak wolno, że nie dało się ich słuchać! Teraz wszystkie pięć pierwszych kompozycji brzmi doskonale! Poza tym CD zawiera sześć kawałków (w tym 13-minutowy "I Can't Take No More") również nagranych na żywo (1970-1971) w studio dla TV Bremen - również z perfekcyjnym dźwiękiem. Na koniec dodano trzy nagrania z koncertu dla radia BBC z 1970 roku (jeszcze z Carlem Palmerem), w nieco gorszej, ale akceptowalnej jakości. Od początku do końca jest to wspaniała płyta - równie dobra (jak nie lepsza) co klasyczny "Death Walks Behind You"! JL ..::TRACK-LIST::.. 1. Friday The 13th 4:12 2. Seven Lonely Streets 6:30 3. Death Walks Behind You 5:41 4. Before Tomorrow 5:40 5. Tomorrow Night 5:06 6. I Can't Take No More 12:44 7. Tomorrow Night 5:02 8. Friday The 13th 4:04 9. VUG 4:45 10. Sleeping For Years 4:23 11. Gershatzer 7:28 12. Winter 5:52 13. Before Tomorrow 6:22 1-2 recorded in London for 'Mike Harding' show on 26th May 1970. 3-4 recorded in London for 'Mike Harding' show on 22nd March 1971. 5 recorded live at Paris Theatre, London for 'Sunday Concert' show on 14th January 1971. 6-7 recorded live at Radio Bremen TV Studios, Bremen, Germany for Beat-Club TV show on 22nd February 1971. 8-10 recorded live at Radio Bremen TV Studios, Bremen, Germany for Beat-Club TV show on 4th August 1970. 11-13 recorded in London for BBC 'Sunday Concert' radio show on 2nd April 1970. ..::OBSADA::.. Vincent Crane - Hammond organ, piano John Cann - guitar, vocals Carl Palmer - drums, percussion (tracks: 1, 2, 11-13) Paul Hammond - drums, percussion (tracks: 3-7) Ric Parnell - drums, percusion (8-10) https://www.youtube.com/watch?v=edjIBVIJ_ZA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-10 17:58:32
Rozmiar: 513.42 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja progresywnego klasyka! Janus to angielski zespół, który swoją jedyną płytę wydał tylko w Niemczech (dla EMI Harvest) w 1972 roku. To bardzo zróżnicowany album, gdzie obok ciężkich, dynamicznych gitarowych (nieco psychodelicznych) kompozycji pojawiła się również wypełniająca drugą stronę winylu 20-minutowa, tytułowa suita, utrzymana w sennym klimacie i urozmaicona urokliwymi partiami gitary klasycznej i delikatnym podkładem smyczków. Klasyczna pozycja! Dodatkowo zamieszczono dwa utwory singlowe oraz (używając oryginalnej taśmy-matki) dwa remiksy najdłuższych nagrań! JL ..::TRACK-LIST::.. 1. Red Sun 8:56 2. Bubbles 3:51 3. Watcha' Trying To Do? 3:51 4. I Wanna Scream 2:44 5. Gravedigger 20:50 Bonus Tracks: 6. I'm Moving On (Single A-side, 1972) 3:12 7. I Don't Believe You (Single B-side, 1972) 3:17 8. Red Sun (Remix) 8:55 9. Gravedigger (Remix) 20:53 ..::OBSADA::.. Bruno Lord - lead vocals Derek Hyatt - lead vocals Colin Orr - guitar, keyboards Roy Yates - classical guitar Mick Pederby - bass, backing vocals Keith Bonthrone - drums, percussion, backing vocals https://www.youtube.com/watch?v=qlSj1Pn1zxs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-08 19:19:42
Rozmiar: 176.73 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja progresywnego klasyka! Janus to angielski zespół, który swoją jedyną płytę wydał tylko w Niemczech (dla EMI Harvest) w 1972 roku. To bardzo zróżnicowany album, gdzie obok ciężkich, dynamicznych gitarowych (nieco psychodelicznych) kompozycji pojawiła się również wypełniająca drugą stronę winylu 20-minutowa, tytułowa suita, utrzymana w sennym klimacie i urozmaicona urokliwymi partiami gitary klasycznej i delikatnym podkładem smyczków. Klasyczna pozycja! Dodatkowo zamieszczono dwa utwory singlowe oraz (używając oryginalnej taśmy-matki) dwa remiksy najdłuższych nagrań! JL ..::TRACK-LIST::.. 1. Red Sun 8:56 2. Bubbles 3:51 3. Watcha' Trying To Do? 3:51 4. I Wanna Scream 2:44 5. Gravedigger 20:50 Bonus Tracks: 6. I'm Moving On (Single A-side, 1972) 3:12 7. I Don't Believe You (Single B-side, 1972) 3:17 8. Red Sun (Remix) 8:55 9. Gravedigger (Remix) 20:53 ..::OBSADA::.. Bruno Lord - lead vocals Derek Hyatt - lead vocals Colin Orr - guitar, keyboards Roy Yates - classical guitar Mick Pederby - bass, backing vocals Keith Bonthrone - drums, percussion, backing vocals https://www.youtube.com/watch?v=qlSj1Pn1zxs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-08 19:15:39
Rozmiar: 483.84 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja jedynego albumu brytyjskiego zespołu założonego przez byłego lidera i gitarzystę Blonde On Blonde (na debiutanckim LP "Contrasts"). Wydana w 1970 roku przez RCA Victor, autentycznie doskonała, nieco jazzująca, progresywna płyta przypominała najwcześniejsze nagrania East Of Eden, Colosseum, Blodwyn Pig, If oraz Quintessence. Kompleksowe aranżacje, dużo partii instrumentalnych (saksofony, flet, itd.), chwytliwe tematy melodyczne, no i wypełniająca drugą stronę winylu świetna, 25-minutowa suita. Bez wątpienia kanon brytyjskiego rocka progresywnego. Doskonały, czysty dźwięk! JL Oszczędność i przenikliwość biznesowa – to właśnie wyróżnia gitarzystę Ralpha Denyera spośród większości jego kolegów po fachu. Jeszcze pod koniec swojej muzycznej kariery udało mu się znaleźć pokrewną drogę, zostając dziennikarzem biuletynu „Sound International” zajmującego się przeglądem sprzętu audio. W tym samym czasie publikował książki o technice gry na gitarze. Jego „Podręcznik do gitary” z 1982 roku słowem wstępnym opatrzył Robert Fripp, co sugeruje wysoki poziom poradnika. Zanim jednak do tego doszło w późnych latach 60-tych był członkiem formacji Blonde On Blonde, z którą w 1969 roku wydał płytę „Contrasts”. Proponowane przez niego schematy ideologiczne niestety nie znajdowały uznania u kolegów, zaś psychodeliczne zapędy zespołu szybko znudziły bystrego gitarzystę. Kropla goryczy przelała się, gdy płyta (pod względem artystycznym znakomita) odniosła komercyjną porażkę. To był moment, w którym Denyer bez większego żalu pożegnał kolegów tym bardziej, że od jakiegoś czasu chodził mu po głowie inny projekt. Szybko opuścił Londyn i wrócił do rodzinnego Newport, by tam, z nowymi muzykami realizować swoje pomysły formując zespół AQUILA. Prace ruszyły pełną parą, a ułatwiały mu w tym kompozycje z osobistego archiwum plus profesjonalizm muzyków. których zebrał. A byli nimi: Phil Childs (bas, fortepian), George Lee (instrumenty dęte), Martin Woodward (organy) i James Smith (perkusja) – dwaj ostatni z grupy Tapestry. Początkowo mieli nazywać się Animal Farm (Folwark Zwierzęcy), ale to Aquila (Orzeł) spodobała im się bardziej. Ponoć nazwa pośrednio nawiązywała do Goldiego, wiekowego orła, dumy londyńskiego zoo. Był nawet pomysł, by uwiecznić jego krzyk w jednym z utworów. Ralph poszedł nawet któregoś dnia do Zoo i zapytał dozorcę, czy może przynieść sprzęt, żeby go nagrać. Opiekun powiedział: „Możesz spróbować, ale jestem tu od 30 lat i jeszcze nie słyszałem, żeby Goldie wydał z siebie jakikolwiek dźwięk!” Inne wersje głosiły, że nazwa odnosiła się do gwiazdozbioru Orła, konstelacji znanej astronomom w starożytnej Mezopotamii, lub była inspirowana mitologią rzymską gdzie orła uważano za świętego ptaka, który niósł piorun Jowisza. Która z nich jest najbardziej wiarygodna..? Już od pierwszych prób kwintet rozwijał inteligentną mieszankę różnorodnych wpływów w tym jazzu i prog rocka z elementami psychodelii głównie za sprawą organów Hammonda. Nawiasem mówiąc brzmią one niesamowicie. Od razu też wiadomo, że nowo wyznaczone granice stylistyczne nie pasowały do Blonde On Blonde, co było postrzegane jako gruby plus. Docenili to szefowie wytwórni RCA Victor (tej od Elvisa) błyskawicznie doprowadzając do podpisania kontraktu. Jeszcze tego samego roku, w nowej siedzibie Manfreda Manna przy Old Kent Road nagrali materiał na płytę. Denyer, autor całego materiału obowiązki producenta powierzył Patrickowi Campbell-Lyonsowi człowiekowi, który stał na czele brytyjskiej, pop rockowej psychodelicznej formacji Nirvana. Album ukazał się w sklepach jesienią 1970 roku z okładką zaprojektowaną przez przyjaciela zespołu, Keitha Beslorda. Znalazł się na niej rysunek orła – portret ukochanego przez londyńczyków Goldiego. I chyba nie ma już wątpliwości skąd nazwa zespołu. Na płycie znalazło się pięć kompozycji, z czego ostatnia, zajmująca całą drugą stronę oryginalnej płyty, to 26-minutowa suita składająca się z trzech części. Zaczyna się od „Change Your Ways” z niemal nieprzerwanie dominującymi partiami saksofonu George’a Lee. Kwiecistość jego pasaży podkreśla średnie tempo sekcji rytmicznej, głębokie, „duże” basy z akustyczną bitwą akordów i namiętny śpiew Ralpha Denyera. Jakiekolwiek porównania (nie tylko w tym przypadku) zawsze będą ryzykowne i trochę niesprawiedliwe, ale ten numer tak jakoś kojarzy mi się z wczesnym Chicago, If i Walrus… „How Many More Times” oparty na Hammondzie doskonale łączy dramaturgię narracji z poruszającą rytmiczno-bluesową podstawą i fletowymi estakadami. Siła melodii i namiętny wokal, wraz z długimi solówkami organowymi momentami przypominająca Steamhammer czynią z niego jeden z najważniejszych elementów albumu… Refleksyjny i nieco psychodeliczny „While You Were Sleeping” jest najbardziej zbliżonym utworem do poprzedniego zespołu Denyera. Co prawda saksofon sopranowy i wplecione orientalizmy kojarzą mi się z klimatami East Of Eden, ale słuchając tego nagrania n-ty raz skłonny jestem przyznać, że bliżej jej do piosenki „Love Like A Man” Ten Years After z albumu „Cricklewood Green” wydanego w tym samym roku. Strona pierwsza kończy się utworem „We Can Make It If We Try”, gdzie prowincjonalna niewinność łączy lekkie popowe zwrotki z grzmiącymi, pulsującymi paletą kolorów refrenami. Bardzo podoba mi się solo na saksofonie z towarzyszeniem organów Hammonda i świetna praca na basie Phila Childsa. To co najlepsze zostało zachowane na finał. Trzyczęściowa „Aquile Souite” (każda podzielona na podtytuły) uosabia wielkie autorskie ambicje Denyera. To prawdziwy barwny kalejdoskop dźwiękowy, w którym folklorystyczne pastorałki współistnieją z rozkołysanymi organowymi a la Rare Bird i perkusyjnymi solówkami, a artystyczna melancholia przeradza się w ostrego blues rocka. Pierwsza część, „Aquila (Introduction)” rozpoczyna się krótką interpretacją głównego tematu z pięknym fletem, po czym w blues rockowym rytmie zespół wchodzi we „Flight Of The Golden Bird”. Klimat nieco podobny do Jethro Thull ery „Thick As A Brick” podkreślony fletem i organami z sekcją rytmiczną, która napędzając rytm meandruje przez stylistycznie różne wstawki instrumentalne z ciekawym solem perkusyjnym. Część druga suity składa się z trzech etapów. „Cloud Circle” to krótkie, onomatopeiczne wprowadzenie z fletem i organami, po którym następuje „The Hunter”. Wolniejsza sekcja z bluesowym klimatem służy jedynie rozwinięciu koncepcji dla mocarnego „The Killer”. Tempo systematycznie wzrasta, atmosfera gęstnieje. Kiedy organy wsparte dramatyczną perkusją symulują nurkowanie drapieżnego ptaka w kamieniołomie, a saksofon dyktuje coraz wścieklejsze tempo wiemy już, że tam na górze rozgrywa się walka na śmierć i życie. Niestety bez happy endu. A potem wszystko się urywa… Ostatnia część z „Where Do I Belong” i „Aquila (Conclusion)” jest tym, na co zawsze czekam słuchając tej płyty. „Where Do I Belong” to podnosząca na duchu, emocjonalna ballada z wrażliwym tekstem porównującym byt drapieżnego ptaka do życia człowieka. Ściana dźwięku stworzona przez organy Hammonda i dęte jest zabójcza! Podczas gdy emocje rosną Denyer z akustyczną gitarą doprowadza sprawę do cudownego zakończenia („Aquila. Conclusion”). Krocząc po krawędzi progresywnego rocka ten triumwirat łamiący zasady złożonego, muzycznego maratonu wpisał się w kanon gatunku. Na zawsze. Zespół Aquila pozostaje niedocenianym reliktem starych, dobrych lat siedemdziesiątych znany jedynie najbardziej zagorzałym fanom art rocka. Jak wiele innych podobnych grup w tym czasie stworzył własny, na swój sposób oryginalny styl i pozostawił po sobie ten jeden album, po czym zniknął na dobre. Szkoda... Zibi W 1969 roku kompozytor i gitarzysta Ralph Denyer opuścił swój macierzysty zespół Blonde on Blonde i założył kolejny – Aquila. Historia jakich wiele… Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że fakt, że w chwilę potem ukazała się jedyna płyta tej grupy. Grupy tak tajemniczej, że nie mamy do dziś żadnych zdjęć zespołu, nie wiemy z jakiego powodu i kiedy grupa się rozpadła. Należy przypuszczać że nastąpiło to gdzieś na początku roku 1971. I tak dobrze, że znamy skład… Ralph Denyer - vocals, electric & acoustic guitars Phil Childs - bass, piano Martin Woodward - Hammond organ George Lee - flute, saxophones James Smith - drums, percussion Praktycznie bez żadnej reklamy, co było również mocno tajemnicze, (jako że wytwórnią była RCA Victor, a więc potężna Firma, która nie oszczędzała na reklamie), w lipcu 1970 roku, cichutko na półkach sklepowych pojawił się album zatytułowany tak jak zespół – AQUILA. I tu kolejna zagadka – w RCA pracował cały sztab fachowców – jak to możliwe żeby tacy ludzie nie zorientowali się jaki skarb mają w rękach??? Była to bowiem fantastyczna, miejscami wręcz rewelacyjna muzyka, w którą gdyby zainwestowano jakiekolwiek pieniądze – historia rocka potoczyć by się mogła inaczej… Mamy tu 5 utworów, (przy czym druga strona winyla to jedna suita), 48 minut muzyki. Muzyki będącej mieszanką wczesnego, surowego proga z elementami jazzu i psychodelii. Na pierwszy plan często wysuwają się świetne solówki saksofonu i fletu. Do tego połamana rytmika, piękne hammondy świetna sekcja, dobry wokal, no i oczywiście gitara Ralpha – poezja… Kompletnie zapomniana (lub przeoczona…) perła europejskiego (walijskiego) rocka. Polecam wszystkim amatorom wczesnego proga, wielbicielom Hammondów (są wszechobecne) i długich suit z czasów narodzin MUZYKI. Fani prog-metalu usną z nudów…. Oczywiście jak zwykle moim, cholernie subiektywnym zdaniem... Aleksander Król ..::TRACK-LIST::.. 1. Change Your Ways 5:15 2. How Many More Times 6:22 3. While You Were Sleeping 5:23 4. We Can Make It If We Try 4:33 5. The Aquila Suite: First Movement: Aquila (Introduction), Flight Of The Golden Bird 8:27 6. The Aquila Suite: Second Movement: Cloud Circle, The Hunter, The Kill 8:54 7. The Aquila Suite: Third Movement: Where Do I Belong, Aquila (Conclusion) 8:56 ..::OBSADA::.. Bass Guitar, Piano - Phil Childs Drums, Percussion - James Smith Flute, Alto Saxophone, Tenor Saxophone, Baritone Saxophone - George Lee Organ - Martin Woodward Vocals, Electric Guitar, Acoustic Guitar, Music By, Written By - Ralph Denyer https://www.youtube.com/watch?v=jhU_5yVZWck SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-08 13:53:31
Rozmiar: 110.53 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja jedynego albumu brytyjskiego zespołu założonego przez byłego lidera i gitarzystę Blonde On Blonde (na debiutanckim LP "Contrasts"). Wydana w 1970 roku przez RCA Victor, autentycznie doskonała, nieco jazzująca, progresywna płyta przypominała najwcześniejsze nagrania East Of Eden, Colosseum, Blodwyn Pig, If oraz Quintessence. Kompleksowe aranżacje, dużo partii instrumentalnych (saksofony, flet, itd.), chwytliwe tematy melodyczne, no i wypełniająca drugą stronę winylu świetna, 25-minutowa suita. Bez wątpienia kanon brytyjskiego rocka progresywnego. Doskonały, czysty dźwięk! JL Oszczędność i przenikliwość biznesowa – to właśnie wyróżnia gitarzystę Ralpha Denyera spośród większości jego kolegów po fachu. Jeszcze pod koniec swojej muzycznej kariery udało mu się znaleźć pokrewną drogę, zostając dziennikarzem biuletynu „Sound International” zajmującego się przeglądem sprzętu audio. W tym samym czasie publikował książki o technice gry na gitarze. Jego „Podręcznik do gitary” z 1982 roku słowem wstępnym opatrzył Robert Fripp, co sugeruje wysoki poziom poradnika. Zanim jednak do tego doszło w późnych latach 60-tych był członkiem formacji Blonde On Blonde, z którą w 1969 roku wydał płytę „Contrasts”. Proponowane przez niego schematy ideologiczne niestety nie znajdowały uznania u kolegów, zaś psychodeliczne zapędy zespołu szybko znudziły bystrego gitarzystę. Kropla goryczy przelała się, gdy płyta (pod względem artystycznym znakomita) odniosła komercyjną porażkę. To był moment, w którym Denyer bez większego żalu pożegnał kolegów tym bardziej, że od jakiegoś czasu chodził mu po głowie inny projekt. Szybko opuścił Londyn i wrócił do rodzinnego Newport, by tam, z nowymi muzykami realizować swoje pomysły formując zespół AQUILA. Prace ruszyły pełną parą, a ułatwiały mu w tym kompozycje z osobistego archiwum plus profesjonalizm muzyków. których zebrał. A byli nimi: Phil Childs (bas, fortepian), George Lee (instrumenty dęte), Martin Woodward (organy) i James Smith (perkusja) – dwaj ostatni z grupy Tapestry. Początkowo mieli nazywać się Animal Farm (Folwark Zwierzęcy), ale to Aquila (Orzeł) spodobała im się bardziej. Ponoć nazwa pośrednio nawiązywała do Goldiego, wiekowego orła, dumy londyńskiego zoo. Był nawet pomysł, by uwiecznić jego krzyk w jednym z utworów. Ralph poszedł nawet któregoś dnia do Zoo i zapytał dozorcę, czy może przynieść sprzęt, żeby go nagrać. Opiekun powiedział: „Możesz spróbować, ale jestem tu od 30 lat i jeszcze nie słyszałem, żeby Goldie wydał z siebie jakikolwiek dźwięk!” Inne wersje głosiły, że nazwa odnosiła się do gwiazdozbioru Orła, konstelacji znanej astronomom w starożytnej Mezopotamii, lub była inspirowana mitologią rzymską gdzie orła uważano za świętego ptaka, który niósł piorun Jowisza. Która z nich jest najbardziej wiarygodna..? Już od pierwszych prób kwintet rozwijał inteligentną mieszankę różnorodnych wpływów w tym jazzu i prog rocka z elementami psychodelii głównie za sprawą organów Hammonda. Nawiasem mówiąc brzmią one niesamowicie. Od razu też wiadomo, że nowo wyznaczone granice stylistyczne nie pasowały do Blonde On Blonde, co było postrzegane jako gruby plus. Docenili to szefowie wytwórni RCA Victor (tej od Elvisa) błyskawicznie doprowadzając do podpisania kontraktu. Jeszcze tego samego roku, w nowej siedzibie Manfreda Manna przy Old Kent Road nagrali materiał na płytę. Denyer, autor całego materiału obowiązki producenta powierzył Patrickowi Campbell-Lyonsowi człowiekowi, który stał na czele brytyjskiej, pop rockowej psychodelicznej formacji Nirvana. Album ukazał się w sklepach jesienią 1970 roku z okładką zaprojektowaną przez przyjaciela zespołu, Keitha Beslorda. Znalazł się na niej rysunek orła – portret ukochanego przez londyńczyków Goldiego. I chyba nie ma już wątpliwości skąd nazwa zespołu. Na płycie znalazło się pięć kompozycji, z czego ostatnia, zajmująca całą drugą stronę oryginalnej płyty, to 26-minutowa suita składająca się z trzech części. Zaczyna się od „Change Your Ways” z niemal nieprzerwanie dominującymi partiami saksofonu George’a Lee. Kwiecistość jego pasaży podkreśla średnie tempo sekcji rytmicznej, głębokie, „duże” basy z akustyczną bitwą akordów i namiętny śpiew Ralpha Denyera. Jakiekolwiek porównania (nie tylko w tym przypadku) zawsze będą ryzykowne i trochę niesprawiedliwe, ale ten numer tak jakoś kojarzy mi się z wczesnym Chicago, If i Walrus… „How Many More Times” oparty na Hammondzie doskonale łączy dramaturgię narracji z poruszającą rytmiczno-bluesową podstawą i fletowymi estakadami. Siła melodii i namiętny wokal, wraz z długimi solówkami organowymi momentami przypominająca Steamhammer czynią z niego jeden z najważniejszych elementów albumu… Refleksyjny i nieco psychodeliczny „While You Were Sleeping” jest najbardziej zbliżonym utworem do poprzedniego zespołu Denyera. Co prawda saksofon sopranowy i wplecione orientalizmy kojarzą mi się z klimatami East Of Eden, ale słuchając tego nagrania n-ty raz skłonny jestem przyznać, że bliżej jej do piosenki „Love Like A Man” Ten Years After z albumu „Cricklewood Green” wydanego w tym samym roku. Strona pierwsza kończy się utworem „We Can Make It If We Try”, gdzie prowincjonalna niewinność łączy lekkie popowe zwrotki z grzmiącymi, pulsującymi paletą kolorów refrenami. Bardzo podoba mi się solo na saksofonie z towarzyszeniem organów Hammonda i świetna praca na basie Phila Childsa. To co najlepsze zostało zachowane na finał. Trzyczęściowa „Aquile Souite” (każda podzielona na podtytuły) uosabia wielkie autorskie ambicje Denyera. To prawdziwy barwny kalejdoskop dźwiękowy, w którym folklorystyczne pastorałki współistnieją z rozkołysanymi organowymi a la Rare Bird i perkusyjnymi solówkami, a artystyczna melancholia przeradza się w ostrego blues rocka. Pierwsza część, „Aquila (Introduction)” rozpoczyna się krótką interpretacją głównego tematu z pięknym fletem, po czym w blues rockowym rytmie zespół wchodzi we „Flight Of The Golden Bird”. Klimat nieco podobny do Jethro Thull ery „Thick As A Brick” podkreślony fletem i organami z sekcją rytmiczną, która napędzając rytm meandruje przez stylistycznie różne wstawki instrumentalne z ciekawym solem perkusyjnym. Część druga suity składa się z trzech etapów. „Cloud Circle” to krótkie, onomatopeiczne wprowadzenie z fletem i organami, po którym następuje „The Hunter”. Wolniejsza sekcja z bluesowym klimatem służy jedynie rozwinięciu koncepcji dla mocarnego „The Killer”. Tempo systematycznie wzrasta, atmosfera gęstnieje. Kiedy organy wsparte dramatyczną perkusją symulują nurkowanie drapieżnego ptaka w kamieniołomie, a saksofon dyktuje coraz wścieklejsze tempo wiemy już, że tam na górze rozgrywa się walka na śmierć i życie. Niestety bez happy endu. A potem wszystko się urywa… Ostatnia część z „Where Do I Belong” i „Aquila (Conclusion)” jest tym, na co zawsze czekam słuchając tej płyty. „Where Do I Belong” to podnosząca na duchu, emocjonalna ballada z wrażliwym tekstem porównującym byt drapieżnego ptaka do życia człowieka. Ściana dźwięku stworzona przez organy Hammonda i dęte jest zabójcza! Podczas gdy emocje rosną Denyer z akustyczną gitarą doprowadza sprawę do cudownego zakończenia („Aquila. Conclusion”). Krocząc po krawędzi progresywnego rocka ten triumwirat łamiący zasady złożonego, muzycznego maratonu wpisał się w kanon gatunku. Na zawsze. Zespół Aquila pozostaje niedocenianym reliktem starych, dobrych lat siedemdziesiątych znany jedynie najbardziej zagorzałym fanom art rocka. Jak wiele innych podobnych grup w tym czasie stworzył własny, na swój sposób oryginalny styl i pozostawił po sobie ten jeden album, po czym zniknął na dobre. Szkoda... Zibi W 1969 roku kompozytor i gitarzysta Ralph Denyer opuścił swój macierzysty zespół Blonde on Blonde i założył kolejny – Aquila. Historia jakich wiele… Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że fakt, że w chwilę potem ukazała się jedyna płyta tej grupy. Grupy tak tajemniczej, że nie mamy do dziś żadnych zdjęć zespołu, nie wiemy z jakiego powodu i kiedy grupa się rozpadła. Należy przypuszczać że nastąpiło to gdzieś na początku roku 1971. I tak dobrze, że znamy skład… Ralph Denyer - vocals, electric & acoustic guitars Phil Childs - bass, piano Martin Woodward - Hammond organ George Lee - flute, saxophones James Smith - drums, percussion Praktycznie bez żadnej reklamy, co było również mocno tajemnicze, (jako że wytwórnią była RCA Victor, a więc potężna Firma, która nie oszczędzała na reklamie), w lipcu 1970 roku, cichutko na półkach sklepowych pojawił się album zatytułowany tak jak zespół – AQUILA. I tu kolejna zagadka – w RCA pracował cały sztab fachowców – jak to możliwe żeby tacy ludzie nie zorientowali się jaki skarb mają w rękach??? Była to bowiem fantastyczna, miejscami wręcz rewelacyjna muzyka, w którą gdyby zainwestowano jakiekolwiek pieniądze – historia rocka potoczyć by się mogła inaczej… Mamy tu 5 utworów, (przy czym druga strona winyla to jedna suita), 48 minut muzyki. Muzyki będącej mieszanką wczesnego, surowego proga z elementami jazzu i psychodelii. Na pierwszy plan często wysuwają się świetne solówki saksofonu i fletu. Do tego połamana rytmika, piękne hammondy świetna sekcja, dobry wokal, no i oczywiście gitara Ralpha – poezja… Kompletnie zapomniana (lub przeoczona…) perła europejskiego (walijskiego) rocka. Polecam wszystkim amatorom wczesnego proga, wielbicielom Hammondów (są wszechobecne) i długich suit z czasów narodzin MUZYKI. Fani prog-metalu usną z nudów…. Oczywiście jak zwykle moim, cholernie subiektywnym zdaniem... Aleksander Król ..::TRACK-LIST::.. 1. Change Your Ways 5:15 2. How Many More Times 6:22 3. While You Were Sleeping 5:23 4. We Can Make It If We Try 4:33 5. The Aquila Suite: First Movement: Aquila (Introduction), Flight Of The Golden Bird 8:27 6. The Aquila Suite: Second Movement: Cloud Circle, The Hunter, The Kill 8:54 7. The Aquila Suite: Third Movement: Where Do I Belong, Aquila (Conclusion) 8:56 ..::OBSADA::.. Bass Guitar, Piano - Phil Childs Drums, Percussion - James Smith Flute, Alto Saxophone, Tenor Saxophone, Baritone Saxophone - George Lee Organ - Martin Woodward Vocals, Electric Guitar, Acoustic Guitar, Music By, Written By - Ralph Denyer https://www.youtube.com/watch?v=jhU_5yVZWck SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-08 13:50:07
Rozmiar: 331.94 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Absolutna rewelacja! Kompaktowa premiera genialnego, debiutanckiego albumu (wydanego w marcu 1969 przez brytyjską EMI Columbię pod tytułem "Temples With Prophets", a we Francji w psychodelicznej okładce jako "Don Shinn Takes A Trip") organisty Dona Shinna, który wraz zespołem nagrał całkowicie instrumentalny majstersztyk, będący nieco bardziej dojrzałą wersją wczesnych The Nice oraz Brian Auger's Trinity, z więcej niż szczyptą twórczości Edwarda Griega i... Arzachela! Keith Emerson był wielkim fanem Shinna i właśnie pod jego wpływem zawiązał The Nice! To jest granie z najwyższej półki i prawdę mówiąc to przerażający jest fakt, że jeszcze jakiś czas temu (aż do wydania świetnego, kompilacyjnego CD "Maximum Prog", z otwierającym go utworem "A Minor Explosion") nie miałem pojęcia o istnieniu tego artysty! To jest rzecz absolutnie obligatoryjna dla wszystkich fanów psych-prog-jazz-rocka (czy jak to tam zwał...) z organami. Perfekcyjna jakość dźwięku. Dodatkowo fantastyczny, singlowy utwór z 1966 roku i zarazem odpowiedź, jaki zespół nagrał pierwszą progresywną (małą) płytę! Don Shinn is a much neglected figure in the early development of UK prog...This is a high-end gaming and frankly is frightening the fact that half a year ago I had no idea about the existence of this artist!... time it to change On the earlier 1966 Polydor single version of 'A-Minor Explosion', Shinn can be heard employing an overdriven organ sound, jazzy chord voicings, spooky 'freakout' atmospherics, and, most notably, crashing his reverb springs in precisely the same way that Keith Emerson, Jon Lord, and countless others would eventually do years later. This 1969 remake is not as wildly manic as the 1966 original but more cerebral, and foreshadows the overall playing style and organ tone that would be echoed by Dave Stewart on the first Egg album released the following year in 1970. Citing Shinn's influence, Keith Emerson recalls: "Don Shinn was a weird looking guy, really strange. He had a schoolboy's cap on, round spectacles... I just happened to be in the Marquee when he was playing... The audience were all in hysterics.... And I said, 'Who is this guy?' He'd been drinking whisky out of a teaspoon and all kinds of ridiculous things. He'd play an arrangement of the Grieg Concerto, the Brandenburg and all. So my ears perked up....Playing it really well, and he got a fantastic sound from the L-100. But halfway through it he sort of shook the L-100, and the back of it dropped off. Then he got out a screw driver and started making adjustments while he was playing. Everyone was roaring their heads off laughing. So I looked and said 'Hang on a minute! That guy has got something'. I guess seeing Don Shinn made me realize that I'd like to compile an act from what he did. He and Hendrix were controlling influences over the way I developed the stage act side of things". Coincidentally, Shinn had been playing in a trio with future Uriah Heep bassist Paul Newton and drummer Brian Davison who would eventually work alongside Keith Emerson in The Nice. Paul Newton recalls: "In the 60's I was playing with a guy from The Nice, Brian Davison, and another guy, a keyboard player, who was a real genius. It was a trio, and most of it was really jazzy. This keyboard player was a guy called Don Shinn who went on to play with Dada, which was the forerunner of Vinegar Joe....He used to teach me bass lines on his organ pedals...really technical jazz stuff." Before his groundbreaking journey into pre-progressive rock territory, Shinn played with a number of mid '60s British beat outfits including The Meddy Evils, The Echoes (backing Dusty Springfield), and The Soul Agents featuring Rod Stewart. After releasing 'Temples With Prophets' in 1969, Shinn showed up on the one and only release by Dada (1970), which also featured vocalist Elkie Brooks and former Jody Grind guitarist Ivan Zagni. Following Dada, Shinn worked with Keith Relf's Renaissance, playing electric piano on the track 'Past Orbits of Dust' from the 1971 album 'Illusion'. Absolute revelation, premiere on CD ,his debut album (released in March 1969 by the British Columbia EMI entitled 'Temples With Prophets' and in France in the psychedelic cover as 'Don Shinn Takes A Trip') organist Don Shinn and his team recorded a completely instrumental masterpiece the piano and Hammond organ brilliant thin Progressive is developing, it is enclosed in brilliant sound a psychedelic classic rock and jazz-rock color psychedelic guitar trenchant strongly, based on a stable, solid, trouble is playing with a sense of the band by the drum which a slightly more mature version of the Nice and early Brian Auger's Trinity with more than a hint of Edward Grieg i .. Arzachel! This is the absolutely mandatory for all fans of psych-prog-jazz-rock (or whatever it was called ...) with the authorities Hammond. Perfect sound quality. Additionally CD Record Label Flawed Gems contains A-Minor Explosion [3:09] 1966 single version released as Don Shinn & The Soul Agents)fantastic,and also answer ,which one the band recorded the first progressive single. Adamus67 ..::TRACK-LIST::.. This CD release is based on French LP (...) This album was released in the U.K. (in different cover) as 'Temples With Prophets' 1. Pits Of Darkness 17:59 2. Temples With Prophets (Including Monophonic Interlude For Pianoforte No. 1) 5:45 3. A Minor Explosion 4:07 4. Jolly Dance 3:35 5. Hearts Of Gladness (Including Monophonic Interlude For Pianoforte No. 2) 10:18 Bonus Track: 6. Don Shinn & The Soul Agents - A-Minor Explosion 3:09 Tracks 1 to 5 original album released March 1969 on Columbia Records Track 6 Single A-side, 1966 as Don Shinn & The Soul Agents ..::OBSADA::.. Bass - Eric Ford Drums - Peter Wolf Electric Guitar - Paul Hodgeson Organ, Piano - Don Shinn https://www.youtube.com/watch?v=sP1N6B3pxTg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-29 17:57:12
Rozmiar: 106.33 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Absolutna rewelacja! Kompaktowa premiera genialnego, debiutanckiego albumu (wydanego w marcu 1969 przez brytyjską EMI Columbię pod tytułem "Temples With Prophets", a we Francji w psychodelicznej okładce jako "Don Shinn Takes A Trip") organisty Dona Shinna, który wraz zespołem nagrał całkowicie instrumentalny majstersztyk, będący nieco bardziej dojrzałą wersją wczesnych The Nice oraz Brian Auger's Trinity, z więcej niż szczyptą twórczości Edwarda Griega i... Arzachela! Keith Emerson był wielkim fanem Shinna i właśnie pod jego wpływem zawiązał The Nice! To jest granie z najwyższej półki i prawdę mówiąc to przerażający jest fakt, że jeszcze jakiś czas temu (aż do wydania świetnego, kompilacyjnego CD "Maximum Prog", z otwierającym go utworem "A Minor Explosion") nie miałem pojęcia o istnieniu tego artysty! To jest rzecz absolutnie obligatoryjna dla wszystkich fanów psych-prog-jazz-rocka (czy jak to tam zwał...) z organami. Perfekcyjna jakość dźwięku. Dodatkowo fantastyczny, singlowy utwór z 1966 roku i zarazem odpowiedź, jaki zespół nagrał pierwszą progresywną (małą) płytę! Don Shinn is a much neglected figure in the early development of UK prog...This is a high-end gaming and frankly is frightening the fact that half a year ago I had no idea about the existence of this artist!... time it to change On the earlier 1966 Polydor single version of 'A-Minor Explosion', Shinn can be heard employing an overdriven organ sound, jazzy chord voicings, spooky 'freakout' atmospherics, and, most notably, crashing his reverb springs in precisely the same way that Keith Emerson, Jon Lord, and countless others would eventually do years later. This 1969 remake is not as wildly manic as the 1966 original but more cerebral, and foreshadows the overall playing style and organ tone that would be echoed by Dave Stewart on the first Egg album released the following year in 1970. Citing Shinn's influence, Keith Emerson recalls: "Don Shinn was a weird looking guy, really strange. He had a schoolboy's cap on, round spectacles... I just happened to be in the Marquee when he was playing... The audience were all in hysterics.... And I said, 'Who is this guy?' He'd been drinking whisky out of a teaspoon and all kinds of ridiculous things. He'd play an arrangement of the Grieg Concerto, the Brandenburg and all. So my ears perked up....Playing it really well, and he got a fantastic sound from the L-100. But halfway through it he sort of shook the L-100, and the back of it dropped off. Then he got out a screw driver and started making adjustments while he was playing. Everyone was roaring their heads off laughing. So I looked and said 'Hang on a minute! That guy has got something'. I guess seeing Don Shinn made me realize that I'd like to compile an act from what he did. He and Hendrix were controlling influences over the way I developed the stage act side of things". Coincidentally, Shinn had been playing in a trio with future Uriah Heep bassist Paul Newton and drummer Brian Davison who would eventually work alongside Keith Emerson in The Nice. Paul Newton recalls: "In the 60's I was playing with a guy from The Nice, Brian Davison, and another guy, a keyboard player, who was a real genius. It was a trio, and most of it was really jazzy. This keyboard player was a guy called Don Shinn who went on to play with Dada, which was the forerunner of Vinegar Joe....He used to teach me bass lines on his organ pedals...really technical jazz stuff." Before his groundbreaking journey into pre-progressive rock territory, Shinn played with a number of mid '60s British beat outfits including The Meddy Evils, The Echoes (backing Dusty Springfield), and The Soul Agents featuring Rod Stewart. After releasing 'Temples With Prophets' in 1969, Shinn showed up on the one and only release by Dada (1970), which also featured vocalist Elkie Brooks and former Jody Grind guitarist Ivan Zagni. Following Dada, Shinn worked with Keith Relf's Renaissance, playing electric piano on the track 'Past Orbits of Dust' from the 1971 album 'Illusion'. Absolute revelation, premiere on CD ,his debut album (released in March 1969 by the British Columbia EMI entitled 'Temples With Prophets' and in France in the psychedelic cover as 'Don Shinn Takes A Trip') organist Don Shinn and his team recorded a completely instrumental masterpiece the piano and Hammond organ brilliant thin Progressive is developing, it is enclosed in brilliant sound a psychedelic classic rock and jazz-rock color psychedelic guitar trenchant strongly, based on a stable, solid, trouble is playing with a sense of the band by the drum which a slightly more mature version of the Nice and early Brian Auger's Trinity with more than a hint of Edward Grieg i .. Arzachel! This is the absolutely mandatory for all fans of psych-prog-jazz-rock (or whatever it was called ...) with the authorities Hammond. Perfect sound quality. Additionally CD Record Label Flawed Gems contains A-Minor Explosion [3:09] 1966 single version released as Don Shinn & The Soul Agents)fantastic,and also answer ,which one the band recorded the first progressive single. Adamus67 ..::TRACK-LIST::.. This CD release is based on French LP (...) This album was released in the U.K. (in different cover) as 'Temples With Prophets' 1. Pits Of Darkness 17:59 2. Temples With Prophets (Including Monophonic Interlude For Pianoforte No. 1) 5:45 3. A Minor Explosion 4:07 4. Jolly Dance 3:35 5. Hearts Of Gladness (Including Monophonic Interlude For Pianoforte No. 2) 10:18 Bonus Track: 6. Don Shinn & The Soul Agents - A-Minor Explosion 3:09 Tracks 1 to 5 original album released March 1969 on Columbia Records Track 6 Single A-side, 1966 as Don Shinn & The Soul Agents ..::OBSADA::.. Bass - Eric Ford Drums - Peter Wolf Electric Guitar - Paul Hodgeson Organ, Piano - Don Shinn https://www.youtube.com/watch?v=sP1N6B3pxTg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-29 17:53:12
Rozmiar: 299.78 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nadzieja nie jest matką głupich, może umiera ostatnia, ale na pewno pcha życie naprzód dając mu niezbędne paliwo do ciągłej jazdy w zmieniających się po drodze warunkach. Gdy mielizny i marazm na zewnątrz nie pozwalają zapomnieć o tym, że zawsze może być lepiej; a jak szczęśliwie pojawi się wreszcie bujny krajobraz ciśnie na usta słowo dziękuję, a w sercu zagnieżdża się wdzięczność za to, że warto było czekać i nie poddawać się. Powyższe, na pozór banalne, prawdy objawione jak ulał dopasowują się swym kształtem do muzycznego świata muzyki niebanalnej, bo takiej (tak mi się przynajmniej wydaje) przywykłem słuchać. W dźwiękowych zawiłościach i zróżnicowanej palecie tego co obecnie oferuje nam współczesny przemysł muzyczny, w nieograniczonych w dzisiejszych czasach możliwościach dotarcia do niemal wszystkiego, a przy tym idącej z tym w parze potrzebie umiejętnego oddzielenia ziarna od plew, poszukuję przede wszystkim prawdziwych, naturalnych i nie trącających kiczem emocji. Wejścia w inny świat gdzie nikt i nic nie będzie w stanie przeszkodzić mi w odczuwaniu tego co płynie z głębi psyche podczas realnej kontemplacji bieżącej chwili, bycia tu i teraz. Do tego, poza odpowiednimi warunkami zewnętrznymi, potrzeba dialogu różnorakich artystycznych środków wyrazu, począwszy od zespołowego grania poszczególnych instrumentów, przez porywający nietuzinkową barwą i skalą głos, po piękne głębokie teksty traktujące o ważkich sprawach życia codziennego, na okładce albumu kończąc. Tak się akurat składa, że trzymam w ręku dzieło norweskich debiutantów, którzy stworzyli dla mnie coś, co w sposób naturalny wkomponowało się w zarysowane wyżej dosyć rygorystyczne wymagania. Nazwali się Himmellegeme, cokolwiek to znaczy w ich ojczystym języku. Pochodzą z Bergen i pewnie w któryś z nierzadkich w tych rejonach świata deszczowych dni, czy nawet słonecznych ale i tak dosyć ciemnych zimową porą, postanowili uraczyć wymagających odbiorców swoją muzyczną wizją. Od razu zaznaczam, że nie ma ona nic wspólnego z przełamywaniem barier czy wprowadzaniem do teatru dźwięków nowych rozwiązań. Dla wywoływania w słuchaczu dreszczy podniecenia i duchowej ekstazy nie trzeba silić się na przesadną oryginalność. Muzycy mają swoje inspiracje i czerpią z nich nader skwapliwie, ale robią to w sposób subtelny, nie nachalny a przede wszystkim bardzo dojrzały. Właśnie to słowo nabiera jeszcze większego znaczenia gdy zestawimy je z pojęciem debiutanta. Na całej, choć ewidentnie za krótkiej, bo trwającej niespełna trzydzieści osiem minut płycie, nie słychać niczego co mogłoby wskazywać, że Skandynawowie przygotowali w pocie czoła swój prapremierowy materiał; ciężko znaleźć w jakimkolwiek fragmencie debiutancką tremę, brak ogłady, nachalne poszukiwanie stylu, czy nadmiar pomysłów, które w chaosie prezentacji wydawałyby się rozmyte i zatracały się burząc spójność płyty. Nic z tych rzeczy, wszystko począwszy od otwierający wydawnictwo Natteravn po kończący je absolutnie wybitnie transowy Fallvind, wydaje się przemyślane i podążające z góry zaplanowaną ścieżką. Co zatem grają i jak? Klimatycznie, atmosferycznie, czasem psychodelicznie i artrockowo, a przede wszystkim niezwykle emocjonalnie, za to w krótkich formach i bez progowego nadęcia. Nie uświadczymy tu długich, wirtuozerskich popisów instrumentalnych, przesadnych wypuszczeń poza główną linię melodyczną, przekrzykiwania się, czy jałowych konkursów w stylu kto zagra dłużej i lepiej technicznie. Utwory w większości przypadków oscylują w granicach pięciu minut, co pozwala odczuć zaspokojenie apetytu, ale paradoksalnie jednocześnie niedosyt. I to jest piękne. Liczne ściany dźwięku, melodyjne ale nie do przesady partie gitar w obstawie wyraźnie rysującej się sekcji rytmicznej i głos wokalisty, który zasługuje na oddzielną uwagę, wszystko to obecne jest w tych wąskich ramach czasowych i wywołuje nastrój niesłychanie intensywny. To w gruncie rzeczy sztuka dla odważnych i mających żelazne nerwy słuchaczy. Mroczna i tajemnicza konsystencja tej muzycznej układanki łatwo może wywołać klimat grozy i pobudzić różne rejony ludzkiej psychiki. Ale jeśli chcemy iść na całość, a tylko z takim nastawieniem sugeruję wtopić się w zagadkowe odgłosy z kosmosu, to pora nocna, gdy nieprzebrana czerń zalewa naszą świadomość, jest najbardziej żyznym gruntem do pochłaniania tych dźwięków. Ciekawe, że odnajduję w tej muzyce inspiracje dosyć mocno zróżnicowane. Dostrzegalne są w poszczególnych utworach nawiązania do Sigur Ros, zwłaszcza w warstwie wokalnej, ale również do grup nieco z innej szuflady jak ponownie islandzki Solstafir, czy fiński Throes of Dawn; mają ci Skandynawowie cos wspólnego ze sobą. Ponadto w kształtowaniu klimatu w krótkich i zwartych formach przypominają mi także recenzowaną na łamach artrocka płytę post rockowej grupy Aoria – The constant, pochodzącej tym razem ze Szwecji. Kto tworzy zatem ten arcyciekawy i dobrze zapowiadający się zespół? To męski kwintet: na gitarze i przy mikrofonie bryluje Aleksander Vormestrand, gitara prowadząca i chórki Hein Aleksander Olson, na bębnach pogrywa Thord Nordli, na basie sekcję rytmiczną współtworzy Erik Alfredsen udzielający się też wokalnie i skład uzupełnia Lauritz Isaksen odpowiedzialny za instrumenty klawiszowe. Muzycy ci nie są bynajmniej kompletnymi nowicjuszami, wszak wokalista i gitarzysta (Aleksander i Hein) udzielali się już w metalowej grupie Symbiose i razem zaczęli tworzyć pierwsze riffy, które potem przerodziły się w nowy projekt pod nazwą Himmellegeme, do którego dołączali sukcesywnie pozostali muzycy już na początku 2015 roku. Już sama okładka wiele wyjaśnia z czym będziemy mieli do czynienia. Feeria barw i piękno wszechświata jest tak samo urzekające i niedefiniowalne, jak zawarta na tym srebrnym krążku muzyka. Majestatyczny obraz gwiezdnej porodówki, mgławicy planetarnej mieniącej się kolorami tęczy, z tajemniczym ciałem niebieskim będącym ni to planetą ni gasnącą tudzież zaćmioną gwiazdą , a może czarną dziurą zasysającą wszelaką materię, przyciągają wzrok. Zachęcają by zajrzeć do środka okładki, wyjąć wreszcie płytę i ułożyć ją z namaszczeniem w odtwarzaczu. Jeszcze dobrej jakości słuchawki na uszy i można wyruszać na eksplorację nieznanego. Otwierający zestaw Natteravn jest idealną wizytówką całego albumu. Od pierwszych chwil muzycy kreują zapadający w pamięć i niepowtarzalny, specyficzny wręcz nastrój, który towarzyszyć nam będzie już do końca z króciutką przerwą o czym za chwilę. Długo nie trzeba czekać, aby uwagę przykuł charakterystyczny wokal charyzmatycznego frontmena grupy. Jest ekspresyjny, ekspansywny i naturalną siłą swojej jakości ma decydujący wpływ na ukształtowanie melodycznej transowości, która może stać się znakiem rozpoznawczym Norwegów; w końcowych fragmentach naprawdę wciągają niskie rejestry, a dodatkowo w odbiorze pomaga pasujący do muzycznej konwencji język norweski, w którym wyśpiewywane są poszczególne linijki tekstu. Podobnie jest w kolejnym utworze Hjertedød, w którym wokalistę opuszczają już chyba wszelkie bariery i na fali świadomości swoich walorów głosowych buduje z każdą mijającą sekundą melancholijne napięcie. To jeden z tych przykładów, gdzie dobrze i skwapliwie wykorzystana jakość tego daru niebios wprowadza dodatkowy element do instrumentalnego zestawu środków wyrazu. Nie trzeba być wybitnym technikiem ani muzycznym erudytą by dosłyszeć, iż wraz z dobraną przez zespół muzyczną wizją komponuje się idealnie. Wrażenie to potęguje w szczególności dialog wyśpiewywanych z przejęciem strof z podkładem gitary prowadzącej, gdzie raz za razem przez jednego albo drugiego aktora budowana jest naprzemiennie linia melodyczna. W kompozycji tytułowej z kolei, zaskakuje początkowe lecz chwilowe tylko lekkie wyciszenie; Vormerstrand śpiewa tu bardziej subtelnie, miękko, niemal aksamitnie, by niedługo potem znów połączyć swe siły z łkającą gitarą w akompaniamencie ciekawych perkusyjnych przygrywek. Końcówka tej dźwiękowej orgii to już istne królestwo rozkoszy, gitarowa masturbacja, która prowadzi wrażliwca tylko w jednym kierunku, w otwarte wrota rajskiego spełnienia. Najdobitniej mistrzostwo świata w kreowaniu zapadających w pamięć melodii, podszytych krystaliczną melancholią, muzycy osiągnęli w kompozycji Breath in the air like fire. Nastrój w początkowej fazie wytwarza delikatny klawiszowy wstęp, któremu nieśpiesznie wchodzi w drogę perkusja, a za nią nieodłączny atrybut piękna tej płyty, czyli wokal. Mieni się on jeszcze głębszym pokładem emocji, przeszywa do szpiku kości jego tęskna barwa, a na skórze przebiegają liczne dreszcze wywołane zawodzeniem, krzykiem rozpaczy przepełnionym wyraźnie odczuwalnym smutkiem. I teraz nadchodzi mały przerywnik, o którym wcześniej wspominałem, gdyż najmniej w całym zestawie przekonuje właśnie utwór numer pięć – Kyss mine blodige hender. Jest zbyt podobny do Hjerdtedød, momentami stanowi niemal jego kopię w zapędach wokalisty i jest po prostu bez wyrazu; młodzi Norwegowie gdzieś tu na ułamek sekundy zgubili tak pieczołowicie i misternie utkaną atmosferę. Pewnie sam w pojedynkę, bez otoczenia w postaci poprzedzających go perełek i zamykających album dwóch ostatnich numerów, kawałek ten obroniłby się bez szwanku. Warto odnotować pozycję numer sześć, Fish, zaśpiewaną po angielsku, która nieco odstaje od pozostałej zawartości wydawnictwa, ale nie poziomem bynajmniej, co gatunkowymi konotacjami. Pełno tu, przynajmniej dla mnie, starego, dobrego hardrocka i bluesa zarazem, ale w niewielkiej symbolicznej niemalże dawce, głównie z uwagi na czas trwania utworu. Niewątpliwie jednak wstawki instrumentalne przenoszą nas trochę wstecz choć nie tempo i energia są tu najważniejsze, a wciąż nieodmienna i nie gubiąca się nigdzie atmosfera. Mistrzostwo ekstazy i uniesienia, melodycznej subtelności wokalnej i nieco większej dominacji dla czysto instrumentalnego ukształtowania kosmicznej przestrzeni w harmonii z okładką albumu osiągnęli Norwegowie w zamykającym album, stanowiącym jego magnum opus, utworze Fallvind. Po spokojnej pierwszej części zdominowanej jeszcze przez aksamitny głos Aleksandra Vormestranda, w szóstej minucie nadchodzi najbardziej rozbudowany, popisowy koncert instrumentalistów, choć jak wspomniałem na wstępie, bardziej chodzi w nim o utrzymanie hipnotycznego nastroju niż forsowanie tempa i epatowanie wirtuozerskim rozmachem. Najpierw eter rozrywają miarowe rytmy wygrywane na bębnach z pląsającą się gdzieś w zakamarkach nieśmiało gitarą, ale już po chwili robi się odważniej, wchodzi pełna sekcja rytmiczna i malownicza wysunięta na pierwszy plan melodyjna partia gitarowa. Muzyka piękna, okładka imponująca, o czym zatem traktują poszczególne tematy w warstwie lirycznej? Nie było łatwo zgłębić ich sensu, po pierwsze dlatego, że w czterech utworach z siedmiu jakie znalazły się na tym krążku wokalista operuje swoim językiem ojczystym, a po drugie próżno szukać we wkładce do albumu tekstów. Szkoda, gdyż tak charakterystyczne walory dźwiękowe i graficzne wyzwalają nieposkromioną ciekawość, by zgłębić poetycką stronę płyty. Niemniej jednak bezpośredni kontakt z członkiem zespołu Heinem Alexandrem Olsonem umożliwił mi szersze zapoznanie się z przesłaniem dzieła. Nie ma ono charakteru koncepcyjnego ani pod względem lirycznym ani muzycznym jednakże, co ciekawe, wszystkie utwory koncertują się wokół tego samego tematu. Warstwa tekstowa zainspirowana została przez autora doświadczeniami nabytymi przez członków zespołu podczas dorastania i wychowywania się w miejscu urodzenia – wyspy Karmøy na zachodzie Norwegii. Mała społeczność żyjąca na niewielkiej przestrzeni w mało sprzyjających warunkach wytworzyła pewien hermetyczny, zamknięty krąg przynależności społecznej, w której jest się albo chrześcijaninem albo jest się kimś innym, gdzie odstępstwo od przyjętych norm i uwarunkowań nie musi być mile widziane i nie jest z pewnością łatwe. Dlatego też teksty poszczególnych utworów koncertują się wokół kwestii związanych z uwiezieniem ludzi w ukształtowanych przez latach zwyczajach i rutynie bez szans na wyzwolenie się z tych ograniczeń za społecznym przyzwoleniem. O tym traktuje choćby utwór Kyss mine blodige hender; podobnie Hjerdtedød, w którym głównym tematem jest brak zdolności w poradzeniu sobie jednostki z oczekiwaniami jakie w stosunku do niej mają ludzie z najbliższego otoczenia, co w rezultacie prowadzi nierzadko do uzależnień i stoczenia się na manowce bez wizji, zgodnie z którą życie może dalej podążać. Rozwinięciem tematu zdaje się być kończący album Fallvind, poświęcony rutynie w jaką wpada się wraz z dorastaniem, obowiązkową edukacją, pracą, zdobyciem życiowego partnera, dziećmi, domem, kolejnym samochodem itp., co nakręca spiralę i ścieżkę którą właściwie każdy musi podążać. Nie ma przy tym szans na to, by wyrwać się z tego kieratu uzależnień i poczuć umykającą szybko radość życia. Inne pozycje, jak choćby Breath in the air like fire, poświęcone są pamięci, jaka towarzyszy nam przez kolejne lata, z okresu dojrzewania, który nas ukształtował i odcisnął piętno na tym kim się staliśmy i co robimy. Jedynie utwór tytułowy jest kompletnie fikcyjny a przy tym najbliżej związany z okładką albumu, gdyż zaczerpnięty został z mitologii nordyckiej i opisuje sposób powstania planety, zrodzonej z nieba, ziemi i wody. Piękna płyta, wystarczająco krótka by wciąż chcieć słuchać jej od nowa i nie za długa by się nią znudzić i nie móc ogarnąć w całości. Trudno się od niej uwolnić, a łatwo w niej zatracić; gorąco polecam. Dominik Kaszyński Dziś przed nami kolejny debiut z Krainy Wikingów. Z ciemnych i psychodelicznych otchłani miasta Bergen, niczym zwiastun zbliżającej się nocy polarnej, wyłania się zespół o nazwie Himmellegeme, który przedstawia swój wyjątkowy, słodko-gorzki, debiutancki album "Myth of Earth". Muzyka Himmellegeme jest druzgocąco wyrazista. Jest mroczna, tajemnicza i atmosferyczna. Psychodeliczna w jak najlepszym rozumieniu tego słowa. Bywa też chwilami mocno dołująca. Poprzez niezwykły klimat, w jakim jest utrzymana, potrafi wpływać na psychikę odbiorcy. Myślę, że dzięki temu znajdzie sobie tyle samo zwolenników, co przeciwników. Jest czarno – biała. Z tym, że ciemnych kolorów jest zdecydowanie więcej. Trudno wobec niej przejść obojętnie. Intryguje, nęci i odpycha. Wszystko po to, by za chwilę znów przyciągnąć do siebie niewidzialną magnetyczną siłą. Tego co dzieje się w utworach „Fallvind”, „Natteravn” czy w tytułowym „Myth Of Earth” nie sposób opisać słowami. Tego trzeba posłuchać. To trzeba poczuć. Doświadczyć. I przeżyć… Grupa Himmellegeme jest mistrzem w tworzeniu nieziemskiego klimatu, który buduje przy pomocy dźwięków pochodzących jakby nie z tej ziemi. Wraz ze swoimi ciężkimi riffami, mocnymi melodiami i melancholijnymi tekstami napisanymi zarówno w języku norweskim, jak i angielskim, Himmellegeme opowiada muzyczne historie, które pobudzają wyobraźnię. By pracowała ona na najwyższych obrotach nie trzeba wcale znajomości języka norweskiego. Wystarczy mentalny reset i poddanie się magii tych dźwięków. Polecam wgłębienie się w ich sens tym wszystkim, którzy cenią sobie twórczość grup Sigur Rós, Seigmen, Radiohead, Queens Of The Stone Age czy pieśni Jeffa Buckleya. Grupę Himmellegeme tworzą: Aleksander Vormestrand (gitara i wokal), Hein Alexander Olson (gitara), Lauritz Isaksen (instrumenty klawiszowe), Erik Alfredsen (bas) i Thord Nordli (perkusja). Młodzi ludzie, a potrafią tak wiele… Album „Myth Of Earth” został nagrany w jednym z najbardziej renomowanych studiów w Bergen, Broen Studios, i został wyprodukowany przez Andersa Bjellanda (m.in. Electric Eye, Hypertext). „Myth Of Earth” to bardzo przekonywujący album. Niezbyt długi (niespełna 38 minut), ale pełen autentycznie porywających momentów. Niesamowicie mocny jak na debiut i dający sporą nadzieję na przyszłość. Myślę, że z pewnością warto będzie śledzić dalsze losy tej norweskiej formacji. Na koniec sparafrazuję słowa klasyka: "Leprusy i Motorsajki chwalicie, a świetnego (Himmellegeme!) nie znacie"... Pora to zmienić! Artur Chachlowski Here is a band that is new to me--from Norway--whose mundane blues-rock sound is uplifted throughout by nuanced performances of all instrumentalists, great sound engineering, and, most of all, by the tremendous talent and instincts of lead vocalist Aleksander Vormstrand. Definitely in the running for newcomers of the year, Aleksander may be deserving of vocalist of the year! 1. "Natteravn" (4:55) grungy, dirty, dark, dank, and haunting in a Post Rock/ULVER kind of way. The singer here sings not unlike Ulver's Kristoffer "Garm" Rygg. Powerful but could use more development and nuance (like the vocal screams in the final minute). (7.5/10) 2. "Hjertedød" (3:55) Wow! What a voice! Reminds me of the late Robby Wilson (AUTUMN CHORUS). To go from a haunting, almost folk/religious sound and feel into the stoner rock that it ends up in is remarkable. (8.5/10) 3. "Myth Of Earth" (5:21) lots of spacey background sounds droning away in support of the organ and slowly played drums in the opening 45 seconds leads to a spacious foundation over which that amazing voice of Alexsander Vormestrand sings (and then sits back whilc Hein Alexander Olson takes over and wails away his bluesy lead guitar tones.) Vocal and music here sounds a bit like countrymates SEVEN IMPALE or Finnish wunderkind Petri Walli, from KINGSTON WALL, slowed down by heroin. Simple enough song construction raised up by some great individual contributions! One of my favorite three songs on the album. (9/10) 4. "Breathe In The Air Like It's Fire" (5:26) simple, basic opening which builds into a pretty chord progression over which Aleksander issues forth another magical vocal performance. Both the verses and the chorus have some absolutely beautiful technical and melodic conveyances. A top three song for me. (9.5/10) 5. "Kyss Mine Blodige Hender" (3:53) with a bit of grungy, distorted edge to it, this song could fit well onto an album by DUNGEN or MOTORPSYCHO. Different vocal approach by Aleksander here, as he sings in a lower octave than previously and warbles his long notes in a way that is kind of reminiscent of early ELIZABETH FRASER (Cocteau Twins). Nice song. (8/10) 6. "Fish" (3:42) all blues, this one, with piano and echo-percussions and classic blues guitar sounds before Aleksander enters. Then, after his first verse, the band bursts out into a kind of ERIC CLAPTON/YARDBIRDS/LED ZEPPELIN chorus section. Organ joins in as Aleksander raises the bar of force and emotion ten notches. Aleksander definitely the power of a great blues rock singer like ERIC BURDON. (8.5/10) 7. "Fallvind" (10:15) in spite of its proggy length, this song happens to be the proggiest song on the album. Post Rock guitar, folk keyboard flute sounds, John Wayne sample at the opening, and folkie ROBBIE WILSON-like vocal, the song develops into a great prog epic--one of my favorites of the year! My final top three song. (9/10) Four stars; a wonderful addition to any prog rocker's album collection -and a band (and individual) to keep your eyes and ears on. What potential! BrufordFreak ..::TRACK-LIST::.. 1. Natteravn 04:55 2. Hjertedød 03:55 3. Myth of Earth 05:21 4. Breathe in the air like it's fire 05:26 5. Kyss mine blodige hender 03:53 6. Fish 03:42 7. Fallvind 10:15 ..::OBSADA::.. Aleksander Vormestrand - vocals, guitar Hein Alexander Olson - lead guitar Lauritz Isaksen - keyboards Erik Alfredsen - bass Thord Nordli - drums https://www.youtube.com/watch?v=f9FbjbPNaVw SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-26 19:01:17
Rozmiar: 87.38 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
|